Należy zawczasu, wszelkimi sposobami docierać do tych biednych ludzi i im tłumaczyć, by nie dawali Łukaszence się wieść na manowce. Że ich ludzie od Łukaszenki oszukują, że zapłacenie tysięcy dolarów nie zagwarantuje im dotarcia do Niemiec.
1. Równo tydzień temu, na drugiej stronie „Dziennika” ukazał się komentarz Marcina Kędzierskiego „Musimy ratować naszych Bliźnich”. Komentarz zakończony wezwaniem, by nie rezygnować z poszukiwania odpowiedzi na pytanie, jak uratować naszych, próbujących przekroczyć białorusko-polską granicę, bliźnich.
Odpowiedź na to pytanie jest dość oczywista: należy zawczasu, wszelkmi sposobami docierać do tych biednych ludzi i im tłumaczyć, by nie dawali Łukaszence się wieść na manowce. Że ich ludzie od Łukaszenki oszukują, że zapłacenie tysięcy dolarów nie zagwarantuje im dotarcia do Niemiec.
2. Zasadniczo mógłbym w tym miejscu skończyć, bo to było najważniejsze, z rzeczy, jakie mam do powiedzenia. Ale nie skończę.
Dr Kędzierski proponuje by otworzyć granice, a migrantów „na czas weryfikacji wniosków o azyl” umieścić w klasztorach i salkach parafialnych. „Wiadomo, że imigranci mogą z takich salek uciec - to w końcu nie będzie strzeżony obóz. Ale można postawić im jasną perspektywę - jeśli uciekniecie przed weryfikacją wniosku i zostaniecie złapani (czy to w Polsce, czy w Niemczech), czeka was deportacja do państw pochodzenia.”
Znakomita większość migrantów nie kwalifikuje się do otrzymania azylu, czyli i tak zostanie deportowana. Straszenie więc ludzi którzy będą deportowani tym, że będą deportowani jest interesującym, choć niezbyt skutecznym pomysłem.
Wyobraźmy sobie, co się stanie, gdybyśmy otworzyli granice. Migranci trafiliby do przykościelnych salek. Coś by zjedli, się przespali i natychmiast ruszyli na zachód. Do niemieckiej arkadii. Niemcy – gotów jestem się założyć – niezależnie od tego, jak bardzo lewicowy by mieli rząd, granicę by zamknęli. I wszystkich zaczęli odsyłać do Polski. Tak, jak się starają robić to teraz. Musielibyśmy na gwałt rozpocząć budowę obozów. Przerabiać na nie stadiony? I deportować. Białoruś umowę o readmisji wypowiedziała, więc jedynym sposobem odsyłania tam ludzi jest praktykowany przez inne europejskie kraje push-back. Można więc też tych ludzi rozsyłać po całym świecie. Wojskowych samolotów, które w realnym czasie mogą na Bliski Wschód dolecieć to mamy ze dwa. Trzeba by od LOT-u wynajmować – i to akurat jest jedyna pozytywna informacja, bo te setki milionów złotych pomogłyby naszemu narodowemu przewoźnikowi.
No i najważniejsze: im więcej byśmy wpuszczali, tym więcej by Łukaszenka nowych ściągał. On by zarabiał na tym setki milionów, my byśmy setki milionów wydawali.
Do tego Niemcy, mając permanenty szturm granicy, mogłyby zacząć naciskać na Komisję Eupopejską, żeby się z Łukaszenką dogadać. Niech już on sobie tam robi co chce, niech sobie tych ludzi po więzieniach trzyma, byle przestał tych migrantów pchać. Niemożliwe? Możliwe.
3. Więc jeszcze raz: jeżeli chcemy, by ludzie przestali się błąkać po białoruskich lasach – tłumaczmy im, że obietnice Łukaszenki nic nie są warte. Przygotowanie spotu na Facebooka, Youtube, Instagram czy Tik-toka, nawet w kilku językach, nie kosztuje dużo więcej energii niż wylewanie łez nad przygotowywanymi przez białoruską propagandę historiami o nazistach ze Straży Granicznej.