Remont trwa. Ale pomocy dla bezdomnych jeszcze potrzeba
Pomogli dobrzy ludzie: dali pieniądze, materiały. Rozpoczęli remont ośrodka dla bezdomnych. I zmotywowali do pracy podopiecznych stowarzyszenia Ku Dobrej Nadziei. Teraz pracują już sami. Ale pomoc wciąż jest potrzebna.
Prace budowlane? To dla mnie nie problem. Znam się na tym i lubię to robić - mówi pan Leszek. Od lat korzysta z pomocy stowarzyszenia Ku Dobrej Nadziei. Jak zauważa Elżbieta Żukowska-Bubienko, to już kolejny remont Leszka. Bo pomagał i przy Żelaznej, i teraz tu pomaga. Choć wie, że niedługo się wyprowadzi do mieszkania treningowego. I je również będzie musiał wyremontować. - Dla siebie to robię - upiera się jednak pan Leszek. I docina pleksi, przywierca do niej specjalne szyny. Zamiast kabiny prysznicowej - jak znalazł. Trzeba sobie radzić, gdy brakuje potrzebnych materiałów.
Tu działa ogrzewalnia dla bezdomnych, są pokoje treningowe i schronisko dla bezdomnych niepełnosprawnych. I wszyscy wiedzieli, że siedziba stowarzyszenia Ku Dobrej Nadziei potrzebuje remontu. I to od momentu, kiedy jego podopieczni wprowadzili się na ul. Grunwaldzką.
Nie było jednak na to cały czas pieniędzy. Miasto nie mogło wspomóc ośrodka, bo budynek formalnie należy do PKP. A potrzeby były wielkie! Wypadające, nieszczelne okna, odrapane ściany, niedomykające się drzwi, stare łazienki... Koszmar. Nie mieli jednak wyjścia. Albo takie warunki, albo ulica, pustostany...
Elżbieta Żukowska-Bubienko przyznaje, że dostała dotację na remont z ministerstwa. Pieniędzy jest jednak za mało. Na szczęście losem bezdomnych zainteresował się też Piotr Czaban, dziennikarz i basista zespołu Roki. Zespół nagrał teledysk z podopiecznymi stowarzyszenia. A Piotr - zaczął pomagać. Informował o sytuacji w ośrodku kogo tylko się dało. Zorganizował wielki piknik, na który zaprosił białostoczan, by zobaczyli, jak jest w budynku przy Grunwaldzkiej. I żeby przekonali się, że bezdomni to po prostu ludzie - tacy jak każdy inny. A potem, w piątek dwa tygodnie temu sprawił, że ośrodek zapełnił się ludźmi. Przynieśli trochę pieniędzy, część potrzebnych materiałów, no i własne ręce do pomocy. Prace ruszyły!
- Mamy już nowe okna, trzeba je jednak jeszcze obrobić. Zostały wymienione drzwi w pokojach w schronisku, prawie wszystkie, są podjazdy dla wózków - wymienia Elżbieta Żukowska-Bubienko.
Ale potrzeb jest jeszcze bez liku. Najważniejsze jest, by budynek spełniał wymagania przeciwpożarowe. - Brakuje nam drzwi ognioodpornych, przeźroczystych. Powinniśmy je zamontować na korytarzach. Siedem sztuk. A każde z takich drzwi kosztują około 6-7 tys. zł - mówi szefowa stowarzyszenia. I dodaje, że brakuje jeszcze hydrantów, klap przeciwdymowych, dzwonka alarmującego o niebezpieczeństwie. No i wyposażenia łazienek dla niepełnosprawnych, którzy przebywają w schronisku. - Jeden sponsor kupił nam dwa taborety do siadania pod prysznicem. Potrzeba nam ich więcej. A jeden kosztuje ponad 150 zł - mówi Elżbieta Żukowska-Bubienko. Stowarzyszenie nie ma na to pieniędzy. Ale jego szefową nie opuszcza nadzieja, że znów znajdzie się ktoś z dobrym sercem, kto pomoże.
Teraz prace w ośrodku kontynuują podopieczni stowarzyszenia. Malują ściany, ulepszają łazienki, za chwilę będą zmieniali podłogę w części, gdzie przeniesie się schronisko. Oczywiście - ci, którym się jeszcze, albo już, chce. Bo to przecież ludzie po przejściach, często brak im energii, motywacji do działania. Choć są tacy, którzy tej energii mają mnóstwo. Na przykład pan Marian. Pracuje codziennie. Tyle, ile da radę. - Stowarzyszenie mi pomogło, uratowało mi życie, to i ja będę pomagał. Zresztą, przecież pracujemy dla siebie - mówi.