Piątkowy felieton Tadeusza Płatka. Granica stropu
Czytaliście ,,Granicę” Nałkowskiej? To nie była zła książka i miała, poza walorami literackimi, jedną właściwość - dobrze ją się omawiało. Jest w historii literatury, muzyki i sztuki wiele takich dzieł, które zostały stworzone po to, żeby je analizować, można sobie nawet wyobrazić, że kompozytor pisze symfonię, albo pisarz książkę po to tylko, żeby ją się później wygodnie dekomponowało.
Wracając do „Granicy”, sam tytuł był dobry, bo można przekraczać symboliczne granice na rozmaite sposoby i lać na ten temat dużo polonistycznej wody. Są to więc granice własne, granice sumienia, granice wytrzymałości i tym podobne.
Szczególnie zapadła mi w pamięć granica architektoniczna w „Granicy”, czyli strop oddzielający mieszkania biedne od mieszkań bogatych, mieszkania własnościowe od czynszowych.
Kto mieszkał w bloku z wielkiej płyty, ten wie, że sufit, czyli podłoga była granicą par excellence komunistyczną, albo właśnie na odwrót - demokratyczną, w każdym razie granicą unijną, przez którą dźwięk przedostawał się bez paszportu, zwłaszcza, gdy był to dźwięk o niskiej częstotliwości. Każdy krok w bloku, każdy w bloku krzyk stanowił wspólną tego bloku część, był sprawą wszystkich.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień