Spin doktorant: Grajdołek
1.Kiedy Donald Tusk wyjeżdżał do Brukseli, ktoś na Twitterze puścił łańcuszek - trzy największe sukcesy jego rządu: napisałem: 1. możliwość elektronicznego wysłania PIT-a; 2. zrobienie za mnie PiS-owca, 3. nie potrafię wymienić. Rok później, gdybym miał wypisać brukselskie sukcesy Donalda Tuska, napisałbym: doprowadzenie do tego, że zacytowało mnie „Politico”.
2. A było to tak. U Amerykanów istnieje coś, co się nazywa transition team - grupa współpracowników prezydenta elekta, która przygotowuje przejęcie władzy. W Polsce taka grupa nie ma swojej nazwy. W stanach to dziesiątki ludzi, miliony dolarów budżetu. W Polsce to były cztery umowy-zlecenia i wolontariusze. 5 sierpnia wieczorem zamknęliśmy mieszczące się przy Foksal biuro prezydenta elekta, podziękowaliśmy ochraniającym biuro policjantom i poszliśmy na piwo. Siedząc na tym piwie, roztaczaliśmy wizje, jak to Polska będzie rosła w siłę dzięki naszej pracy dla nowego prezydenta. W przerwach sprawdzałem, co na temat zbliżającej się uroczystości pisze Twitter. W pewnym momencie wyskoczył mi tekst „Politico”: „President Tusk will not attend the inauguration ceremony tomorrow as he was not invited by President-elect Duda, his communications team told POLITICO in an unusually strong email. Tusk’s official schedule is empty that day”. Przez cały wcześniejszy tydzień zajmowałem się w polskich mediach dementowaniem takiej wiadomości. Wydaje mi się, że pierwsza informację, że Duda nie zaprosił prezydenta Europy, podała brukselska korespondentka RMF-u. Informacja skonstruowana była dość perfidnie, bo zasadniczo jest prawdziwa. Problem polegał na tym, że to nie Duda był organizatorem uroczystości, i nie on zapraszał. Zapraszała marszałek Kidawa-Błońska. Zaprosiła Donalda Tuska - byłego premiera. Nie zaprosiła Donalda Tuska, przewodniczącego Rady Europejskiej. Protokół określa zasady organizowania państwowych uroczystości. Na inaugurację prezydenta Polski zaprasza się byłych prezydentów i premierów, nie zaprasza się głów państw i szefów organizacji międzynarodowych. Kiedy do naszych dziennikarzy dotarło, że nie ma afery, przestali się sprawą interesować.
„Politico” - poważne medium. Wydźwięk tekstu: dziki pisowiec nie ma na tyle klasy, żeby zaprosić prezydenta Europy. Zatweetowałem do autora, tłumacząc mu, jak naprawdę wygląda sytuacja. Nie bardzo wierzyłem, że coś to zmieni. Doświadczenia z dziennikarzami w typie red. Wielińskiego odbierały mi wiarę w to, że mediom zależy na opisywaniu rzeczywistości. Jednak chwilę po północy odezwał się do mnie autor tekstu. Opowiedziałem mu, jak sprawy wyglądają, podesłałem mu też depeszę PAP-u, w której Tusk potwierdzał obecność na inauguracji (na zaproszenie marszałek Sejmu). Później sprawę weryfikował jego wydawca.
Odniosłem wrażenie, że nie byli sytuacją zachwyceni. Musieli poprawiać tekst, co nie było dla nich specjalnie komfortową sytuacją. Zacytowano mój złośliwy komentarz: „It’s surprising, close aide of high European authority has so limited knowledge of diplomatic protocol”.
Donald Tusk z polskimi mediami robił, co chciał. Nikomu nawet przez myśl nie przechodziło, żeby weryfikować to, co mówił na konferencjach. W Brukseli myślał, że będzie tak samo. Przeliczył się. Kilka akcji, jak ta z tym „unusually strong”, mejlem doprowadziła do tego, że dość szybko zaczął być traktowany przez tamtejszych dziennikarzy z rezerwą. Rzeczy, które przechodziły w Warszawie, jeszcze długo nie będą przechodzić w miejscach, gdzie media funkcjonują według twardszych zasad.
3.Donald Tusk wrócił do Polski. Słuchałem jego pierwszej konferencji. No i naszła mnie konstatacja, że się niczego w tej Brukseli nie nauczył. Pytanie, czy podczas jego nieobecności czegoś się nauczyli nasi dziennikarze.