W Polsce można wierzyć we wszystko
Grupy religijne w Rosji nie mają łatwo. Świadkom Jehowy zakazano działalności religijnej. Na tym tle Polska jawi się szczęśliwą wyspą religijnej wolności - można wierzyć w co się chce. Trudniej już z rejestracją wyznania.
W Rosji stwierdzono, że nauczanie świadków Jehowy jest ciężką herezją. Sąd Najwyższy podejmując decyzję o delegalizacji kościoła Świadków Jehowy zarzucił im prowadzenie działalności ekstremistycznej, a na podstawie rosyjskich ustaw o zwalczaniu terroryzmu taka działalność podlega karze. W sprawie Świadków Jehowy w Rosji protestują nawet prawosławni duchowni. Liczbę wiernych tego kościoła szacuje się na 160-230 tysięcy osób.
Nie pierwszy raz w Rosji prześladuje się „innowierców”. W 2009 r. sądzono na Dalekim Wschodzie krysznaitów. Był czas, kiedy prześladowano baptystów i zielonoświątkowców - ci ostatni działają w podziemiu. Teraz to przede wszystkim to Świadkowie Jehowy znaleźli się na celowniku władz państwa. - Zdelegalizowano Świadków Jehowy z tych względów, które zwykle odrzuca totalitarny reżim: świadkowie nie biorą do ręki broni, odmawiają składania przysięgi, jako grupa religijna mają znamiona zamknięcia, co zawsze służy usprawiedliwieniu represji wobec ich. Nie są podatni na nacjonalizm - mówi prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii. I dodaje: - Owszem, w sprawie delegalizacji Świadków Jehowy protestuje nawet część duchownych cerkwi prawosławnej, ale tam sytuacja w ogóle jest specyficzna. Cerkiew od wieków, nawet za komuny była, jak i teraz jest stopiona z państwem. Poza cerkwią wszystkie kościoły są w gorszej, a czasem dramatycznie gorszej sytuacji. Dopuszcza się jeszcze tradycyjne wyznania jak buddyzm, katolicyzm, główne nurty chrześcijaństwa i islam, ale one są też nie są w najlepszej sytuacji, bo całe terytorium Rosji jest traktowane jako terytorium kanoniczne rosyjskiej cerkwi prawosławnej i wszelka działalność religijna zawsze łączy się z atakami ze strony cerkwi - podkreśla prof. Mikołejko. Ataki te związane są głównie z chęcią nawracania wiernych przez inne kościoły, a kierowane głównie pod adresem kościoła katolickiego. A jak jest w Polsce? Zdaniem prof. Mikołejki, Polska to szczęśliwa wyspa religijnej wolności. Nasza konstytucja gwarantuje prawo wolności sumienia i religii wszystkim. Z danych GUS wynika, że kościołów i wyznań w Polsce jest blisko 200 (w 2014 roku było 196, ostatnie dane wskazują na ponad 180).
- Mamy w Polsce kłopoty z systemem polityczno-prawnym, z presją kościoła katolickiego i jego hierarchii, ale nie ma u nas, poza różnymi wyskokami, żadnych przejawów represyjności wobec wszelkich mniejszości religijnych i to jest istotne. A wyskoki się zdarzają wszędzie - dopowiada prof. Mikołejko, wspominając głośny felieton jednej z posłanek PiS, beaty Matusiak-Pieluchy, która wyskoczyła z wnioskiem o to, żeby niewierzący, muzułmanie i prawosławni składali przysięgę na wierność RP, inaczej powinna ich czekać deportacja i pozbawienie obywatelstwa. „Mam prawo oczekiwać od rządu i rządzącej partii polityki otwartych oczu i rozwiązywania rzeczywistych problemów. Wolni w swoim myśleniu i działaniu powinniśmy żądać od mieszkających i pracujących w Polsce cudzoziemców legalizowania pobytu i stworzyć skuteczniejszy mechanizm bezwzględnego egzekwowania tego obowiązku przez państwowe służby. Ale także, powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji - napisała posłanka w serwisie wPolityce.pl. - Ale ta sprawa została wygaszona. I proszę zwrócić uwagę, prezydent Duda jeździ do różnych mniejszości wyznaniowych - zaznacza filozof religii.
