Dziennikarze dziś mają często problem z rozgraniczeniem aktywności obywatelskiej i działalności zawodowej - pisze Marcin Kędryna
1.
Dawno, dawno temu, gdy w Polsce była jeszcze demokracja, kwitła wolność mediów, prezydentem był sympatyczny pan z wąsem, a premierem pełna wrażliwości lekarka, wydarzyła się taka historia:
Chwilę po północy, 21 listopada 2014 roku, policja usunęła z budynku Kancelarii Prezydenta, w którym mieści się Państwowa Komisja Wyborcza, grupę protestujących. Kilka osób zatrzymano. Wśród nich dwóch dziennikarzy, reportera TV Republika Jana Pawlickiego i fotoreportera PAP Tomasza Gzella.
W tamtym momencie byłem przekonany, że sprawa szybko sama się rozwiąże. Że ich zaraz wypuszczą. A się okazało, że nie wypuścili. Po prawie dobie w areszcie, w kajdankach doprowadzono ich do sądu.
2.
Byłem na wszystkich trzech rozprawach. Na pierwszej, na której oskarżony Gzell tłumaczył że przez cały czas miał ma piersi przepustkę PKW.
Na drugiej, na którą policja wystawiła świadków, którzy nie widzieli zajścia, a zeznań szefa Biura Ochrony KPRP trudno było zrozumieć, kto podjął decyzję o siłowym opróżnieniu budynku. I na trzeciej, na której się dowiedzieliśmy, że TVN odmówił wydania sądowi materiałów wideo, na których było zatrzymanie. Zażądał od sądu pieniędzy. (Gdyby TVN odmówił wydania tych materiałów w imię wolności mediów, to by było śmiesznie. Ale skoro zrobił to dla pieniędzy - to chyba nawet nie było żałosne.)
Słuchałem kolejnych policjantów, tego, który wyprowadzał Pawlickiego i zastosował na nim „ŚPB [Środek Przymusu Bezpośredniego] dźwignię transportową”. O oskarżonym Pawlickim, że „stawiał lekkie opory słowne” - mówił, że „wykonuje obowiązki” zaś „Pan Gzell utrudniał czynności Policji, bo chodził i robił zdjęcia”
Z zeznań panów z PKW wynikało, że nie prosili Kancelarii Prezydenta o pomoc. Z kolei Jacek Michałowski, szef Kancelarii Prezydenta mówił, że „otrzymał informację, że PKW oczekuje od Kancelarii Prezydenta rozwiązania problemu”
Na koniec był wyrok. Uniewinniający.
3.
Dziennikarze dziś mają często problem z rozgraniczeniem aktywności obywatelskiej i działalności zawodowej. Obowiązkiem dziennikarzy jest informowanie. Rzetelne. I właśnie tak mają naprawiać Państwo, a nie biorąc aktywny udział w demonstracjach, protestach etc. Na pewno nie może być tak, żeby ktoś najpierw rzucał kamieniem w policję, a później wyciągał legitymację prasową i żądał immunitetu. W tamtym przypadku coś takiego nie miało miejsca. Ani Pawlicki, ani Gzell nie zrobili nic, co by przekraczało normy zachowań dziennikarzy w cywilizowanym świecie. Koledzy fotoreportera sprawdzili - wcześniej, przez ćwierć wieku, nie zatrzymano żadnego dziennikarza na dłużej niż cztery godziny.
Sala rozpraw nie trzeszczała w szwach. Wszystko się działo właściwie bez zainteresowania mediów. No może poza redaktorem Stasińskim, który w Loży Prasowej żądał surowego wyroku. Nie odzywali się Reporterzy bez Granic, milczeli europejscy komisarze, żaden z asów dziennikarstwa nawet się na ten temat nie zająknął. Od tego czasu, gdy coś mówią o wolności mediów - wstyd przyznać - nie słucham.