Sklep „zwykłe rzeczy”
Gdy siódmy raz schodziłem do kontenera na śmieci, wywalając nagromadzone „przydasie” odzieżowe, przyszedł mi do głowy pomysł na sklep idealny, pod tytułem „zwykłe rzeczy”.
W tym sklepie można by było kupić wyłącznie w kolorze czarnym jeden rodzaj długich spodni, jeden krótkich, jeden podkoszulek, jedne slipki, jedne skarpetki, jedne buty sportowe, jedne buty normalne i jedną kurtkę.
Zero wyboru, ale we wszystkich rozmiarach. W drzwiach znajdowałby się skaner, który by dokładnie mierzył klienta, żeby raz na zawsze wykluczyć ten debilny cyrk z bałaganem metrycznym, z pytaniami o numer kołnierzyka, przede wszystkim zaś z okropnym uczuciem przylegania zimnego centymetra krawieckiego do ciała, żeby nie było najgorszych przymierzalni, że człowiek się rozbiera, z kieszeni wypadają drobne, wychodzi w skarpetkach na salę, potem znowu nie pasuje, a na końcu trzeba to jeszcze odkładać. W tym sklepie nie można by zadać pytania „no sam nie wiem”.
Ekspedient pytałby po prostu „co dla Pana?”, ja mówiłbym „spodnie” i dostawał cholerne spodnie. Bez szukania w magazynie, bez mierzenia, bez zastanawiania się dlaczego mam obciśnięte łydki, dlaczego zawsze coś jest nie tak, a jeżeli już uda się w cierpieniu znaleźć coś zwykłego, bez przyszywek, przecierek i innych fantazji , to za niebotyczną fortunę. Bo w halach sklepowych to, co najprostsze kosztuje najwięcej.
Przydała by się jeszcze pigułka dostarczająca wszystkich składników odżywczych i likwidująca głód. Wtedy byłoby więcej życia na robienie rzeczy sensownych.