Święto 1 Maja w PRL-u było wielkim biznesowym przedsięwzięciem
Tysiące plakatów, portretów i haseł, które miały trafić do serc. Miliony szturmówek. Dzięki świętu ludzi pracy artyści mieli z czego żyć, bo władza nie oszczędzała na propagandzie.
Majowy długi weekend zawdzięczamy amerykańskim robotnikom, którzy w 1886 roku zaprotestowali w Chicago przeciwko fatalnym warunkom pracy i niskim płacom. Pierwszy raz w Polsce maszerowano w 1890 roku. Święto "przejęły" partie lewicowe - PPS oraz Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Po II wojnie światowej 1 maja stał się własnością nowej władzy, ba, jeszcze nie ucichły strzały w Berlinie, a już w 1945 r. w polskich miastach zorganizowano pochody, które miały się stać dowodem na akceptację nowych porządków.
Dzień ludzi dobrej roboty wszedł do kanonu świąt PRL-u, z którego brutalnie usuwano uroczystości świętowane za nieboszczki Drugiej Rzeczypospolitej. W okresie Polski Ludowej była jednak grupa, dla której majówka była okresem finansowych żniw. To wszelkiej maści artyści, plastycy, studenci, którym zlecano, za niemałe pieniądze, portrety i plakaty. Wtedy właśnie, między 1 maja a 22 lipca, narodziła się wybitna szkoła polskiego plakatu, choć to duży skrót myślowy.
- Władza starała się dopieścić artystów, przekupić. Wtedy na sztukę propagandową wydawano bardzo duże pieniądze - wyjaśnia Katarzyna Kot z Galerii Socrealizmu w Kozłówce. - Wiele z tamtych prac ma sporą artystyczną wartość, a poza tym pod pracami widnieją naprawdę mocne nazwiska.
Pierwszy Maja dla komunistycznych władz był też wielkim przedsięwzięciem logistycznym. Trzeba było zapewnić dostawy do sklepów, kiełbaski oraz piwo. Poza tym wyprodukować choćby kije do flag, które potem często można było znaleźć w ogrodach działkowych, bo służyły jako podpórki pod krzaki porzeczek. Zresztą flagi musiały szybko zniknąć z ulic, bo przecież nie mogły wisieć 3 maja, bo to święto przestało był obchodzone już w 1946 roku.