Kiedyś wchodziłem na wulkan, który akurat wybuchnął. Innym razem zielona mamba oplotła moją kostkę. Pod K2 złamanie ręki uchroniło mnie przed lawiną. Mam swojego Anioła Stróża
Wierzę w Anioła Stróża. Liczyłem to: już siedem razy nie umarłem, a było krucho - mówi Rafał Fronia, himalaista, członek narodowej wyprawy na K2, autor książki „Anatomia góry” (wyd. SQN).
Czy pan jest wariatem?
Absolutnie nie. Jestem człowiekiem, który realizuje swoje pasje. Robi to, co kocha. I robi to na tyle ostrożnie, na ile się da. Powiem więcej: tam, w górach, jestem tchórzem. A że wszystkich himalaistów, nurków, paralotniarzy uważa się za wariatów? Oglądała pani „Lot nad kukułczym gniazdem”? Tam w domu obłąkańców zamknięto całkowicie zdrowego faceta. W pewnym sensie podobnie jest z nami.
Powiedział pan, że kocha góry. Za co?
W górach z człowieka wychodzi prawda. Tutaj, na dole, wszyscy troszkę gramy. To jest taki życiowy teatr: chcemy dobrze wyglądać, chcemy podlizać się szefowi, chcemy podobać się naszej kobiecie czy mężczyźnie. Nie jesteśmy do końca sobą. Jakoś się ubieramy, jakoś zachowujemy, żeby być trochę kimś innym, niż jesteśmy. Nie krytykuję tego, bo takie jest życie. Ale w górach trzeba wszystkie te maski zdjąć. Stajemy się naprawdę szczerzy i naprawdę prawdziwi. Nie można oszukać góry i siebie naprzeciw jej potęgi.
Czyli to w górach jest prawdziwe życie?
Kiedyś się nad tym zastanawiałem… Czy jestem pielgrzymem i jeżdżę w góry po to, żeby ładować akumulatory, czy też jestem tułaczem, który nie ma domu?
I do jakich wniosków pan doszedł?
Że chyba jestem taką hybrydą: będąc tutaj, tęsknię za górami, ale natychmiast, gdy zjawię się w górach, tęsknię za domem. Cieszę się więc, że ani z tej tułaczki, ani z domu nie muszę rezygnować. Tu, na dole, jestem przecież mężem, ojcem, szefem firmy. Żyję normalnie.
Żona nie mówi: zostaw to?
Niezbyt dobitnie. Zdaję sobie sprawę, że bliscy, których zostawiamy na dole, są w trudniejszym położeniu, niż my. Czasem martwią się, bo trzy dni nie mają od nas informacji, a my w tym czasie doskonale się bawimy. Ale moja żona nie walczy z górami. Wie, że wracam stamtąd lepszy.
Co tam się zmienia, że wraca pan lepszy?
Hierarchia wartości. Te wszystkie problemy, którymi niepotrzebnie zamartwiamy się na dole - że ratę trzeba spłacić, że termin w pracy goni - nagle stają się małe i nieistotne. Życie w górach jest bardzo proste. Jak jest ci zimno, zakładasz czapkę. Jak jesteś głodny, jesz. To porządkuje umysł. Wracamy z naładowanymi akumulatorami i wsadzamy do odpowiednich szuflad to, co jest ważne, a co nieważne - zakopujemy głęboko.
Co w górach jest najbardziej dolegliwe?
Dla mnie zdecydowanie najgorsze są noce w wysokich obozach, gdzieś na siedmiu, ośmiu tysiącach, kiedy leżymy w namiotach, boli nas głowa, jesteśmy zmęczeni, brudni, lepimy się (bo człowiek nie ma się jak umyć), a na śpiworze mamy mnóstwo topniejącego lodu. Jesteśmy mokrzy jak dziecko umorusane zupą. W namiocie zawsze pada śnieg, nawet jeśli na zewnątrz świeci słońce - bo my, gotując, chuchając, powodujemy, że wszystko jest zaszronione, a ten szron spada nam na głowę. Ten syf w wysokim obozie jest dla mnie jest najgorszy. Samo wspinanie jest piękne, nawet, jak jest załamanie pogody, jak wieje wiatr i dostajemy w dupę. Co się pani tak krzywi?
Czytaj więcej i sprawdź:
- jak wyglądają podstawowe czynności w obozie na ośmiu tysiącach metrów?
- jaki wpływ miała akcja ratownicza na Nanga Parbat na wejście na K2?
- jak wspinacze odebrali szum medialny, który powstał wokół ich wyprawy?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień