Słowacja, Meksyk, Las Vegas
W czasie rodzinnych ferii na Słowacji można jeździć na nartach lub bawić się w aqua parku. Myślę, że to jest nawet jakoś ustawowo urządzone, że cała Słowacja z tego żyje i że za jakiś czas w Bratysławie główna ulica to będzie Tatralandia, a w centrum powstaną place Wyprażanego Sera i Złotego Bażanta.
Polacy kochają Słowację. Nikt już nie pamięta, że nas najechali w 1939 roku, bo wyprażany syr i złoty bażant to wszystko z nawiązką przykryły. Kto się urodził po 1985, ten może nie wiedzieć, że dla starszych roczników ten kraj był jak Las Vegas. Moja niezbyt rozgarnięta wychowawczyni uważała na przykład, że młodzież jeździ na Słowację, by uprawiać seks, co było bez sensu, bo żeby to robić, nie trzeba wyjeżdżać z Polski, natomiast żeby upić się w trupa w wieku 16 lat - jak najbardziej. Był to kraj z gorszym jedzeniem, ale za to z dużo szerszym dostępem do lepszego i tańszego picia. Naprawdę, pamiętam ludzi, którzy jeździli po wódkę na Słowację.
Wczoraj starałem się przekonać kolegę, żebyśmy raczej na narty z naszego ubytovania pojechali, niż do aquaparku, bo taplanie się w płytkiej wodzie jest kompletnie bez sensu. Co innego pożyteczne narty. On na to (nie narciarz), że technika krawędziowania z pewnością bardzo przyda się w codziennym życiu na ulicach Krakowa. I wtedy mnie olśniło. Kochamy Słowację, bo jest krajem czynności bezsensownych w śmiesznym języku, za które trzeba dużo płacić. A takie czynności kochamy najbardziej.