Poczwórne szczęście to poczwórne wyzwanie
„Za każdym razem, gdy na świat przychodzi dziecko, świat jest tworzony od nowa” - uważa Jostein Gaarder. Z czwórką dzieci rodzice mają cztery światy...
Wiedzieć to nie to samo co doświadczyć, z tą prawdą w psychologii nie ma dyskusji. W praktyce potwierdza się za każdym razem, gdy próbujemy odnaleźć się w krajobrazie po burzy: nie można w pełni przygotować się na nową sytuację, także tę, która jawi się jako szczęśliwe wydarzenie w życiu. Albo cztery szczęśliwe wydarzenia w jednym.
Jedna czwórka
Szczęście pierwsze: Dominik, 1044 g. Szczęście drugie: Weronika, 1250 g. Szczęście trzecie: Marcelina, 1400 g. Szczęście czwarte: Olga, 1400 g. Czworaczki przyszły na świat 3 marca w bydgoskim Szpitalu Uniwersyteckim nr 2 im. Biziela.
Anna i Remigiusz Kocowie, para znanych bydgoskich psychologów, w domu ma jeszcze szczęście piąte, trzyletnią Tosię. Wszyscy od kilku miesięcy wiedzieli, co ich czeka.
- A mimo to trudno było nam się na początku oswoić z nową sytuacją - mówi Remigiusz Koc. - Wynikało to także z tego, że podczas ciąży nie było czasu na beztroską radość. Ciąża czworacza to ciąża podwyższonego ryzyka. Nawet zwykła diagnostyka bywa skomplikowana. Skupialiśmy się na jednym zadaniu: zadbać o bezpieczeństwo maleństw w brzuchu i o zdrowie żony. W przypadku naszej ciąży od samego początku wiadomo było, że konieczne będzie wcześniejsze rozwiązanie i że będzie optymalnie, gdy dojdzie do niego w 30. tygodniu. Towarzyszyła nam obawa, by poród nie zaczął się jeszcze wcześniej.
I mama, i maluchy dzielnie zniosły poród, są w dobrej formie. Pod czujną opieką medyczną spędzą jakieś 2 miesiące życia. Tak maleńkie, a już mają moc wyciszania konfliktów: dzięki temu, że do obsadzenia były aż cztery imiona, rodzice nie spierali się o żadne.
- To była rzeczywiście komfortowa sytuacja, mogliśmy się podzielić: jedno imię twoje, drugie moje - żartuje szczęśliwy tata. - Dla nas bardzo wartościowe jest wsparcie, jakie okazują nam najbliżsi i znajomi. To piękne - dodaje.
Bliscy, podobnie jak początkowo rodzice, byli w szoku, gdy dowiedzieli się, w jakim tempie powiększy się rodzina, bo dotąd nie zdarzały się w niej ciąże mnogie. Sytuacja jest wyjątkowa zwłaszcza, że ta ciąża czworacza była samoistna, a takie w naturze trafiają się naprawdę rzadko.
Od ok. 30 lat, odkąd w medycynie rozwinęły się techniki wspomagania rozrodu (m.in. hormonalne leczenie niepłodności) przybywa ciąż mnogich. Porody bliźniacze nie budzą już dziś żadnej sensacji, stanowią 3 proc. wszystkich porodów. Czworaczki i to z ciąż samoistnych to niezwykła rzadkość. - Rodzą się raz na 512 tysięcy porodów. Jeszcze większą rzadkością są narodziny pięcioraczków, dochodzi do nich raz na 44 miliony porodów. Nie opisano dotąd samoistnych ciąż sześcioraczych - mówi mówi dr Anita Kazdepka-Ziemińska, która opiekowała się panią Anną podczas ciąży, wcześniej zajmowała się mamą w ciąży trojaczej i wielokrotnie prowadziła ciąże bliźniacze.
- Ciąża czworacza to wyzwanie dla lekarza, który ją prowadzi, ale i niewyobrażalne wyzwanie dla kobiety, której organizm musi poradzić sobie z rozwojem czterech płodów. To ogromne obciążenie. Taka ciąża wiąże się od początku z dużym ryzykiem przedwczesnego porodu, stanu przedrzucawkowego czy też obumarcia jednego z płodów, dlatego wymaga ciągłego monitorowania. Najbezpieczniej, gdy lekarz wyprzedzi ten moment i - na podstawie badań - wyznaczy termin porodu - wyjaśnia dr Anita Kazdepka-Ziemińska.
Dwie pary
Szczęście pierwsze: Klaudia, 2400 g. Szczęście drugie: Oliwia, 2600 g. Dziś mają już 15 lat (Klaudia jest starsza od siostry o minutę). Szczęście trzecie: Paweł, 3600 g. Szczęście drugie: Damian, 3400 g. Dziś mają 5 lat (Damian jest młodszy od brata o 2 minuty).
