Janina J. od dziecka lubiła czynić „magiczne” sztuczki, które prezentowała w domu i wśród rówieśników. Miała duży dar zręczności, a systematycznie kształcony z czasem doprowadził ją do pracy w charakterze iluzjonistki.
Kobieta swoje pokazy prezentowała w szkołach, na popularnych w PRL-u przedstawieniach typu „variete”, w nocnych lokalach i w cyrkach. W połowie lat 70. ub. wieku zaczęło ją kusić, by spróbować swoich sił w roli „doliniarki”.
Targowiska i sklepy
Tym złodziejskim zajęciem, którego nazwa wywodziła się od „obrabianych” dolnych części garderoby, a zatem najczęściej damskich torebek i męskich kieszeni w spodniach, zajmowali się głównie mężczyźni, więc kobiecie w tej roli było dużo łatwiej, gdyż praktycznie, kiedy ofiara stosunkowo szybko orientowała się w tym, że została okradziona, swoje podejrzenie kierowała na znajdujących się w pobliżu mężczyzn, Janinę J. omijając.
Jej ulubionymi miejscami „pracy” były targowiska, tramwaje i autobusy oraz… sklepy, do których akurat „rzucili” atrakcyjny towar.
Zdobywanie w ten sposób pieniędzy okazało się dla iluzjonistki stosunkowo proste, z czasem porzuciła więc pracę na etacie, utrzymując się wyłącznie z tego, co „zgarnęła” z portfeli, kieszeni i torebek. Jej ulubionymi miejscami „pracy” były targowiska, tramwaje i autobusy oraz… sklepy, do których akurat „rzucili” atrakcyjny towar. A że czas był ku temu sprzyjający, bo kryzys gospodarczy coraz bardziej po tłustych latach gierkowskich pod koniec jego dekady nieubłaganie ściskał kraj, szybko okazało się, w sklepowym tłoku najłatwiej o nieuwagę klientów.
Janina J. z czasem zaczęłą wyjeżdżać na „gościnne występy” do innych, większych miast. Ulubionym miejscem jej działania stała się Warszawa, dobre dochody przynosiły też wizyty w Gdańsku i Szczecinie.
Wpadka w warzywniaku
W 1981 roku kobiecie doszedł dodatkowy zarobek. „Opychała” wówczas w Bydgoszczy „pod halą” przy ul. Magdzińskiego skradzione… kartki na mięso, cukier i inne artykuły spożywcze. W tym samym roku jednak przydarzyła jej się wpadka. Rankiem tego letniego dnia odwiedziła ją znajoma. Kobiety uczciły to spotkanie sporą dawką wina. Janina J., zamiast zostać w domu, postanowiła wyjść „na zarobek”. Chodziła od sklepu do sklepu, jednak nigdzie nie zastała większego tłoku, aż trafiła do zwykłego warzywniaka przy ul. Gdańskiej koło „Rywala”. Stała tam kolejka po… kawę. „Doliniarka” ustawiła się w ogonku, z czasem jednak nie wytrzymała i sięgnęła do torebki jednej z sąsiadek w kolejce. Tym razem miała jednak wyjątkowego pecha, bo chwilę po tym, jak „zwinęła” portmonetkę, okradziona sięgnęła do torebki, a następnie wszczęła głośny raban. Ekspedientki zamknęły drzwi sklepu i wezwały milicję. Janina J. usiłował pozbyć się „trefnego” towaru, ale została zauważona i „wydana” w ręce milicji.
„Doliniarka” ustawiła się w ogonku, z czasem jednak nie wytrzymała i sięgnęła do torebki jednej z sąsiadek w kolejce.
Stróże prawa z uwagi na zapach alkoholu postanowili odwieźć kobietę do izby wytrzeźwień. Następnego dnia rano patrol, który zajął miejsce w radiowozie, przypadkowo natknął się na zatknięte za jednym z siedzeń 10 tys. złotych oraz kilkanaście kartek żywnościowych. Jak się okazała, Janina J. była na tyle sprytna, że dowody swojej poprzedniej przestępczej działalności usiłowała ukryć i prawie jej się to udało.
Szła „w zaparte”
Dokładne przeszukanie jej mieszkania pozwoliło obciążyć kobietę kilkunastoma kradzieżami. Ponieważ w czasie procesu twardo „szła w zaparte”, a akurat nastał czas wojenny, sąd postanowił złodziejkę „przykładnie” ukarać i skazał ją na karę aż sześciu lat pozbawienia wolności.