Śmierć po interwencji policji w Toruniu. "Chcemy prawdy!" - mówi rodzina Tomasza L.

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Polska Press
Małgorzata Oberlan

Śmierć po interwencji policji w Toruniu. "Chcemy prawdy!" - mówi rodzina Tomasza L.

Małgorzata Oberlan

Tomasz L. zmarł w szpitalu, po dwóch tygodniach śpiączki. Trafił do lecznicy po interwencji policji i ochroniarzy z hotelu przy ul. Szumana w Toruniu. Rodzina jest pewna, że zbyt brutalnej. - Inaczej nie miałby urazu głowy. Chcemy prawdy o śmierci Tomka -mówią jego siostry. Śledztwo dla bezstronności przejęła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku.

-Niezależnie od tego, czy i jakie narkotyki miał w pokoju hotelowym, czy cos zażył, czy był pobudzony, czy nie, to nie zasługiwał na śmierć. Tomasz miał zaledwie 36 lat, dwoje dzieci, plany na przyszłość. Nie był aniołem, ale był człowiekiem. Dlatego oczekujemy uczciwego wyjaśnienia okoliczności tej interwencji - podkreślają panie Izabela i Agnieszka, siostry zmarłego.

Czy toruńska policja interweniowała nieprofesjonalnie i zbyt brutalnie wobec 36-letniego Tomasza L. z Chełmży? Jak działali ochroniarze z hotelu? Po zgonie mężczyzny, który miał miejsce 14 lutego br. w Specjalistycznym Szpitalu Miejskim przy ul. Batorego w Toruniu śledztwo wszczęła miejscowa prokuratura. Jednak dla bezstronności badania okoliczności tych dramatycznych wydarzeń wystąpiono o przeniesienie postępowania.

Sprawę powierzono do prowadzenia I Wydziałowi Śledczemu Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Nadzoruje je doświadczona prokurator Elżbieta Kaczyńska. Toczy się ono w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci Tomasza L. przez interweniujące wobec niego osoby.

Do interwencji doszło w nocy z 30 na 31 stycznia br. w centrum Toruniu. Tomasz L. miał wybiec z hotelu półnagi, z bronią w ręku. Potem okazało się, że to broń hukowa. Był silnie pobudzony. Wiadomo, że obezwładniała go cała grupa rosłych mężczyzn: policjanci z dwóch komisariatów (Toruń-Śródmieście i Rubinkowo) oraz kilku ochroniarzy.

Kim był Tomasz L. i co robił krytycznej nocy w hotelu?

Rzeczywiście, Tomasz L. nie był aniołem. Jak podała toruńska policja, podczas przeszukania pokoju hotelowego, który wynajął mężczyzna wraz z dziewczyną, policjanci zabezpieczyli znaczną ilość narkotyków: kilkanaście tabletek ecstasy oraz blisko 38 gramów amfetaminy. Do tego kilkadziesiąt tabletek innych środków, które oddano do badania.

Mężczyzna był postawny. Miał 194 cm wzrostu i ważył około 120 kg (według słów rodziny). Trenował MMA, codziennie bywał na siłowni, regularnie uczestniczył w sparingach. Pracował w Chełmży w budowlance. Życie rodzinne nie ułożyło mu się tak, jak sobie wymarzył. Mieszkał z matką i dwoma swoimi synami (7 i 9 lat). Mama chłopców miała poważne kłopoty i nie mogła sprawować nad nimi opieki.

- Tamtej nocy Tomasz umówił się z dziewczyną, która poznał na Badoo (portal randkowy). Chcieli zaimprezować w tym hotelu. Co tam się dokładnie wydarzyło, nie wiemy. Wiemy jednak, że sam zbiegł w pewnym momencie na dół, do recepcji. Chciał wzywać policję i dlatego wyszarpywał telefon recepcjoniście - mówi pani Izabela.

Siostry zmarłego twierdzą, że narkotyki nie były elementem codziennego życia Tomasza. -Tak samo zresztą, jak alkohol. Nie pił i nie brał. Codziennie dojeżdżał do pracy samochodem. Trenował, prowadził sportowy tryb życia - podkreślają.

Policję na pomoc miał wezwać telefonicznie recepcjonista. To jasne, że jeśli Tomasz L. był silnie pobudzony, to miał prawo obawiać się tak postawnego mężczyzny. - Brat wybiegł z tego hotelu, przy ulicy Szumana, a zatrzymanie ostatecznie nastąpiło dopiero w okolicy placu Rapackiego. To jednak kawałek drogi. Taki adres odnotowało pogotowie ratunkowe - dodaje pani Izabela.

