Stres zaczyna się w głowie, warto sobie to uświadomić
O stresie, jego zgubnym wpływie na nasze życie i o tym, jak sobie z nim radzić rozmawiamy z Joanną Delbar, certyfikowaną nauczycielką mindfullness, coachem shri vivek jogi, współzałożycielką i redaktorką portalu zarzadzaniestresem.pl
Tylko spokój nas może uratować - mówimy sobie często w sytuacjach kryzysowych. Gdy coś się wydarzy, potrafimy radzić komuś: weź głęboki oddech, zaraz coś wymyślimy. Tymczasem sami na co dzień poddajemy się wszechobecnemu stresowi, mało tego - na stres zrzucamy winę za nasze złe samopoczucie, humory, zachowania, słowa. Żyjemy w stresie my i nasze dzieci. Jest on tak powszechny i bliski niemal wszystkim, że uwolnienie się od niego czy ograniczenie go na co dzień wydaje się niemożliwe… Bo stresuje nas wszystko! Czy tak być musi?
Stres był zawsze. I to nie jest tak, że my nagle w XXI wieku jesteśmy dużo bardziej zestresowani niż byli nasi przodkowie. Tylko oni oczywiście czym innym się stresowali. Biorąc pod uwagę kontekst historyczny - żyjemy w jednych z najspokojniejszych czasów: wojenne ogniska zapalne na mapie świata są pojedyncze, mamy praktycznie wszystko na wyciągnięcie ręki, szczególnie my mieszkający w Europie, w Stanach Zjednoczonych - w krajach wysoko cywilizowanych. I ponieważ podstawowe potrzeby mamy zapewnione, nie musimy zabiegać o przeżycie, wędrować 20 km po wodę itd., to jesteśmy bardziej skupieni na sobie. Odbieramy świat tak bardzo osobiście, że sądzimy, że nasz system przekonań jest jedynym istniejącym. W związku z tym powinniśmy oddzielić dwie rzeczy - rzeczywisty stres od stresu, który sami sobie wytwarzamy. Żyjemy w dużym pośpiechu. Rozwój technologii, który miał nam pomóc zwolnić - okazał się błędnym kołem. Wydaje się nam, że jeśli nie odbierzemy 200 e-maili czy telefonu w momencie, gdy dzwoni, to przecież świat się zawali.
Telefon stawia nas do pionu wielokrotnie w ciągu dnia…
No właśnie! A badania mówią, że już dźwięk głośny telefonu albo przychodzącego SMS-a jest właśnie ogromnym stresem, pobudzającym nieprawidłowe funkcjonowanie naszego organizmu. Trzeba sobie więc uświadomić, że my sami sobie ten stres tworzymy. Najprostszy przykład - korki.
Jak stoję w korku, to od razu się denerwuję - ciśnienie mi się podnosi, szukam winnych, mało tego, jak już dotrę na miejsce - natychmiast wszystkim opowiadam, w jakim stałam korku, jaka jestem wściekła…
Dokładnie tak! A przecież istnieją na świecie rzeczy, na które nie mamy wpływu - bo jak już stoję w tym korku - to stoję, i nic nie zrobię, muszę czekać aż on się rozładuje, ale napędzam sama siebie i to ja wytwarzam swój stres. Nie ma czynników zewnętrznych, a jest niezrozumienie pewnych praw natury. Bo jeżeli wybrałam życie w mieście - to to jest naturą miasta. Naturą miasta są korki, naturą miasta jest hałas, dużo ludzi, smog i zanieczyszczenie. Jeżeli ja chcę żyć w mieście, bo lubię teatry, kina, bo tu się dużo dzieje, tu jest fajna praca, to muszę to wszystko świadomie przyjąć.
I polubić korki?
