14 czerwca 1940 roku z więzienia w Tarnowie do nowopowstałego obozu w Oświęcimiu, po przyłączeniu do Rzeszy przemianowanego na Auschwitz, przetransportowano 728 pierwszych więźniów. Nikt z przewożonych nie przewidywał jeszcze, że trafia do piekła, a nazwa mieściny, do której przybywają stanie się synonimem największej, masowej zbrodni wszechczasów. Wśród pierwszych więźniów mogło być nawet 130 osób w różny sposób związanych z dzisiejszym Podkarpaciem.
Pomysł stworzenia na byłych terenach polskich obozu przeznaczonego dla szczególnie niebezpiecznych dla okupacyjnej władzy więźniów powstał pod koniec 1939 w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji Nadokręgu „Südost”, któym kierował wówczas SS-Gruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski, późniejszy kat Powstania Warszawskiego. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach za bazę miejsca odosobnienia wybrano byłe koszary w Oświęcimiu.
Jeszcze w maju do Auschwitz przybyła grupa trzydziestu więźniów - niemieckich kryminalistów odbywających wcześniej kary w obozie Sachsenhausen. Oni otrzymali pierwszą pulę numerów. Kolejne przeznaczono w czasie rejestracji przywiezionym pierwszym transportem.
Powstanie obozu było związane w dużej mierze z prowadzoną od jesieni 1939 roku akcją A-B, wymierzoną w polską inteligencję i warstwy przywódcze. Elementem tej akcji były m.in. Masowe egzekucje na terenach wcielonych do Rzeszy i w wielu miejscach Generalnej Gubernii, zwłaszcza w podwarszawskich Palmirach.
Więźniowie z dzisiejszego Podkarpacia
Do pierwszego transportu wytypowano osoby schwytane za różne przewiny głównie w Polsce południowej. Byli to m.in. jeszcze wrześniowi żołnierze, młodzi ludzie złapani na próbie przebicia się na Węgry, członkowie pierwszych organizacji konspiracyjnych. Wśród pierwszych więźniów byli np. tatrzańscy kurierzy, znani narciarze: olimpijczyk Bronisław Czech (zmarły w 1944 roku) czy Józef Chramiec-Chramiosek (rozstrzelany w 1942 roku), dr Stefan Pizło (nr 333) aresztowany za odmowę objęcia stanowiska Oberkreisarzta oraz współpracy z administracją okupacyjną (w Oświęcimiu pierwszy lekarz-więzień, zmarły w 1942 roku), duchowni katoliccy, mała grupa Żydów.
Dużą liczbę więźniów I transportu stanowili młodzi ludzie z dzisiejszego Podkarpaciu, schwytani w czasie łapanek na osoby podejrzewane o działalność w ruchu oporu. Przed laty próbowałem ustalić ich liczbę, co niebyło łatwe, gdyż na listach zdarzały się pomyłki w nazwach miejscowości, nie wszędzie było odnotowane miejsce urodzenia czy zamieszkania lub też schwytania. Przyjąłem jednak liczbę około 130 osób i wydaje się ona najbardziej zbliżona do rzeczywistej.
Pierwszym transportem do Auschwitz trafiło chociażby 40 osób z Rzeszowa i okolic aresztowanych 1 maja. Wśród nich byli m.in. bracia Stanisław i Emil Barańscy z Dynowa (ich losy przedstawialiśmy na łamach „Nowin” w jednym z kwietniowych wydań), Stanisław Szpunar czy bracia Edward i Zdzisław Drzałowie.
I transportem do Auschwitz trafiło chociażby około 40 młodych ludzi z Jarosławia i Radymna. W większości wpadli oni w ręce Gestapo w czasie majowej obławy na uczniów jarosławskiej budowlanki. Wśród nich Wiesław Kielar i Edward Galiński, Wszyscy schwytani w łapankach przeszli najpierw miejscowe więzienia, kilka tygodni spędzili w Tarnowie, by wreszcie znaleźć się w pociągu do Auschwitz.
Nie jesteście w sanatorium
Z wspomnień ocalałych wynika, że w drodze byli traktowani przyzwoicie. Dzień wcześniej pozwolono im się wykąpać, dostali prowiant na drogę. Większość była pewna, że jadą na roboty do Niemiec. Sformułowanie “obóz koncentracyjny” jeszcze nie wiało grozą. W czasie postoju w Krakowie zapadli w przygnębienie. Na dworcu Niemcy szaleli ze szczęścia, lał się szampan. Świętowali zdobycie Paryża.
Jarosławianin Wiesław Kielar w swych przejmujących, kilkakrotnie wznawianych wspomnieniach „Anus Mundi” tak opisywał przyjazd do obozu:
- Na budynku dworca duży napis - nazwa miejscowości: AUSCHWITZ. Ktoś tłumaczy, że to Oświęcim. Jakaś mała dziura. Nie zastanawiamy się nad tym dłużej, bo oto nasz pociąg powoli rusza dalej. Wjeżdżamy chyba na jakąś boczną linię, gdyż zataczamy wielki łuk, aż koła pociągu zgrzytają niemiłosiernie. Teraz nie wolno nam się nawet poruszyć. Nawet w stronę okien nie wolno spojrzeć. Siedzimy w bezruchu. Nasz pociąg dostał jakby czkawki. Co ujedzie parę metrów, zaraz staje. Zza okna słychać dzikie niemieckie wrzaski, bieganinę, tupot. Nagle drzwi naszego wagonu otwierają się z impetem. Ktoś z zewnątrz przeraźliwie wrzeszczy - Alle raus!... Loos, verfluchtc Banditen! [wszyscy wyjść! prędzej przeklęci bandyci!] Nasi konwojenci pomagają nam po swojemu wyjść z wagonu. Walą nas po plecach kolbami karabinów, aż dudni. Jak oszaleli pchamy się wszyscy naraz do jedynego wyjścia. Jeden przez drugiego skaczemy z wysokiego wagonu, prosto na esesmanów tworzących szpaler ciągnący się w kierunku wysokiego parkanu otaczającego jakiś wielki budynek. Wśród niesamowitego wrzasku esesmanów, popychani i bici, wtłaczamy się w otwartą bramę jak stado ogłupiałych baranów. Na placu przed budynkiem utworzono znowu trudny do przebycia szpaler, składający się tym razem nie z esesmanów, ale z ponurych dryblasów dziwnie ubranych w coś przypominającego do złudzenia pasiaste piżamy. Każdy z nich trzyma w ręku spory kij i macha nim wytrwale w prawo i lewo.
Niedługo później ustawieni piątkami słuchali przemówienia zastępcy komendanta obozu Rudolfa Hoessa - SS-Hauptsturmführera Karla Fritzscha.
- Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące – złowrogo zabrzmiały słowa Lagerführera (kierownika obozu).
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień