Sąsiedzi
Pan Łukaszenko pstryka się z panem Putinem. Pstryk w ucho, pstryk w nos.
Do regularnego lania po gębach jeszcze daleko, ale warto przyglądać się, bo a nuż prezydent Białorusi zechce się z nami bliżej zakolegować - nawet dla popisu i zmiękczenia przeciwnika. Z jednej strony ustawodawstwo wschodniego sąsiada zmierza do minimalizacji procederu zakupów w Polsce, co nasze statystyki wyraźnie odnotowują ciemną czerwienią spadków, oraz do ściągnięcia kapitału do siebie. W tym celu rozszczelniono nieco granicę, żeby polski turysta mógł łatwiej wjechać, jeść, nocować i kupować pamiątki. Ale z drugiej, gdzie dwóch się bije na wschód, tam my jesteśmy na zachodzie. Nie wiem czy gotowi z wyciągniętą ręką i planem zacieśnienia więzi, ale jesteśmy.
Piszę o tym w kontekście niedawnej dysputy czy i gdzie chcielibyśmy mieć lotnisko. Problemami, dla których jeszcze go nie mamy wydają się pieniądze oraz uwarunkowania środowiskowe. Jedno i drugie są między innymi funkcją obowiązujących przepisów. Podczas zorganizowanej (m.in. przez „Kurier Poranny”) debaty dowiedzieliśmy się, że w krajach, w których regulacje są mniej restrykcyjne potencjalna rentowność portu lotniczego jest wyraźnie większa. Zadam więc pytanie - czy Białorusi nie opłacałoby się pobudować pasów, hangarów i terminali, które służyłyby Podlasiu? Gdyby ulokowano je w pobliżu Grodna, wystarczyłoby zmodernizować istniejącą przecież linię kolejową Białystok-Grodno i w pół godziny moglibyśmy ze stolicy województwa dotrzeć na lotnisko. Wybiórczo otwarta granica, przy łaskawości władz Polski i Białorusi oraz po doprowadzeniu torów wprost pod terminal, mogłaby być niemal całkowicie niezauważalna dla podróżnych. Pierwsze ścieżki ułatwionego ruchu transgranicznego są już wszak z powodzeniem przetarte.
Jest w tym szkicowym pomyśle kilka korzyści. Obiekt u nas nieopłacalny, tam mógłby zarobić. Jest szansa, że łatwiej go będzie wybudować (zakładam że Białoruś jest mniej wrażliwa na obecne w naszym kraju przeszkody typu ekolog). Białystok miałby dostęp do oferty pasażerskiej niemal na wyciągnięcie ręki. Relacje między Polską a Białorusią wzmocniłyby się, a co za tym idzie sowiecki sąsiad dostałby już nie tylko prztyczka, ale i klapsa. Utrzymanie państwa w strefie swoich wpływów niekiedy kosztuje i pozorowane przesunięcie sympatii pana Łukaszenki na zachód mogłoby wyzwolić w prezydencie Rosji nieco życzliwości i serdecznej szczodrobliwości (no chyba że nagle pojawią się separatyści, ci, jak wiemy, pojawiają się znienacka, wystarczy że popada). Nasz biznes zaś miałby okazję lepiej poznać się z białoruskim, z czego również wszyscy by się ucieszyli.
Dopóki nie znam kontrargumentów, które zatopiłyby nakreślony powyżej scenariusz, myślę że warto brać go pod uwagę. Zresztą - jesteśmy już tak przyzwyczajeni do przekraczania granic i mamy wielu podobnych sąsiadów na wschód od Krynek, że pokonanie i tej między nami jakoś byśmy zorganizowali.
Niestety ja nic nie mogę zrobić - zmieniłem komórkę i wcięło mi gdzieś numer do pana Łukaszenki. Jeśli macie pod ręką, zadzwońcie i dajcie znać co uzgodniliście.