Informacja o tym, że szczęście będzie podwójne 15 lat temu doprowadziła do łez Beatę Bardzińską z Torunia (zawodowo jest nie tylko mamą, ale i zastępczynią komendanta Komendy Chorągwi Kujawsko-Pomorskiej Związku Harcerstwa Polskiego w Bydgoszczy).
- Pamiętam doskonale. Wyszłam od lekarza, wybrałam numer przyjaciółki, która też akurat była w ciąży. Ona śmiała się w głos, ja w głos płakałam. Początki były trudne, bo w zasadzie z ojcem dziewczyn byliśmy w tej sytuacji sami. Ale daliśmy radę, po harcersku - opowiada po latach. - Swoje dzieci kocham nad życie. Ale mówienie o tym, że miłość matczyna działa z automatu, że kobieta od razu po porodzie jest szczęśliwa i wszystkie trudy idą w niepamięć, gdy tylko maleństwo się uśmiechnie, to bajki.
Kiedy po 9 latach znów spodziewała się dziecka, a lekarz znów szybko wyprowadził ją z błędu, mówiąc, że dzieci będzie dwoje, omal nie zemdlała. - Gdy doszłam do siebie, lekarz zaproponował, że zostawi mnie na 10 minut samą, bym ochłonęła - wspomina. - Cieszyliśmy się z mężem, to jasne, ale też niepokoiliśmy o to, jak sobie poradzimy. I jak zareagują dziewczyny. A one na wieść o tym, że braci będzie dwóch, powiedziały tylko: „to super, każda będzie miała swojego”. Chętnie pomagały w zajmowaniu się chłopcami.
Obie pary bliźniąt, których wychowanie stanowi życiowe wyzwanie dla Beaty Bardzińskiej i jej męża, są jednojajowe. To nie tak częste przypadki, jak mogłoby się wydawać: zdarza się tylko w przypadku jednej na dziesięć par.
- Najtrudniejsze były pierwsze dwa lata i gorzej chyba wspominam ten okres u chłopców - mówi poczwórna mama. Dziewczyny od początku są spokojne. Nawet gdy płakały, to nie równocześnie. Chłopaki są bardzo żywiołowi. Jako maluchy nie spali w ciągu dnia, miałam wrażenie że były dni, kiedy tylko płakali. I to synchronicznie. Za to przesypiali noce. Dziś jest już o wiele łatwiej.
Bo dziś pani Beata widzi plusy. Na przykład taki, że bliźnięta szybko uczą się samodzielności - nie mają innego wyjścia. Umieją też spędzać czas w swoim towarzystwie. - Choć jako harcerka uwielbiam bawić się z nimi, chodzić po lasach, budować szałasy czy pułapki na różne strachy - opowiada.
Jej córki też są harcerkami. Wybierają się do szkół średnich. Nauka w osobnych szkołach będzie dla nich wyzwaniem, bo jak dotąd są nierozłączne. Gdy Oliwia z powodu drobnego zabiegu trafiła do szpitala, Klaudia nie była w stanie funkcjonować, nauczyciele poradzili, by została w domu, bo w szkole i tak myśli tylko o siostrze.
- Mają bardzo silną więź, choć nie znoszą, gdy ktoś je myli, a w rodzinie to się zdarza - mówi ich mama. - My się nauczyliśmy, bo każda z nich ma znamię. Byłam pewna, że z chłopcami będzie tak samo, że jako mama nie będę miała żadnego problemu z ich odróżnianiem. Niespodzianka: we wczesnym dzieciństwie byli identyczni. Ratowała nas opaska, którą zakładaliśmy Damianowi na nadgarstek. Dzieci nie lubią ubierać się parami tak samo. Cieszę się, że każde z nich jest inne.
Gdy dowiedziałam się, że spodziewam się bliźniąt, wzięłam się za czytanie psychologicznych książek na ten temat. Zakodowałam sobie po tej lekturze, by pomóc każdemu z dzieci zachować indywidualizm. Dziewczyny mają zupełnie różne charaktery. Żartuję sobie, ze gdyby chłopak spotkał osobę, która ma cechy ich obu, zwiałby. U chłopców silną więź widać głównie po tym, jak łobuzują. Są rozbrykani, co czasem skutkuje wypadkami. Kiedy Damian się przewróci i nabije sobie guza czy zrobi siniaka, mamy jak w banku, że po tygodniu identycznej kontuzji nabawi się Paweł. Prawo serii - opowiada pani Beata.
- Zawsze marzyłam o bliźniętach. Ale o jednych - po chwili dodaje ze śmiechem.