W czasach komuny było oczywiście inaczej. Świadkowie Jehowy i w Polsce istnieli nielegalnie i znów powodem tego był ich pacyfizm. Po 1989 roku, już w wolnej Polsce co i raz wybuchały gorące dyskusje, a w mediach pojawiało się wiele reportaży, których tematem było to, że religia zabrania Świadkom Jehowy transfuzji krwi. Dyskusje zaogniały się głownie wtedy, gdy transfuzja miała ratować dzieci Świadków Jehowy. Przez Polskę przetoczyło się wtedy wiele sporów, a to o maleńkiego Jeremiasza, który urodził się jako wcześniak w krakowskiej Klinice Neonatologii, którego szpik kostny nie produkował wystarczającej liczby krwinek czerwonych. Dziecko zmarło, bo rodzice nie zgodzili się na transfuzję i zagrozili lekarzom sądem. Kolejny był mały Krzyś, zatruty muchomorem sromotnikowym. Rodzice Krzysia zostali zaszczuci, atakowała ich cała lokalna społeczność, nazywając ich mordercami kociej wiary. Czasem jednak - jak w przypadku 15-letniego chłopaka z Gorzowa, który przeżył upadek z dachu 11-piętrowego wieżowca, lekarze przeprowadzili u chłopca transfuzję krwi wbrew woli rodziców. Były też przypadki, kiedy to sąd decydował o transfuzji krwi dziecka - np. w Rzeszowie; chodziło o 8-letnią dziewczynkę, która zraniła nogę pękniętą szybą. Kilka lat toczyły się procesy po śmierci 7-letniej Noemi, której matkę oskarżono o utrudnianie leczenia córki. Zawsze były to bardzo dramatyczne i nagłaśniane historie. Świadkowie Jehowy przy każdej okazji takiego dramatycznego przypadku byli nieugięci i stali twardo przy swoim cytując słowa Jahwe: „Ktokolwiek (...) będzie spożywał jakąkolwiek krew, zwrócę swoje oblicze przeciwko spożywającemu krew i wytracę go spośród jego ludu, gdyż życie ciała jest we krwi”. Świadkowie zaczęli tworzyć Komitety Łączności ze Szpitalami, promując nowe, alternatywne metody leczenia.
Dziś Świadkowie Jehowy stanowią z Polsce trzecią co do wielkości grupę wyznaniową, najbardziej dynamiczną, jeżeli chodzi o wzrost liczebności; szacuje się, że liczą 120 tysięcy ludzi, choć największy wzrost zaliczyli w latach 90.
Do 1989 roku nie było też w Polsce łatwo grekokatolikom (dziś jest to obrządek bizantyjsko-ukraiński), ze względu na stosunki ze Związkiem Radzieckim. - Dziś obrządek bizantyjsko-ukraiński jest, było nie było, częścią kościoła katolickiego - mówi prof. Mikołejko.
Lata 90. w Polsce w ogóle charakteryzowały się boomem na najdziwniejsze wyznania, jako że nie było potrzeby legalizowania związku wyznaniowego i każdy mógł wierzyć w co chce. W tym też czasie inne kościoły jak np. starowierców wymierały. W Wojnowie na przykład klasztor nadal istnieje, ale nikogo już w nim nie ma. Cenne ikony przewieziono najpierw do Lidzbarka Warmińskiego, potem znalazły się w Olsztynie. Teraz do Wojnowa przyjeżdżają starowiercy z Niemiec, aby chrzcić dzieci w jeziorze.
- Tatarzy w Kruszynianach roztapiają się w prawosławnej czy katolickiej wspólnocie, są mieszane małżeństwa. Jak mi powiedział tamtejszy mułła, mają 7,5 rodziny tatarskiej w Kruszynianach - opowiada prof. Mikołejko. Osobną historią są karaimi, najsilniejsza grupa jest w Trokach, tam mają swoją świątynie. - To wyznanie jest mieszanką judaizmu, z domieszką islamu i katolicyzmu, dość szczególna wspólnota. Wyłonili się jeszcze w późnej starożytności, przewędrowali przez Krym, do Wielkiego Księstwa głównie. Dziś to szczątkowe resztki. To samo dotyczy potomków hugenotów- francuskich protestanci od świętego Bartłomieja. W Polsce dziś tworzą wspólnotę kulturalną liczącą ok. 100 osób.
W Polsce wolność religii gwarantuje konstytucja, ale Kościół Latającego Potwora Spaghetti nie został zarejestrowany
Jedyna w świecie parafia neounicka znajduje się w Kostomłotach, stara cerkiew nad Bugiem. Są ormianie uniccy i dyzunici (kapłanem ormian jest ksiądz Isakowicz-Zaleski). I cała rzesza zupełnie nowych wyznań, które w latach 90. właśnie starały się o uznanie prawne, bo to dawało różne możliwości - jak na przykład sprowadzanie samochodów z zagranicy bez cła, co powodowało różne gospodarcze afery. Zakładano więc quasi kościoły (jak Kościół Zjednoczonych Chrześcijan, który nie prowadził działalności religijnej, a był podejrzewany o przestępstwa gospodarcze). Tworzyły się małe komuny, jak Stolica Boża i Barankowe. Jedne wyznania rozpadały się i zasilały szeregi wiernych innych kościołów, tworzyły się nowe opierające się a to na chrześcijaństwie, a to na religiach wschodu, a to na pogaństwie.
Wśród kościołów katolickich nieortodoksyjnych interesujące są dwa odłamy mariawitów - w jednym z nich występuje kapłaństwo kobiet. - Są u nas obszary, gdzie mniejszości wyznaniowe są większościami. Na przykład Śląsk Cieszyński to jedyny w Polsce obszar zdominowany przez polskich protestantów o starych korzeniach, którzy przechowują jeszcze XVII wieczne kancjonały czy śpiewniki. Trzymają się tradycji narodowej i protestanckiej jednocześnie. Mamy obszary na których dominuje prawosławie - głównie na Podlasiu, Białorusini. Grekokatolicy zostali w znacznej mierze rozproszeni w związku z akcją Wisła; te wspólnoty są nie tylko w Przemyślu, ale i w Górowie Iławeckim, na północy, czy we Wrocławiu.
Pięciokrotnie próbowano zakładać w Polsce kościół mormoński - dziś należą do niego głównie cudzoziemcy mieszkający w Polsce, ale nie tylko. Przeciętny Polak kojarzy ich z wielożeństwem (w końcu założyciel kościoła miał ich podobno 49, ale ostatecznie poligamia została zabroniona) i myli z amiszami i masonami. Kościół Świętych w Dniach Ostatnich - bo taką ma nazwę w Polsce utrzymuje się z dziesięciny wiernych. Kościół powstał w XIX wieku, kiedy to Joseph Smith ogłosił swoje posłannictwo - ukazał mu się anioł Mormon, który wskazał, gdzie znajdują się złote płyty zapisane przez niego w 421 roku. Społeczność mormonów w Polsce liczy około 1500 osób. Mają niedzielne nabożeństwa przypominające msze, gdzie przyjmują sakrament - chleb i wodę, następnie oddają się studiom nad Nowym Testamentem i Księgą Mormona.
Kilka lat temu byłam w odwiedzinach u jedynej mieszkającej w Polsce rodziny amiszów - u Jacoba i Anity Martinów, w Cezarowie. Dom amiszów stojący na skraju lasu. Wielka bryła obita zwykłą blachą, połączona była przedsionkiem z oborą. - Tak jest u amiszów, że cały zbór gromadzi się i pomaga przy budowie domu - opowiadał Jacob. W tym domu mieszkali wtedy od 10 lat, ale do Polski przybyli w 1997 roku lat temu. Pochodzą z Pensylwanii, później zamieszkali w Indianie. Zbory, do których należeli, nie były aż tak ortodoksyjne, aby nie używać elektryczności, czy samochodów.
- Moi rodzice z młodszą siostrą - panną, jeszcze jedną rodziną, z kilkoma kawalerami, postanowili spróbować przeszczepić tradycję amiszów w krajach pokomunistycznych i założyć tutaj zbór - opowiadał Jacob. Zwiedzili Rosję, Białoruś, Ukrainę. Wybrali Polskę. - Nie wiem, co zadecydowało. Nie ja podejmowałem decyzję. Ja tylko dołączyłem do pomysłu - mówił Jacob. Akurat byli z Anitą świeżo po ślubie. On miał 26 lat, ona 28. Zaloty u amiszów trwają długo, bywa, że nawet dwa lata, ale oni szybko się ze sobą dogadali. Jacob napisał Anicie list: jak wyobraża sobie wspólne życie: jedna żona aż do śmierci, wszystko robią razem: wychowują razem dzieci i wspólnie pracują. Ta wizja pokrywała się dokładnie z tym czego chciała Anita.
Przestali się już dziwić, że ciągnęli do nich ciekawscy z całej Polsce. Jacob od razu otwierał wejściowe drzwi i zapraszał do środka, do głównej izby - salonu połączonego z kuchnią. Tu, przy jedynym w domu piecu, w którym zwykle trzaska ogień, a na blacie coś się gotuje, toczy się rodzinne życie. Nie było telewizora i dzieciaki nie biegały z elektronicznymi zabawkami. Anita - w chustce, która skrywa jej włosy i długiej spódnicy (przez co czasem na ulicy biorą ją za siostrę zakonną), bez słowa parzyła gościom herbatę z mięty, wyhodowanej w ogródku. - Przyjechaliśmy w listopadzie 1993 roku - wspominała Anita.- Było zimno i ciemno. W Indianie nigdy nie doświadczyliśmy takich temperatur. Takiej różnicy między zimą a latem tam nie było - mówiła Anita. No i nie znali języka. Jacob przywiózł z USA podręczniki, które w prosty i przystępny sposób przedstawiały gramatykę i słownictwo. Przez pierwszy okres w nauce języka pomagała im sąsiadka, która znała angielski.
- Po trzech latach to ja byłem tłumaczem i przewodnikiem po Polsce dla tych, którzy przyjeżdżali do nas ze Stanów - mówił mi Jacob. Ale po tych pierwszych trzech latach pozostałe rodziny zdecydowały się wracać do Ameryki. - Mieli nadzieję, że do zboru dołączą Polacy, że to zadziała i zacznie się coś dziać. Ale po czasie stwierdzili, że nie dadzą rady założyć tu zboru amiszów. Wprowadzenie obcej tradycji okazało się niemożliwe. Ludzi nie można przekonać, nie można też wytłumaczyć takich prostych rzeczy, dlaczego nosimy szelki zamiast paska, albo zegarek w kieszeni zamiast na ręce. Albo, dlaczego nie można mieć w domu telewizora - wyliczał Jacob. No i jeszcze coś: gdyby taki zbór udało się stworzyć, nawet gdyby przyjechało ze 20 rodzin amiszów z Ameryki, to i tak działałby on najwyżej 20 lat. Już kolejne pokolenia nie mogłyby się ze sobą koligacić. - My również chcieliśmy wracać - przyznawał Jacob. - Prowadziliśmy fundację, trzeba było ją zamknąć, ale okazało się, że księgowość nie była prowadzona należycie, bo trafił się nieuczciwy księgowy. Prawnik powiedział mi: - Wyjedziesz ostatni, ale to ostatni gasi światło. Jeśli nie możesz go zgasić, to musisz siedzieć. Wciąż coś stawało na drodze i opóźniało nasz wyjazd. W końcu poczuli, że to Bóg chce, aby tu zostali. Że mają tu coś do zrobienia. I wtedy nie żałowali, że zostali w Polsce. - Powrót do USA jest już niemożliwy. Mogę żyć bez prądu, jak amisze w Ameryce, ale po co mam siedzieć tam, kiedy tu też mam swoją pracę do wykonania. Wykluczono nas z amerykańskiego zboru, odkąd zaczęliśmy współpracować z polskimi kościołami zielonoświątkowymi - wyznał wtedy Jacob.
