Znam człowieka, który postanowił na stare lata się przebranżowić i zostać psychoterapeutą. Studiuje więc jakąś psychologię. Z zaangażowaniem studiuje. Wiary pełen jest w naukę, za którą psychologię uważa. A najbardziej wierzy w neuropsychologię i uważa, że zrewolucjonizuje ona ludzkość.
Zdziwiony był bardzo, że do tematu podchodzę z rezerwą. Ale już zupełnie zrozumieć nie mógł, dlaczego praktyczne zastosowanie neuropsychologii nie zajmuje teraz elit politycznych. Że niby zamiast przekonywać do swoich racji wystarczy zrobić jakieś neuro-psycho-techniczne cuda i naród wszystko kupi. No i że to wcale nie są cuda, tylko nauka. Nie kupuję tego. Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko. Pamiętam wynalazki typu programowania neurolingwistycznego czy – z trochę innej dziedziny – mikrotargetowanie, wokół których było wiele hałasu, na które angażowano wielkie środki, a efekty były raczej skromne. Więc głośno w polityczne stosowanie neuropsychologii powątpiewam. A on patrzy na mnie z delikatną wyższością, którą maskuje wyćwiczoną już miną dobrotliwego psychoterapeuty.
W zeszły poniedziałek byłem w Belwederze. Na spotkaniu Głowy Państwa z przedstawicielami mediów. Spotkanie w formule off the record, czyli wydawać by się mogło, że to co się tam działo pozostanie tajemnicą. Przeczytałem już dwa teksty opisujące to spotkanie. Najwyraźniej określenie „off the record” jest kolejnym po „briefingu” i „konferencji prasowej”, które oderwało się od swojego pierwotnego znaczenia. Pójdę więc za modą.
Na radomskiej konwencji Platformy Obywatelskiej Donald Tusk powiedział, odnosząc się do mianowana prezesa Glapińskiego, że „prawnicy zamówieni przez prezydenta Dudę napisali mu ekspertyzy, z których wynikało, że wybór na tę kadencję jest nielegalny. Wystarczyłaby dużo mniejsza wątpliwość, żeby gościa wyprowadzić z NBP, ja to wam gwarantuję”.
Dziennikarze zapytali Prezydenta o te słowa. Prezydent powiedział, że nie było takich ekspertyz.
– Jak to nie było, przecież powiedział to pański minister – dopytywała dziennikarka.
– Ale ja tak nie powiedziałem – odpowiedział stojący obok minister.
– Jak to pan nie powiedział. Była depesza agencji prasowej – cisnęła dziennikarka.
– Nie było takiej depeszy – powiedział stojący obok człowiek z rzeczonej agencji prasowej.
– Proszę zobaczyć, była – pokazywała na swoim telefonie fragment tekstu własnej gazety
– Była innej treści – pokazał z kolei na swoim telefonie człowiek agencji prasowej, dodając ciszej, że przecież gazeta dziennikarki nie ma umowy z agencją prasową, więc nie może przedrukowywać jej depesz.
Po krótkim śledztwie się okazało, że gazeta zinterpretowała po swojemu radiowe omówienie depeszy agencji. Tekst w gazecie przeczytał przewodniczący Tusk i na jego podstawie zagwarantował wyprowadzenie nazwanego „gościem” profesora Glapińskiego z NBP.
Donald Tusk miał w Radomiu bardzo energetyczne przemówienie. Wyprowadzanie gościa z NBP nie było tam jedynym kwiatkiem. Ale zostawmy analizę amatorom. Przemówień Tuska amatorom. Czy obecność takich kwiatków ma jakieś znaczenie? Nie ma. Donald Tusk musi być przekonany, że dla większości jego zwolenników wiarygodność jego słów nie ma znaczenia. Gdyby miała, zajmowałby się czymś z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Na przykład wędkarstwem. Zwolennicy Donalda Tuska się raczej nie zmienią. Zwolennicy innych opcji podobnie. Nawet, gdyby z Ameryki przyjechało stu profesorów neuropsychologi. Ludzie wiedzą swoje.