Rodzina ujawniła nam kartę leczenia. "Głowa po urazie"

Po interwencji mundurowych i ochroniarzy Tomasz trafił do szpitala. Dwa tygodnie był w śpiączce. Zmarł 14 lutego rano. Już 15 lutego toruńska prokuratura wydała komunikat dotyczący wstępnych wyników sekcji zwłok mężczyzny. "Bezpośrednią przyczyną zgonu Tomasza L. była niewydolność wielonarządowa oraz ostra" niewydolność krążeniowo – oddechowa. Biegły nie stwierdził urazów, które mogły skutkować zgonem pokrzywdzonego. Na ciele zmarłego nie ujawniono śladów oparzeń. Nie stwierdzono również uszkodzenia rdzenia kręgowego" - czytamy w nim.

Tymczasem siostry zmarłego zdecydowały się za pośrednictwem naszej redakcji ujawnić kartę leczenia szpitalnego. W epikryzie czytamy, że pacjenta przyjęto z powodu niewydolności wielonarządowej. To zbieżne z wynikami sekcji. Dalej jednak są i takie zapisy: "Głowa po urazie - rana tłuczona ciemienia lewego", "W kontrolnym KT głowy cechy obrzęku mózgu".

Dalej odnotowano, że gdy 11 lutego pacjentowi wykonano tomografię głowy, odkryto "w móżdżku krwiak śródmózgowy o wymiarze ok. 51 na 39 mm" oraz "w pniu mózgu krwiak śródmózgowy o wymiarze ok. 30 na 24 mm". W szczelinach mózgu natomiast była "widoczna świeża krew". Może to świadczyć o tym, że blisko dwa tygodnie po urazie głowy jego skutki były postępujące i ciężkie.

Pytań i kontrowersji w tej sprawie jest o wiele więcej. Jedna z sióstr twierdzi, że odwiedzając żyjącego jeszcze brata w szpitalu widziała na jego rękach ślady poparzeń po paralizatorze. Miała nawet je sfotografować. Z kolei brat Tomasza L. zrelacjonował portalowi Ototorun.pl co ma zawierać jeden z zapisów monitoringu - widać na nim, że mężczyzna opuszcza hotel ubrany, a nie - jak przekazywała policja - półnagi.

Toruńska policja zbadała sprawę błyskawicznie. "Żadnych nieprawidłowości"

Badanie tej sprawy z pewnością potrwa. Na razie szybko z wyjaśnianiem okoliczności interwencji poradziła sobie policja. Komendant Miejski Policji w Toruniu wszczął postępowanie wyjaśniające wobec funkcjonariuszy. Już 15 lutego ówczesna rzeczniczka Wioletta Dąbrowska przekazała nam, że je zakończono. "Nie ujawniono okoliczności, które wskazywałyby na jakiekolwiek nieprawidłowości w działaniach policji"- podała.

Policjanci według rzeczniczki toruńskiej komendy, użyli siły zewnętrznej, gazu i kajdanek. Rodzina tymczasem twierdzi, że Tomasz L. miał ślady poparzeń od paralizatora. Czy użyli go ochroniarze? Tego nie wiadomo. Ich działanie wobec mężczyzny również wyjaśniać ma gdańska prokuratura.

- Wiemy, że na 9 kwietnia na przesłuchanie przez prokuraturę wezwani zostali czterej policjanci. Na 19 kwietnia natomiast - ochroniarze, dziewczyna, która towarzyszyła tamtej nocy naszemu bratu oraz nasza mama. A to dlatego, że już kilka godzin po interwencji wobec Tomasza w jej mieszkaniu pojawili się na rewizję policjanci. Niczego nie znaleźli. Prokuratura dopytywała w kwietniu mamę, czy chciałaby coś do sprawy dodać - przekazuje pani Izabela.

Siostra dodaje, że wówczas mundurowi wiedzieli, o kogo chodzi i jaki adres w Chełmży odwiedzić. Tymczasem jej brat w szpitalu przyjęty został i kolejne doby hospitalizowany był jako "pacjent NN". Przez bałagan? Czy z innego powodu? Te pytania siostrom również nie dają spokoju.

Rodzina zmarłego, jak wspomnieliśmy, liczy na rzetelne wyjaśnienie wszystkich szczegółów i okoliczności. Reprezentuje ją adwokat Jan Olszak.

WAŻNE: Mężczyzna był silnie pobudzony, a w pokoju hotelowym miał narkotyki

WARTO WIEDZIEC:

Śledztwo Prokuratury Okręgowej w Gdańsku toczy się w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. To przestępstwo opisane w artykule 155 Kodeksu karnego. Grozi za nie kara od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Dotąd w śledztwie nikomu nie postawiono żadnych zarzutów.

Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.