Rachunek sumienia
Usiłuję się sama przed sobą przyznać, kiedy ostatnio słuchałam utworów Mieczysława Karłowicza. Grzebię w zakamarkach pamięci i nic nie przychodzi mi do głowy. Pustka.
Szukam w domowej płytotece i znajduję zakurzony krążek, po który nikt dawno nie sięgał. Wrzucam do odtwarzacza i daję się porwać jednemu z poematów symfonicznych, który otwiera przede mną zapomniane, muzyczne przestrzenie.
Ten rachunek sumienia wzbudziła we mnie wydana właśnie przez PWM książka „Widok piękny bez zastrzeżeń. Fotografia tatrzańska Mieczysława Karłowicza”, powstała według koncepcji Justyny Nowickiej, która napisała do niej wstęp, a także wybrała zdjęcia. Już sama płócienna okładka sprawia, że odczuwam estetyczną przyjemność, równą tej, jaką daje płynąca z głośników muzyka. A w środku jest jeszcze lepiej. Bowiem większość tomu zajmują świetne fotografie kompozytora, który utrwalił w nich piękno tatrzańskich turni, dolin, przełęczy. Techniką, która była dostępna na początku XX wieku, zamknął w kadrze surowość jeszcze dzikich, niezadeptanych przez turystów gór.
Justyna Nowicka w swoim eseju zauważa, jak Karłowicz potrafił myśleć formą przynależną sztukom wizualnym. I rzeczywiście, jego fotografie przypominają obrazy godne prawdziwych kolorystów, przechodząc od ciepłych bieli i szarości, po głębokie, brązowe cienie i czerń. - Tatrzańskie siklawy stają się kapryśnym rysunkiem białych, pionowych kresek, nieomal zawieszonych w przestrzeni. Czarne głębiny stawów tworzą niepokojącą mapę przepastnych plam, nieregularne zęby grani układają się w dekoracyjne rzędy znaków. Fantastycznie pracuje Karłowicz z pasmami mgły, doskonale kontrastując jej miękkość i kłębiastość ze strzelistą, spiczastą rzeźbą szczytów - pisze Justyna Nowicka.
I ma rację, od tych obrazów trudno oderwać oko. Karłowicz zawarł w nich całą swoją miłość do gór, która skończyła się jednak tragicznie. 8 lutego 1909 roku kompozytor wyruszył samotnie w Tatry. Zginął pod zwałami śniegu, które przyniosła lawina, zsuwająca się ze wschodnich zboczy Małego Kościelca. W książce znalazł się opis akcji ratowniczej, dokonany przez biorącego w niej udział przyjaciela Karłowicza, Mariusza Zaruskiego. Dołączono do niego zdjęcie zwłok kompozytora, które taternikom udało się w końcu odkopać. To wstrząsająca fotografia, którą pewnie dzisiaj pożywiłby się niejeden brukowiec. Na mnie jednak większe wrażenie robi jedno z ostatnich zdjęć Karłowicza. Znaleziono je po jego śmierci w aparacie, który zabrał ze sobą w góry. Przedstawia ono pokryte śnieżnym puchem drzewa na hali Królowa Wyżnia. Emanuje z niego cisza, która niesie ukojenie.
Zobaczcie je koniecznie, jak i inne górskie pejzaże, które znalazły się w książce „Widok piękny bez zastrzeżeń”. Najlepiej smakuje ona przy dźwiękach utworów Karłowicza, o których, teraz to wiem na pewno, nie powinniśmy zapominać.