Po pierwsze - przestać narzekać, bo to nie ma sensu, a po drugie, uświadomić sobie, że ja nie mam na to wpływu - i w tym czasie posłuchać muzyki, poczytać książkę. Najgorsze, co sobie możemy zafundować - to wychodzenie z auta, wdawanie się w dyskusje z innymi kierowcami, równie zestresowanymi. W Łodzi obserwuję też ciągłe utyskiwanie na roboty drogowe: tu rozkopane, tam rozkopane, nie można przejechać, ale remonty również są naturą miasta. Ponadto dąży się do tego, żebyśmy się przesiadali na komunikację miejską, są rowery, skutery, hulajnogi, abyśmy nie zanieczyszczali miasta, ale my nie umiemy płynąć za rytmem zmian i sami generujemy swój stres.
No ale nikt nie przyzna, że sam się w stres wpędza - to korki, rozkopana ulica…
Bo mamy też podrażniony system nerwowy przez czynniki, związane z rozwojem cywilizacji - natura nas stworzyła w ciszy, w dobrym powietrzu. Człowiek polował - i to był jego stres, ale jak już upolował, to szedł do jaskini i po stresie. My dziś swojego polowania - czyli pracy - nie zostawiamy za drzwiami firmy - w domu dalej ją analizujemy, trawimy itd., więc stres się przedłuża. Badania potwierdzają, że 90 procent stresu wytwarzamy sami, a pozostałe 10 procent to jest stres wywołany przez np. trzęsienie ziemi, jakiś potop, pożar, czyli rzeczy, które albo w ogóle się nie wydarzą w naszym życiu albo przydarzą się 2-3 procentom ludzi. Przydarzą się nam natomiast z całą pewnością sytuacje, takie jak np. niespodziewane zakłócenie porządku dnia przez choćby brak kawy w firmie, zmiany szefa, zmiany przepisów, wymagań itp. Im podejdziemy do nich spokojniej, stawiając sobie pytanie, co mogę z tym TERAZ zrobić i potem działając, a nie rozjątrzając i gadając, tym lepiej. Bo na to też nie mamy generalnie wpływu.
Sytuacje to niejedyne źródło stresu.
Duży poziom stresu generuje nieumiejętność wyznaczania granic. Ona wiąże się z tym, że ludzie nie widzą, jaka jest natura np. korporacji - że zawsze chodzi w niej o wyciągnięcie z ludzi jak najlepszej energii, ich pomysłów, ich kreatywności, ich siły i że zawsze celem jest zysk. I ja się na to decyduję, bo chcę się czegoś nauczyć, by mieć pakiet np. ubezpieczeń. Ale jednocześnie liczę się z tym, że muszę odbierać telefon po 17., że muszę być do dyspozycji, że mogę dostawać nierealne do zrealizowania targety i jeżeli to akceptuję, to jest w porządku, ale jeżeli którejś z tych rzeczy nie zaakceptuję, coś jest ponad moje siły, to wytworzę w sobie stres.
Przecież szukając pracy, wybieramy tę, która nas interesuje, wydaje nam się atrakcyjna, skąd więc te problemy?
Bo jednak wiele osób ląduje w firmach przypadkowo, choć miało zupełnie inne marzenia, plany na przyszłość, i zamiast iść za tym, to ulegają presji. Bo słyszą: idź, korporacja szuka, dostaniesz od razu kilka tysięcy na rękę, a potem się nagle orientują, że utknęli na wiele lat i że już wyciśnięto z nich absolutnie wszystkie soki. I mówię o tym dlatego, że podstawą naszego dzisiejszego funkcjonowania w stresie jest to, że my siebie nie znamy. Nie zadajemy sobie pytania, czy ja z moją naturą, z moją wrażliwością nadaję się do takiego rodzaju pracy.
Czy nie wynika to z tego, że my zawsze wszystko musimy? A gdzie „chcę”, „wybieram”?
