Moja babcia, jej rodzeństwo i mama pięć lat ciężko pracowali przy wyrębie lasu. Daleko w Rosji, gdzie zostali wywiezieni przez enkawudzistów krótko po wybuchu II wojny światowej.
Gdy wybuchła II wojna światowa moja babcia, Genowefa Szeremeta (z domu Suder), była w wieku nastoletnim. Miała wtedy niecałe trzynaście lat. Mieszkała w małej wsi Tyniec koło Krakowa. Wraz z siostrą, dwoma braćmi, z mamą i tatą. Babcia skończyła naukę w wieku dziesięciu lat, ponieważ musiała zająć się rodzeństwem i domem, gdyż była najstarsza z rodzeństwa, a rodzice musieli pracować, aby zarobić pieniądze na wyżywienie. W 1938 roku babcia stanęła przed szansą dokończenia nauki w szkole. Była bardzo szczęśliwa, że może się dalej uczyć.
Rano, 1 września 1939 roku, ktoś zapukał do drzwi. Była to wystraszona i zmęczona sąsiadka, która mówiła: ,,Wojna! Wojna! Wojska niemieckie wkroczyły do Polski.” Cała rodzina zbagatelizowała ogłoszenie i została w domu (oprócz ojca mojej babci, który poszedł do wojska polskiego). Parę miesięcy później rankiem do mieszkania weszli enkawudziści. Babcia wspomina to jako chwile grozy: ,,Gdy NKWD weszło do domu przestraszyłam się. Nie wiedziałam, gdzie nas wywiozą i co się z nami stanie. Powiedzieli ze mamy parę minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, ale nie mogliśmy wziąć jedzenia. Mówili, że przesiedlą nas w bezpieczne miejsce, a na miejscu jest już wszystko przygotowane.”
Zaprowadzono ich na najbliższy dworzec kolejowy, na którym czekał pociąg. Do pociągu było doczepionych dziesięć wagonów. Każdy wagon miał zakratowane okna, malutki piecyk i rynnę wychodzącą na zewnątrz, która pełniła funkcję toalety. W każdym wagonie zmieściło się ponad 40 osób. Podróż trwała około dziesięciu dni. Podczas drogi wielu ludzi nie wytrzymywało podróży i umierało. Gdy ktoś umierał, żołnierze otwierali drewniane wrota i wyrzucali ciała.
„Pewnego dnia pięcioletni chłopiec, który jechał z nami w wagonie, zmarł. Zapytałam się żołnierza, czy możemy wraz z siostrą pochować chłopca w należyty sposób za stacją kolejową. Po błaganiach żołnierz zgodził się, zatrzymał pociąg i pochowaliśmy chłopca z godnością.”
Gdy dotarli do celu, okazało się, że wszystko to, co mówili enkawudziści było kłamstwem. Na miejscu ujrzeli zniszczone domki nieopodal lasu, bez bieżącej wody i światła. Chcieli naprawić ten domek, w którym mieszkali, ale nie było żadnych materiałów budowlanych. Z biegiem tygodni udało się go jednak wyremontować. Nie wszyscy potrafili dać sobie radę w trudnych warunkach. Ludzie umierali z głodu, wycieńczenia lub popełniali samobójstwo. Moja babcia, jej mama i rodzeństwo pracowało w lesie przy wycince drzewa. Dostawali za tę ciężką i wyczerpującą pracę dwie kromki chleba i trochę mąki. Pracowali tak przez cały tydzień przez pięć lat.
W 1945 roku, kiedy wojna się skończyła, babcia z rodzeństwem zaczęła wracać do Polski. Powrót do kraju był bardzo trudny, ponieważ odległość od miejsca, w którym się znajdowali wynosiła ponad trzy tysiące kilometrów. Droga powrotna wyglądała tak: „Przez kilkadziesiąt kilometrów szliśmy pieszo, później zatrzymywaliśmy samochody i prosiliśmy, aby nas zawieźli w stronę Polski. W czasie drogi ujrzeliśmy zburzone budynki oraz opustoszałe miasta i wsie, które zaczęły powoli się odbudowywać. Owym sposobem dojechaliśmy do małej miejscowości, która nazywała się Nowa Ruda.”
Tutaj babcia poznała przyszłego męża, mojego dziadka. Dziadek był żołnierzem, który walczył w wojnie o Polskę. W 1947 roku wzięli ślub i założyli rodzinę. Rok później dziadek w podziękowaniu za walkę dostał ponad 2 ha ziemi, założył gospodarstwo rolne i hodował świnie, krowy oraz kury. To, co wyprodukował, czyli m.in. mięso, kaszanki, kiełbasy, mleko i jajka sprzedawał na wsi, aby dodatkowo zarobić.
Autor jest uczniem z Nowej Rudy