Szpital covidowy w Kędzierzynie-Koźlu. Tu, gdzie codziennie trwa walka o czyjeś życie
Nigdy nie zapomnę krzyku i płaczu ludzi po nocach wołających z przerażenia swoich bliskich, dzwoniącego telefonu obok łóżka kolegi, którego już nie miał kto odebrać - przyznał po wyjściu ze szpitala covidowego Robert Węgrzyn, radny opolskiego sejmiku. To jedna z pierwszych takich szczerych relacji z pobytu na oddziale zakaźnym w czasie pandemii.
Kiedy salowa przyniosła obiady, obaj usiedli na łóżkach i wzięli sztućce. Sąsiad z łóżka obok zjadł tylko zupę. - Powiedział, że drugie danie zostawi sobie na później - opowiada Robert Węgrzyn. - Widziałem, że kolega się męczy. Położył się z powrotem na łóżko, ale na pewno nie wyglądał na takiego, który miałby za chwilę pożegnać się z tym światem.
Po posiłku saturacja, czyli poziom natlenienia krwi leżącego obok pacjenta, zaczęła jednak bardzo szybko spadać. Przy łóżku szybko pojawili się lekarze, zapadła decyzja o intubacji chorego. Zaczęła się walka, tym razem nieudana. Po 1,5 godzinie pacjent już nie żył. Przy łóżku został tylko jego telefon, który dzwonił, ale nie było już komu go odebrać.
- To, jak szybko i podstępnie potrafi ten wirus zabijać jest wręcz nie do pojęcia - mówi Węgrzyn. Ten radny opolskiego sejmiku i były poseł jest jednym z bardziej znanych polityków w regionie. Kilka dni temu wyszedł ze szpitala covidowego. Mówi, że nigdy wcześniej nie widział tyle bólu i cierpienia.
Do szpitala trafił niemal wprost z sali obrad Urzędu Marszałkowskiego w Opolu. Przyjechał na sesję rano. Czuł się w świetnej formie, nie miał pojęcia, że cokolwiek może trawić jego organizm od środka. Ale w trakcie obrad poczuł się gorzej. Dostał gorączki, pojawiły się lekkie dreszcze. Przez głowę przeszła mu myśl, że może to jednak COVID, dlatego na wszelki wypadek przeniósł się na tzw. galerię, aby jeszcze bardziej odizolować się od reszty radnych (sama sesja została zresztą zorganizowana przy zachowaniu daleko idących obostrzeń sanitarnych). Nie chciał od razu jechać do domu. Uznał, że udział w ważnych głosowaniach jest jego obowiązkiem jako radnego.
W pewnym momencie jeden z radnych zauważył jednak, że Robert wygląda po prostu źle. Sprawdził mu puls, ten był już bardzo wysoki. Na miejsce wezwana została karetka. Kiedy radnemu zmierzono ciśnienie, okazało się, że ma 190 na 150. Czyli też bardzo wysokie. Na miejscu ratownicy zrobili mu test na koronawirusa. Wyszedł pozytywnie.
Przez pierwsze trzy dni Robert Węgrzyn leżał pod maską tlenową. Główne uczucie, jakie mu wtedy towarzyszyły, to potężny strach. - Strach paraliżuje bardzo wielu pacjentów na oddziałach covidowych, towarzyszy im przez wiele dni - opowiada. - Ludzie nie wiedzą, czy przeżyją. Robią rachunek sumienia, niektórzy żegnają się z bliskimi.
Strach towarzyszy chorym przez dziesiątki, setki godzin. Niektórzy, tak jak radny Węgrzyn, leżąc pod maską tlenową zasypiają na kilka minut, by szybko się wybudzić. Wielu z nich nie chce zasnąć w nocy, zwyczajnie boją się, że już się nie obudzą. Ci, którym udaje się zasnąć, często są wybudzani w nocy przez krzyki innych pacjentów. Niektórzy zwyczajnie z bólu, inni wzywają po imieniu swoje żony, bliskich.
- Ludzie na oddziałach covidowych nie wiedzą, czy przeżyją.
- Robią rachunek sumienia, niektórzy żegnają się z bliskimi.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień