Spin doktorant. Miami Vice
Pan Marszałek bardzo lubi być widoczny. A im bardziej jest widoczny, tym bardziej widać, jak pozbawioną realnego znaczenia instytucją kieruje.
1.
Nikt, poza grupką tzw. heavy userów, nie pamięta już, że Platforma Obywatelska chciała likwidować Senat. W roku 2004 zbierała podpisy pod projektem referendum konstytucyjnego. Naród projekt poparł. Podpisy zebrano. Z niewiadomych przyczyn wyszły z tego nici. Podpisy zmielono. Może przynajmniej paski pociętego papieru trafiły do recyklingu. Ktoś tam się poczuł oszukany. Zbyt wielu poczutych chyba nie było, gdyż - jak mawiają spindoktorzy z pierwszej dekady wieku - ludzie mają pamięć złotej rybki. Znaczy zapominają. Ale opatrzność pamięta.
2.
Opatrzność pamięta. I ta opatrzność pokarała Platformę Obywatelską postacią Profesora Doktora Habilitowanego Nauk Medycznych, Marszałka Senatu, Trzecią Osobą w Państwie - w skrócie - Tomaszem Grodzkim.
O istnieniu Senatu zwykle nikt nie pamięta. Transmisji z obrad nikt nie ogląda. Sala jest nieco klaustrofobiczna, więc ani dziennikarzy, ani gości zbyt wielu się nie zmieści. Obrady zwykle są śmiertelnie nudne. Oczywiście państwo senatorowie wygłaszają płomienne przemówienia, ale właściwie mogliby je dostarczać do protokołu na piśmie - wszystko szłoby szybciej. Wiem, o czym mówię. Obserwowałem kiedyś z bliska przez cały boży dzień prace Izby Wyższej. Słuchałem tych potoków słów. Choć bardziej fascynowało mnie obserwowanie prowadzącego obrady wicemarszałka, który w charakterystyczny sposób trzymał w obu rękach telefon komórkowy, a z pracy kciuków można było wywnioskować, że to albo wyścigi, albo strzelanka. Jeszcze przed początkiem posiedzenia było wiadomo, jaki będzie głosowania wynik, choć ten wynik i tak nie miał znaczenia, bo co by z Senatu do Sejmu nie wróciło, decyzję i tak podejmował Sejm. To było chyba najbardziej zmarnowane osiem godzin w moim życiu. Ale nie o tym.
Pozbawiony realnego znaczenia Senat funkcjonowałby sobie dalej, nie przypominając o swoim istnieniu ludziom, którzy się podpisywali pod projektem jego likwidacji, a tu - cały na biało - pojawił się profesor marszałek Grodzki.
Pan Marszałek bardzo lubi być widoczny. A im bardziej jest widoczny, tym bardziej widać, jak pozbawioną realnego znaczenia instytucją kieruje. Ponieważ niezależnie od tego, co powie, w ilu orędziach wystąpi - Sejm i tak przegłosuje, co chce.
3.
Ostatnio pan Marszałek poleciał - jako szef senackiej delegacji do Miami - na kongres amerykańskiej Polonii. Pojawiły się krytyczne głosy, że nie tyle poleciał na kongres, co do Miami. W obronę wziął go inny senacki orzeł - Adam Szejnfeld. Wziął, pisząc na Twitterze - „Delegację Senatu PiS atakuje za wizytę u naszego najważniejszego i najsilniejszego sojusznika”. Może i jest w tym jakiś sens, ciekawe tylko, dlaczego - analizując listę spotkań delegacji - tym „największym i najsilniejszym sojusznikiem” jest hrabstwo Miami Dade?
Może chodzi o to, że w tamtejszej obyczajówce pracowali Sonny Crockett i Rico Tubbs?