Tak. I trzeba jeszcze to włożyć w naszą polską rzeczywistość. Wielu rzeczy nie mieliśmy w okresie komunizmu, i dopiero lata 90. otworzyły tę przestrzeń, że nagle mogliśmy mieć inne buty niż mieli wszyscy w klasie, fajny samochód, dom, tylko nikt nie przygotował nas na to, że za tym posiadaniem idzie etos pracy i to właśnie to „musisz”. Że na tę całą konsumpcję trzeba po prostu bardzo ciężko pracować. A teraz mamy dość ciekawe czasy, w których młode pokolenie zaczęło się przyglądać, ile to wszystko jest warte. Gdy widzą ojca, który ma 50 lat i jest po zawale, mamę, która jest sfrustrowana, i nawet w niedziele odpala laptop, dochodzą do refleksji, że nie mają na to ochoty, wolą żyć, zwiedzać świat, bawić się, spędzać czas z przyjaciółmi i to są dla nich wartości. Nie chcą chorować z powodu stresu. Nadmierne wydzielanie kortyzolu - hormonu stresu - może prowadzić do chorób nadnerczy, zaburzeń układu immunologicznego, wielu chorób cywilizacyjnych, w tym nowotworów.
Czy żeby sobie to wszystko uświadomić i zrozumieć potrzebę zrobienia czegoś ze swoim stresem, musimy dostać zawału?
Z mojego doświadczenia wynika smutna prawda, że 70 procent klientów zaczyna o tym myśleć właśnie w takich momentach - albo jak się sypie zdrowie, albo kiedy na skutek jakiegoś bardzo dużego wypalenia rozsypują im się rodziny albo dochodzą do momentu, że nie są w stanie podnieść się, bo organizm odmawia współpracy. Ale jest pewna grupa ludzi świadomych, która wyznacza te granice nieco wcześniej - może wynika to z ich z obserwacji czy przeżyć bliskich osób.
Jak to było u Ciebie? Kiedyś funkcjonowałaś inaczej…
Ja jestem klasycznym przykładem osoby, która doszła do ściany. Zostałam wychowana w etosie pracy i przekonaniu, że trzeba dużo zrobić, żeby na coś zasłużyć. Rodzice dzieci urodzonych w latach 60. i 70. to pokolenie wojenne, które przeżyło i które uważało, że najlepszą rzeczą, jaką dają dzieciom, to nauka przetrwania za wszelką cenę. Uczynienie z nas, przede wszystkim, silnych ludzi. W moim przypadku spowodowało to, że kompletnie nie miałam wrażliwości na siebie - że jestem zmęczona, że wcale nie muszę być najlepsza, jak nie wyjdzie, to nie wyjdzie i nic się nie stanie. A prowadziłam agencję PR. Byłam nastawiona, że muszę wygrać każdy przetarg, że my musimy być najlepsi w branży, że klient to jest jakiś guru. Odbierałam telefony późnym wieczorem, w weekendy, rzucałam swoje plany… Nie miałam empatii do samej siebie i w związku z tym nie miałam jej do ludzi. I co się stało? Zaczęłam mieć bardzo poważne kłopoty ze snem - udawało mi się zasnąć ze zmęczenia o 23.00, ale wybudzałam się o 3 i koniec, już nie było możliwości, żebym spała. Dziś wiem, że powodem tego było to, że zasypiałam, tworząc scenariusze w mojej głowie - rozmów z klientami, z pracownikami, prezentacji, które miałam zrobić. Druga rzecz - którą zobaczyłam dopiero z perspektywy czasu - zrobiłam się okropna dla ludzi, bo moje napięcie znajdowało ujście w krzyku, agresji słownej, skierowanej do bliskich i do pracowników. Skoro ja mogłam siedzieć do 2 w nocy, robiąc prezentację, to dlaczego ty nie możesz? Masz dwójkę dzieci, ja też mam dziecko, i co z tego? Nie przyszło mi do głowy, że mogę czegoś nie zrobić, że mogę mieć dzień kanapowy, leżeć z książką, powiedzieć „chrzanię wszystko”. Nie wiedziałam nic o pracy w systemie: wysiłek - regeneracja, że ta regeneracja musi następować codziennie. A ja nawet wakacje odwoływałam, gdy zadzwonił klient, że jest coś ważnego. Zapłaciłam za to wysoką cenę - ogromnego stresu, aż pewnego dnia mój pracownik przesłał mi e-maila, który się zaczynał od słów „Więcej nie przyjdę, bo nie mogę z tobą wytrzymać”. Najpierw mnie to strasznie wkurzyło, ale czytałam tego e-maila prawie codziennie, bo tam dalej były inne uzasadnienia oparte na faktach, wynikających z obserwacji, co się ze mną dzieje i on naprawdę miał rację. Ten e-mail spowodował największe zmiany w moim życiu. Postanowiłam, że muszę coś zrobić przede wszystkim z tym spaniem, bo się wykończę. Przypadkiem dowiedziałam się, że jest dziewczyna, która indywidualnie uczy jogi, i to jest jakaś inna joga, że jest w niej dużo relaksu, wyciszenia. Zaczęłyśmy pracować dwa razy w tygodniu. Okazało się, że to system jogi, z którym ja też dziś pracuję - shri vivek joga integralna. Ona kładzie bardzo duży nacisk na prace z systemem nerwowym. Chodzi o to, abyśmy się umieli wyciszać , żebyśmy korzystali z naszego oddechu, rozluźniania ciała, z umiejętności zauważania naszych myśli i niewciągania się w te myśli. Dzięki niej zaczęłam spać po około 2 miesiącach. A potem postanowiłam zgłębić tajniki tej jogi, ale też nauczyć się pracy z ludźmi, z rozwojem osobistym w 4-letniej szkole w Barcelonie, w Polsce i w Indiach. Dowiedziałam się niesamowitych rzeczy na swój temat. Dziś uczę tego innych.
Co w tej nauce jest priorytetem?
Szacunek dla innych. Mój nauczyciel mówi, że kluczem do szczęścia jest zauważenie, że każdy jest oddzielny, kompletny i niezależny. Że niczego nie brakuje drugiemu człowiekowi, a my tak strasznie chcemy innych poprawiać, dostosowywać do swoich zasad. Nie potrafimy dawać przestrzeni ani sobie, ani innym. A druga ważna rzecz, to życie według praw natury. Utrzymywanie balansu pomiędzy wysiłkiem a regeneracją. Codzienny odpoczynek, a czasami robienie tzw. NIC. Patrzenie na drzewa, słuchanie ptaków, wąchanie zapachów...
I to nie jest marnowanie czasu?
To nie jest marnowanie czasu, tylko wychodzenie z trybu działania i wchodzenie w tryb bycia. I tylko w tym trybie mogę się naprawdę przyjrzeć, czy w ogóle jestem na właściwym miejscu. Uczę ludzi wyzwalania się od nadmiaru bodźców, które nas otaczają, bycia w ciszy, by usłyszeć siebie i umieć sobie odpowiedzieć na najprostsze pytania - kim jestem, czego chcę, do czego dążę. Bo to jest podstawą spokoju, szczęścia i otwartości na innych ludzi, którzy są piękni, inspirujący. Nie wiem dziś, jak ja sama mogłam tego kiedyś nie dostrzegać. I jeszcze uczę też innych wdzięczności - bo życie jest tak piękne. Wystarczy, że zauważysz to, że budzisz się w ciepłym łóżku, żyjesz w kraju bez wojny, masz co jeść, masz pracę - to jest tak dużo, a tak się tego nie docenia. Za to wciąż widzimy coś, czego nie mamy, nie potrafiąc docenić tego, co jest nam dane.
A co jest najważniejsze dla Ciebie?
Oczywiście wiele rzeczy, ale taka pierwsza, którą żyję teraz, to jest życzliwość do innych, współodczuwanie ludzi. Zrozumienie, że każdy niesie jakąś osobistą historię, ważną dla niego. I że życzliwość to pochylanie się nad tymi historiami, uznanie, że każdy jest ważny, zasługuje na uwagę, uśmiech, serdeczność, a przede wszystkim ciekawość. Dzięki temu udaje się rozpuścić tę powszechną agresję, która wynika naprawdę wyłącznie z bardzo spiętego systemu nerwowego. Od 6 lat zajmuję się już wyłącznie zarządzaniem stresem, uczę ludzi zrozumienia, empatii i współczucia dla siebie. Od tego zaczyna się współczucie dla innych. Zbyt duże wymagania od siebie zawsze zaowocują zbyt dużymi naciskami na innych. Stres zaczyna się tak naprawdę w naszych głowach. Jeśli umiem sobie odpuścić, światu będzie ze mną po prostu lepiej.