Polki coraz rzadziej rodzą siłami natury. Kiedyś cesarskie cięcie było rzadkością, a według najnowszych danych, dotyczących 2015 r., aż 48 proc. Dolnoślązaczek korzysta z pomocy chirurgicznej. Jednocześnie opinię publiczną bulwersują od czasu do czasu informacje o bezdusznych lekarzach, którzy odmówili takiej pomocy, mimo wielogodzinnej gehenny kobiety. Można więc pytać, czy taki zabieg jest częściej kaprysem czy koniecznością?
Prof. Marian Gabryś, kandydat na dolnośląskiego konsultanta ginekologii, jest uważany za położnika o tradycyjnych poglądach. Nam powiedział: - Wiadomo, że żadne chirurgiczne otwarcie brzucha nie jest dobre, jednak w pewnych sytuacjach jest to konieczność. W sytuacji, gdy mogłoby dojść do zagrożenia zdrowia i życia matki, dziecka lub ich obojga, wymagane jest szybkie rozwiązanie ciąży.
Lekarze są zgodni, że do rosnącej liczby „cesarek” przyczynia się postęp medycyny. Dzięki niemu dziś mogą rodzić kobiety, które kiedyś nie miały szans na macierzyństwo.
Według raportu Fundacji Rodzić po Ludzku, najwięcej takich zabiegów wykonano we Wrocławiu w szpitalach przy ul. Borowskiej oraz przy ul. Chałubińskiego.W 2015 roku aż 43 proc. wszystkich porodów w Polsce zakończyło się cesarskim cięciem. Na Dolnym Śląsku liczba pacjentek, które urodziły poprzez cesarskie cięcie wynosi 48 proc., co daje nam piąte miejsce za województwem podkarpackim (50 proc.) oraz łódzkim, zachodniopomorskim i świętokrzyskim (49 proc.).
Fundacja Rodzić po Ludzku zebrała dane z prawie 400 oddziałów w Polsce, w tym 28 z Dolnego Śląska. Okazuje się, że w 2015 roku najwięcej cięć cesarskich przeprowadzono w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej we Wrocławiu (63,86 proc.) i w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 1 przy ul. Chałubińskiego (57,55 proc.).
Oprócz Wrocławia sporo „cesarek” wykonuje się także w Oławie, Oleśnicy, Jeleniej Górze, Legnicy, Złotoryi, Brzegu Dolnym i Strzelinie.
Osobny przypadek to pierwszy prywatny szpital ginekologiczno-położniczy Medfemina przy ul. Borowskiej we Wrocławiu. W tej placówce, otwartej pod koniec 2015 r., wszystkie 10 porodów było wykonanych metodą cięcia cesarskiego. W 2016 r. na 300 rodzących tam pacjentek, tylko 70 urodziło siłami natury.
- W naszym szpitalu wykonujemy cesarki ze względów medycznych. Pacjentka zawsze musi mieć wskazania do zabiegu. Niektóre pacjentki cierpią na tokofobię i czują paniczny lęk przed porodem siłami natury. To także jest wskazaniem do cięcia cesarskiego - podkreśla Marcin Halbersztadt, szef Medfeminy. - Uważam, że sposób rozwiązania ciąży powinien zależeć przede wszystkim od decyzji rodzącej kobiety. Jednak w związku z obowiązującymi w Polsce standardami, nigdy nie wykonujemy cięć cesarskich ze względu na „widzimisię” pacjentek. Musi być jasne wskazanie od lekarza do takiego zabiegu. Wiem, że wiele osób mówi, że poród przez cięcie cesarskie to nie jest prawdziwy poród, ale bardzo trudno się z tym zgodzić - dodaje.
Inni lekarze, z którymi rozmawialiśmy, wskazywali, że to przede wszystkim wynik postępu technik diagnostycznych stanu płodu.
- Dysponujemy obecnie takimi możliwościami, których wcześniej nie było. Wykrywamy subtelne nieprawidłowości w przebiegu ciąży i porodu, co skłania położników do podejmowania decyzji o rozwiązaniu ciąży przez cięcie cesarskie - wyjaśnia prof. Mariusz Zimmer, szef kliniki ginekologii i położnictwa w szpitalu przy ul. Borowskiej.
Dodaje, że korzyścią z tego wynikającą jest mniejszy wskaźnik umieralności okołoporodowej.
- Moim zdaniem lepiej jest wykonać jedno cięcie asekuracyjne niż doprowadzić do urodzenia dziecka w złym stanie - mówi prof. Zimmer.
Sporo pacjentek, które rodzą przez cesarskie cięcie, to kobiety, które pierwszą „cesarkę” mają już za sobą. To, zdaniem prof. Zimmera, powoduje efekt śnieżnej kuli. - Obserwujemy to codziennie. Na każdym dyżurze wykonujemy średnio kilka cięć cesarskich, np. ostatnio na 13 porodów wykonano 7 cięć cesarskich, z czego 6 u kobiet, które miały je wcześniej - stwierdza prof. Zimmer. I dodaje: - Nie wyraziły zgody na porody siłami natury. Do czego miały pełne prawo.
W szpitalu przy ul. Chałubińskiego szefem kliniki ginekologii i położnictwa jest prof. Lidia Hirnle. Zna ona przypadki, gdy pacjentka, która już raz miała cięcie cesarskie, za drugim razem urodziła siłami natury.
- Tak naprawdę wszystko zależy od stanu pacjentki, a także sposobu, w jaki przebiegała kolejna ciąża i kolejny poród. Jest to sprawa bardzo indywidualna. Trzeba jednak pamiętać, że po cięciu cesarskim występują powikłania, blizny czy zrosty wewnątrz jamy brzusznej. Powikłania odległe to łożysko wracające w bliznę po cięciu czy zrosty macicy - wylicza prof. Himle.
Prof. Marian Gabryś nie ukrywa, że lekarze i położne powinni zachęcać kobiety do rodzenia siłami natury, jeśli jedyną przeszkodą jest lęk. Podkreśla, że wytworzyło się mylne przekonanie, że „cesarka” jest najlepszym i najbezpieczniejszym wyjściem zarówno dla matki, jak i dziecka. Nie oznacza to, że należy ignorować zdanie rodzącej.
- Położnik powinien być jej adwokatem. Jeżeli rozmowy nie przynoszą rezultatu, a pacjentka upiera się przy cięciu cesarskim, to ja osobiście bym takie cięcie wykonał, bo nie widzę powodu, dla którego miałby toczyć walkę z ciężarną pacjentką - kończy prof. Marian Gabryś.