Marcin Kędryna
- Gdyby prędkość była tak mordercza, jak twierdzą nasi specjaliści od bezpieczeństwa ruchu drogowego to niemieckie autostrady winny mieć większy wpływ na zaludnienie Niemiec niż niegdysiejsze amerykańskie, dywanowe bombardowania. Redaktor Pertyński (polski juror World Car of the Year) opowiadał kiedyś historię o pewnym niemieckim biznesmenie, który wygrał proces z władzami krajowymi. Rzeczony pan, dojeżdżał codziennie do pracy. Autostradą. Miał ponad sto kilometrów. Autostrada - jak każda droga - wymaga remontów. Więc kiedyś tę autostradę zaczęto remontować. Przy okazji ograniczono prędkość. Niemiec, miast jechać czterdzieści minut, jechał pewnie z półtorej godziny. Remont się skończył. Ograniczenie zostało. Niemiec jeździł zgodnie z przepisami. Tracił czas. W jego przypadku strata czasu była również stratą pieniędzy. Pozwał więc odpowiedzialne za tę autostradę władze. Władze tłumaczyły, że ograniczyły prędkość, by zwiększyć bezpieczeństwo. Sąd stwierdził, że zarządca drogi powinien utrzymywać ją w takim stanie, by była bezpieczna i nie powinien ułatwiać tego sobie przez ograniczanie prędkości. I przyznał odszkodowanie. Wysokie. Tak wysokie, że można sobie za nie było kupić samochód, który by skrócił czas przejazdu tamtej trasy o kolejne o jakieś 10 minut. Autostradą - po niemiecku - pozbawioną ograniczenia prędkości.
- Na drodze między naszym domem a powiatowym miastem, przed przejściem dla pieszych zamontowano próg zwalniający. Taki, który da się ominąć, bo dla obu kierunków jest przed przejściem. Da się ominąć, ale trzeba to robić bardzo precyzyjnie. Efekt jest taki, że niezależnie od tego, czy się próg mija, czy się po nim przejeżdża - zwalnia się zdecydowanie. Znaczy: próg jest skuteczny. Na pomijających próg zaczaja się Policja. Mnie tam jeszcze ten problem nie dotknął, ale znam przynajmniej jedną osobę, która się na mandat załapała. Próg jest skuteczny, wszyscy zwalniają. Policja nie wpływa więc tam na zwiększenie bezpieczeństwa. Może za to w raportach chwalić się sukcesami w wystawianiu mandatów.
- Od zawsze mam wrażenie, że bezpieczeństwem ruchu drogowego zajmują się u nas ludzie, którzy za samochodami nie przepadają, a sporą część wiedzy o motoryzacji czerpią z „Pana Samochodzika” Nienackiego. Dyskusje o bezpieczeństwie zwykle sprowadzają się do populistycznego przykręcania śruby kierowcom. Reforma systemu szkolenia, doprowadzenie do tego, żeby przegląd otrzymać mógł wyłącznie sprawny samochód czy zwiększenie odpowiedzialności zarządców dróg - to zbyt trudne. Wymagałoby realnej reformy. A realne reformy słabo wyglądają w telewizji.