Ze względu na dużą swobodę wyznaniową w Polsce można prawie wszystko. Prawie, bo jednak pastafarianie - Kościół Latającego Potwora Spaghetti nie został zarejestrowany. W lipcu 2012, polscy pastafarianie, wierzący w makaronowe bóstwo, który stworzył świat po alkoholu i raj ze striptizerkami obu płci oraz wulkanem piwa, złożyli formalny wniosek o wpis swojego kościoła do rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych. Minister administracji i cyfryzacji powołał biegłych religioznawców. Biegli zastrzegli, że nie można dać jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy ruch można zaliczyć do systemu wierzeń, jakim jest religia, ponieważ w religioznawstwie istnieje wiele jej definicji. Niektórzy religioznawcy uważali, że Kościół Latającego Potwora Spaghetti może być uznany za wspólnotę religijną w zakresie indywidualnym i prywatnym, natomiast nie może zostać uznany za wspólnotę religijną w zakresie urzędowym. W marcu 2013 minister administracji i cyfryzacji, Michał Boni, odmówił wpisu do rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Uzasadnił, że Kościół Latającego Potwora Spaghetti nie został stworzony w celu wyznawania i szerzenia wiary religijnej i tym samym nie spełnia wymogów ustawy. Uznał ten kościół za parodię religii, zresztą nie tylko on tak uważa. Pastafarianie odwołali się i już wyglądało na to, że ministerstwo zmieni swoją decyzję. Ostatecznie jednak sąd nie zgodził się na rejestrację. Ale pastafarianie co roku organizują ogólnopolskie zjazdy i jak twierdza, wiernych im przybywa.
Przybywa też ludzi w ruchu Wiara i Tęcza - wspólnocie religijnej obejmującej głównie katolików odtrąconych przez kościół. To ludzie, którzy chcą pozostać w obrębie kościoła katolickiego, a chcą jednocześnie zachować swoja tożsamość seksualną. Jest i w obrębie tej grupy minikościół stworzony przez byłego księdza, który odprawia msze dla kilkudziesięciu osób LGBT. - Kościół katolicki ich nie prześladuje, nie wyklina, ale też udaje, że tego nie ma. Nie przeszkadza, ale też nie spotyka z potępieniem, nie ma wystąpień przeciwko katolikom LGBT. Jeśli już, to są przeciwko fundamentalistom, na przykład przeciwko księdzu Piotrowi Natankowi, który w końcu założył sekciarską wspólnotę. W 2011 r. biskupi stwierdzili, że włączanie się w działania ks. Natanka „może prowadzić do rozbicia kościelnej jedności, a nawet do oderwania się od wspólnoty wierzących”. Ksiądz Natanek nie zareagował. Nadal nauczał i poszerzał pustelnię. Kardynał Stanisław Dziwisz, nałożył na ks. Natanka karę suspensy, która zawiesza go w sprawowaniu funkcji kapłańskich i władzy rządzenia. Nie może odprawiać mszy, ale to robi, udziela komunii, daje błogosławieństwa.
Zupełnie osobną historią są sekty, których najwięcej w Polsce powstało w latach 1987-1996. Nic dziwnego - wystarczyło wtedy tylko 15 osób, aby zarejestrować wyznanie. Po 1998 roku aby złożyć wniosek o rejestrację, związek wyznaniowy musi zrzeszać co najmniej 100 osób. Ale w latach 90. W Polsce istniało ponad 100 sekt, część związanych z ruchami New Age i ezoteryką (w tym kościół scjentologiczny uznany przez Parlament Europejski za najgroźniejszą z sekt, czy Kościół Zjednoczeniowy Moona. Ale najgłośniej było w tamtym czasie o sekcie „Niebo”, grupę założoną przez Bogdana Kacmajora. Pełna nazwa grupy brzmiała: “Niebo - Zbór Chrześcijański Leczenia Duchem Bożym”, choć często była zmieniana. W 1991 r. Kacmajor zarejestrował spółkę cywilną: “Leczenie Ludzi przez Nakładanie Rąk”. Doktryna grupy łączyła w sobie wątki biblijne, m.in. apokaliptyczne, oraz odwołania do magii i okultyzmu. Kacmajor uważał siebie za wcielenie Eliasza. Zarzuty wobec „Nieba” dotyczyły spraw finansowych, izolacji od społeczeństwa, tworzenia dziwacznych imion i nowej moralności, ale także działalności przestępczej. Grupa oskarżana była o kradzieże, ale również o doprowadzenie do śmierci noworodków i do samobójstw osób, które były pod jej wpływem. Dziś dla wielu byłych wyznawców „Niebo” to jedno z najgorszych wspomnień.