Obyczaje. Pod pomnikiem Mickiewicza handlowano żywym towarem. Na krakowskich antków linia A-B działała niczym magnes.
Przez linię A-B, jak pisałem w tym miejscu przed tygodniem, przewalał się elegancki tłum, a nieopodal, przy pomniku autora „Pana Tadeusza”, odbywał się „targ na sługi”:
W środku Rynku, od strony ulicy Siennej, odbywał się przedziwny proceder: handel żywym człowiekiem. Nawet gdy stanął pomnik Mickiewicza w 1898 roku, to ten handel żywym człowiekiem koncentrował się wokół pomnika. Był to „targ na sługi”. Paniusie oglądały żywy towar i nabywały go na „książeczki”.
Każda bowiem służąca musiał mieć „książeczkę pracy”, w której przy odejściu z pracy paniusie wpisywały w trzech rubrykach, jaka była ta biała niewolnica. W rubrykach były wydrukowane trzy słowa: wierna, pilna, obyczajna. Była ustawa, w myśl której nie wolno było psuć książeczki, a więc nie można było napisać, że kradła, że była leniwa i nie bardzo obyczajna. Ale wystarczyło nic w tych rubrykach nie napisać, tylko dać swój podpis, aby już taką niewolnicę przedstawić zjawiskiem w jak najczarniejszych barwach.
Słowa te skreślił Bolesław Drobner, niegdyś jedna z charakterystycznych postaci Krakowa. Niezbyt wysoki, przygarbiony, z wąsami niczym Piłsudski, ubrany w coś w rodzaju kadrówki towarzysza Mao, dreptał po mieście, po Plantach, zazwyczaj w towarzystwie żony. W ciągu wielu lat życia przedreptał też wiele lewicowych partii, kończąc w PZPR.
Sama linia A-B była miejscem okupowanym nie tylko przez krakowski wielki świat. Także przez Antków. W ten sposób nazywano mieszkańców Półwsia Zwierzynieckiego, Krowodrzy, Dębnik, dowcipnych cwaniaków, pogodnych uliczników - krakowskich gawroszy.
Byli sławni w całej Europie, ponieważ Baedeker wymieniał ich jako jedną z krakowskich osobliwości. Na równi z gołębiami trzymali się środka miasta, czując się najswobodniej na bruku Rynku i sąsiednich ulic - pisał o Antkach Marian Turski, dodając:
Z czego żyli? Trochę żebrali. Jednak bez nachalstwa, nawet z pewną nonszalancją: dasz - dobrze, nie - pal cię sześć. Poza tym mieli swoje interesy i przedsiębiorstwa indywidualne i spółdzielcze: gołębiarstwo, króliki, rybołówstwo i drobne usługi świadczone miejscowym i przyjezdnym na dworcach, przy hotelach i sklepach. Mieli wiele specyficznej godności, byli uczciwi - nie zdarzało się, aby któryś z nich coś ukradł - w miarę uprzejmi, ale przede wszystkim dowcipni. O tym dowcipie rozwodził się Baedeker. Na przykład: „Kiedyś wracałem w nocy przez Rynek. Koło Baranów. Na rogu św. Anny, zaczepił mnie mały, może ośmioletni pędrak: - Panie radco, parę groszy!
- Na moją uwagę, dlaczego się po nocy po mieście pęta, odpowiedział bez zająknienia: - Dobrze panu mówić, ale moja żona właśnie rodzi, a nie mam na akuszerkę.
- Czyż mogłem oprzeć się takiemu argumentowi?”.
Potrafili zaczepić wychodzącą z kościoła Mariackiego panią Żeleńską, najwyższą w Krakowie kobietę, tak wysoką, że wszyscy się za nią oglądali: Pani! Pani, a zimno tam na górze?
Gawrosze gawroszami, ale na linii A-B, grasowały także panienki lekkich obyczajów, co sumiennie zanotował dr Tadeusz Żeleński, czyli Boy, w wierszu „Kokotka krakowska z linii A-B’:
Gdy noc zstępuje z chmur
I Kraków tonie w mgłach,
Orszak wesołych miłości cór
Mknie tam, gdzie wzywa fach.
Asfalt w księżycu lśni,
Głucho w krąg…
Hejnał z wieżycy drży,
Policjant stoi jak drąg…