Ptasia grypa szaleje: Kurniki zamknięte na cztery spusty i wsie odcięte od świata
Jest w powietrzu, osadza się na ubraniach, trafia do zwierząt i powoduje natychmiastowy pomór drobiu. Ptasia grypa szaleje w Wielkopolsce. Gospodarze starają się przed nią ustrzec, ale nie ma dobrej obrony przed wirusem HPAI.
Kordon policji pilnujący wjazdu do małej miejscowości pod Poznaniem. Mundurowi kontrolujący każdego, kto chce z niej wyjechać i każdego kto chce wjechać. Nie jesteś mieszkańcem - nie masz wjazdu. Znaki ostrzegawcze już dziesięć kilometrów wcześniej, na drodze rozłożone maty.
To nie obława. Tak wygląda w praktyce rozporządzenie Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a także wytyczne lekarzy weterynarii. Wszystko z powodu ognisk ptasiej grypy, które zaobserwowali w ciągu kilku ostatnich tygodni gospodarze oraz powiatowi lekarze weterynarii w całej Wielkopolsce. We wsi Bolesławiec, w gminie Mosina takie ognisko wykryto w jednej z największych ferm drobiu w województwie w ubiegły piątek.
Wybitych musiało zostać 16 kurników, gdzie w każdym przetrzymywane było ok. 35 tysięcy indyków. Była to na tyle duża operacja, że konieczne było całkowite odcięcie, wyłączenie wsi na kilka dni. W celach bezpieczeństwa należało przestrzegać wszystkich procedur. Kurniki musiały być szczelnie zamknięte, ci którzy obok nich pracowali, musieli mieć specjalne ubranie ochronne.
Ptasia grypa w Sokołowicach. Policja zamknęła drogi, a na jednej wprowadziła kontrole:
Źródło: TVN24
Czy wirus HPAI jest na tyle poważny, że mamy się czego obawiać? Czy słuszne są obawy właścicieli ferm drobiarskich, którzy biją na alarm i zdezorientowani wydzwaniają do lekarzy weterynarii i na cztery spusty zamykają swoje kurniki w obawie przed epidemią? A w końcu, czy ptasia grypa straszna jest nam, ludziom?
Ponad milion wybitych ptaków
Dokładnie dziesięć lat temu do Polski przywędrował wraz z dzikiem ptactwem szczep wirusa H5N1. Pierwsze ptaki zaczęły padać w Toruniu, następnie w Świnoujściu i Bydgoszczy. Wirus szybko się rozprzestrzenił, atakując inne miasta i powodując prawdziwą pandemię. Na szczęście, ptasia grypa ominęła wówczas tereny Wielkopolski. Na szczęście, bo to właśnie tu znajduje się prawdziwe zagłębie firm drobiarskich.
- Wirus ptasiej grypy jest śmiertelny u ptaków. Na szczęście nie spotkaliśmy się przez ostatnie dziesięć lat w żadnych pracach badawczych z przypadkiem zachorowań u człowieka
- tłumaczy Andrzej Żarnecki, wojewódzki lekarz weterynarii.
Dziś, po dziesięciu latach wirus ptasiej grypy powrócił do Polski. Jednak w odmienionej formie. Tym razem zmutowany szczep wirusa H5N8 zaatakował fermy drobiu w naszym województwie. Pierwsze ognisko odnotowano w powiecie ostrzeszowskim. W miejscowości Bierzów, w gminie Kobyla Góra, w stadzie kaczek liczącym 3800 sztuk, występowanie szczepu wirusa H5N8 potwierdziło badanie próbek w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym - Państwowym Instytucie Badawczym w Puławach już 17 stycznia. Było to pierwsze w Wielkopolsce i trzydzieste pierwsze w kraju ognisko „wysoce zjadliwej grypy ptaków” podtypu H5N8.
- W Wielkopolsce do tej pory skutecznie udawało się przeciwdziałać wirusowi. Pojawiło się jednak pierwsze ognisko, w związku z czym podjęliśmy niezwłoczne działania, których celem jest szybkie i skuteczne opanowanie sytuacji, zmierzające w stronę wygaszenia tego ogniska - komentował wtedy wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann.
Dziesięć dni później 2400 gęsi padło w wyniku ptasiej grypy w miejscowości Paproć w Nowym Tomyślu. 2 i 4 lutego ptasia grypa dała o sobie znać ponownie w powiecie ostrzeszowskim: w miejscowości Kaliszkowice Kaliskie, a także Chlewo, gdzie wirusem zarażonych zostało łącznie 30 500 kaczek i 26 700 sztuk kurcząt. Wszystkie należało zutylizować. Jednym z ostatnich, potwierdzonym ogniskiem, jest to spod Mosiny.
To czterdzieste drugie w Polsce ognisko wysoce zjadliwej grypy ptaków podtypu H5N8, potwierdzonej badaniami w instytucie w Puławach. Tu początkowo zarażonych zostało 18 tysięcy sztuk indyków. Po każdym, oficjalnym potwierdzeniu ognisk, wojewoda wydawał rozporządzenie, mające na celu dezynfekcje w danym gospodarstwie, a także całej wsi. Na około tysiąc ferm w Wielkopolsce, na razie ptasią grypę wykryto na pięciu. Niewykluczone, że z dnia na dzień ta liczba może wzrastać.
- Kiedy zostaje wykryte ognisko ptasiej grypy w danym gospodarstwie, trzeba uśpić całe ptactwo, by wirus nie rozprzestrzeniał się dalej. Wcześniej oczywiście jest sekcja zwłok w danym zakładzie, następnie wysyłane są próbki do Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach, który w ciągu 24 godzin stwierdza zagrożenie ptasią grypą. Kurnik, w którym drób jest przetrzymywany jest szczelnie zamykany, zagazowuje się zwierzęta, po czym, po kilku godzinach straż pożarna w specjalnych kombinezonach sprawdza czy pomieszczenie można rozszczelnić i do niego wejść - tłumaczy Andrzej Żarnecki.
Następnie martwe ptactwo jest zwożone do utylizacji. Jednym z większych zakładów utylizacyjnych jest ten należący do Henryka Stokłosy w Śmiłowie. To właśnie tam zwożone były indyki z Bolesławca.
Wieś odcięta od świata
Bolesławiec na kilka dni został kompletnie odcięty. Ptasią grypę wykryto w jednej z największych ferm drobiarskich w regionie - Wielkopolski Indyk.
- Od 25 lat tu mieszkam i nigdy coś podobnego, żadna epidemia nas tu nie spotkała. Wielkopolski Indyk to ogromna firma. Jest tam około 16 kurników, w każdy z około 35 tysięcy indyków. To gigantyczna strata
- mówi Roman Cieślak, gospodarz z sąsiedniej wsi Borkowice.
W sobotę, tuż po potwierdzeniu ogniska ptasiej grypie na fermie w Bolesławcu całkowicie odcięto wieś od reszty świata. Podobnie było w następnych dniach, gdy zabijano indyki i zwożono je do utylizacji. Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny w Poznaniu ustanowił 3-kilometrową strefę zagrożenia wokół fermy i 10-kilometrową strefę zapowietrzoną. Na wszystkich przejazdach drogowych na granicy strefy zagrożonej ułożono maty dezynfekujące.
Kiedy przyjechaliśmy do Bolesławca w środę, przed wjazdem do wsi ustawiały się samochody - osobowe i dostawcze. Przejechać bez problemu mogli tylko mieszkańcy wsi. Pozostali musieli mieć ku temu ważny powód. Po kolei więc kierowcy pokazywali dokumenty. Dopiero gdy komendant lub powiatowy lekarz weterynarii wyraził zgodę - mogli przejechać.
- Przyjechałem tu już rano, ale mnie nie wpuszczono. Miałem do odebrania 60 kilogramów indyków właśnie z firmy Wielkopolski Indyk, nie z samej fermy, a ubojni, prowadzonej przez tego samego właściciela - opowiadał Damian Nawrocki z bistra Prowent. Po rozmowie z policją udało mu się w końcu przejechać.
- Każdego dnia poszerzają granicę ze strefą zagrożenia. Dziś ciągnie się ona aż do miejscowości w sąsiedniej gminie Stęszew - mówi Maciej Paleta, sołtys Bolesławca. - Sam przygotowałem inwentaryzację drobiu i gołębi, ponieważ w naszej wsi wiele gospodarzy hoduje ptactwo - dodaje Maciej Paleta.
Niektórzy rolnicy, którzy przewidzieli że ptasia grypa może także zająć tereny Wielkopolski zamknęli swoje kurniki już wcześniej. Inni posprzedawali drób i wstrzymali się z zakupem nowego.
- Właściciele zamykają kurniki na cztery spusty, a przede wszystkim chronią żywność - pasze i ziarno dla drobiu, by czasem z jedzenia nie korzystało dzikie ptactwo
- opowiada Maciej Paleta.
Zaraz po wykryciu ogniska ptasiej grypy w Bolesławcu, wojewoda nakazał odosobnienie drobiu w kurnikach, tak by był uniemożliwiony kontakt z ptakami z innymi gospodarstw, a także ptakami dzikimi. Właściciele ferm musieli też niezwłocznie oczyścić i odkazić wszystkie środku transportu i sprzęt wykorzystywany do transportu drobiu. Nie można było w tym czasie prowadzić żadnych prac na fermie. Te zresztą muszą być absolutnie czyste - wirus przenosi się też z ptasimi odchodami.
- Musieliśmy ułożyć też maty przy wjeździe do naszych gospodarstw, w celu wykluczenia zjadliwej grypy ptaków. Nie wpuszczamy też osób postronnych. Czy uchronię się w ten sposób przed ptasią grypą? Szczerze wątpię. Media podawały ostatnio, że w Czechach jest już 95 ognisk tej grypy - opowiada Eugeniusz Rożniakowski, właściciel ferm drobiu w Witoblu, miejscowości oddalonej około 10 kilometrów od ostatniego ogniska ptasiej grypy.
W całym kraju wykryto już 44 ogniska wysoce zjadliwej grypy u drobiu hodowlanego i tyle samo u ptaków dzikich. W Wielkopolsce ptasia grypa dotknęła dzikie łabędzie na Jeziorze Kierskim pod Poznaniem i na jeziorze Jelonek na terenie Gniezna.
Kto traci na ptasiej grypie? Gospodarka
Chociaż wirus nie zagraża ludziom, to my możemy go przenosić - na naszych ubraniach, butach. Dlatego w gospodarstwach, które mogą być narażone na ptasią grypę, pracownicy muszą także pracować w odzieży ochronnej, stosować specjalne zasady dezynfekcji. Osoby niepowołane są niewpuszczane na teren gospodarstw.
- Wirus ptasiej grypy przywędrował do nas z Azji wraz z migracją ptaków dzikich. Odmian tego wirusa jest całe mnóstwo. Dziś mamy do czynienia w Polsce z dwoma jego szczepami - północnym, który napłynął do nas przez Syberię, Rosję i południowy z Węgier, Bułgarii. Wydaje się, że nosicielem tego wirusa może być kaczka krzyżówka. Niestety, ale niska temperatura wpływa na to, że wirus dłużej utrzymuje się w powietrzu - opowiada nam wojewódzki lekarz weterynarii.
Ptasia grypa nie jest obecna tylko w Polsce. Aż w 19 krajach potwierdzono obecność wirusa HPAI/H5N8 u drobiu, a są to: Austria, Belgia, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Dania, Francja, Grecja, Holandia, Macedonia, Niemcy, Polska, Rosja, Serbia, Słowacja, Szwecja, Ukraina, Węgry, Wielka Brytania.
Ogółem zdiagnozowano w Europie ponad 500 ognisk tej choroby (w tym na Węgrzech ponad 220, we Francji ponad 120, a w Niemczech - ok. 160).
Objawy ptasiej grypy u drobiu łatwo zaobserwować - najpierw zwierzęta tracą apetyt, następuje gwałtowny spadek produkcji jaj, są nerwowe, w końcu padają. Te powinny być od razu utylizowane. Czy tracą na tym gospodarze?
- Wbrew pozorom traci na tym najbardziej polska gospodarka. Właściciele ferm, jeśli dopełnili wszystkich nakazów i zakazów wojewody wynikających z rozporządzenia ministra rolnictwa, dostają spore odszkodowania za straty wywołane ptasią grypą. Za ich utylizację i wszystkie czynności z tym związane płaci państwo. Jeżeli powiatowy lekarz weterynarii, który podejrzewa wystąpienia choroby w stadzie, zobaczy, że ptaki znajdują się na zewnątrz, powinien odmówić płacenia odszkodowania. Niestety, ale ptasia grypa wpływa też na eksport drobiu za granicę. Nikt nie chce kupować od nas mięsa, jeśli jest zagrożenie ptasiej grypy - tłumaczy Andrzej Żarnecki.
Hodowcom, których fermy znajdują się w strefie zapowietrzenia lub zagrożenia, przysługują rekompensaty za niesprzedany drób. Wnioski o taką pomoc do końca lutego przyjmuje Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
- Organizujemy spotkania z rolnikami, gospodarzami, sołtysami. Uczulamy ich na to, jak trzeba się zachowywać. Mimo to odbieram wiele telefonów od ludzi zdezorientowanych, którzy martwią się o swoje stada, ale też o swoje zdrowie. Na szczęście ptasia grypa nie dotyka ludzi. W kilku, sporadycznych przypadkach wirus ten przeniósł się także na inne zwierzęta hodowlane, w tym na psa, ale to nie dotyczy Polski - uspokaja Żarnecki.