W poszukiwaniu przodków. Rodzice dali nam korzenie i skrzydła
Mam jeszcze parę osób do odnalezienia, parę miejsc do przeszukania, więc szukam. I marzę: niech moja przygoda z genealogią trwa póki żyję – mówi Ewa Szczodruch, przewodnicząca Kujawsko-Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego.
Rozmawiając z pewną panią o szukaniu korzeni, usłyszałem, a po co ci to wiedzieć? Trochę mnie zamurowało. Co by Pani powiedziała takiej osobie?
Dziś powiedziałabym tak: Przychodzimy na świat w rodzinie, która jest dla nas przez długie lata najważniejsza, jest źródłem naszej siły, rzadziej słabości. W czasie, gdy zmagamy się z poznawaniem siebie, szukaniem swojej tożsamości, przyczyn naszych porażek i sukcesów, dobrze zdać sobie sprawę, dlaczego tak się dzieje. Johann Wolfgang Goethe powiedział, że „Rodzice powinni dać dzieciom dwie rzeczy: korzenie i skrzydła”. Korzenie to rodzina, skrzydła to nasz potencjał. Lecimy w świat, by go poznać i zrozumieć, ale potrzebujemy miejsca, gdzie zapuszczamy korzenie i gdzie wracamy z podróży. Naszą tożsamość budujemy w oparciu o tradycje rodzinne, o siłę, jaką zdobywamy w domu, o oparcie, jakie dają nam przodkowie. I nie przeszkadzają nam w tym skrzydła, dzięki którym poznajemy inne kraje, inne obyczaje, inne miejsca.
Co z taką wiedzą zrobić?
Nasza tożsamość pozwala nam być i mieć. Tę wiedzę możemy gromadzić, czerpać z niej doświadczenia, wzory postępowania, wartości, potem przekazać ją nowym pokoleniom, by wybrały z niej coś dla siebie, by w chwilach słabości czuły siłę pokoleń przodków, by mogły z niej zaczerpnąć pokarm dla duszy, by na przykładzie dziejów minionych istnień uczyły się jak żyć i co mieć.
Czy wielu ludzi szuka swoich korzeni?
Trudno określić, ile osób w Polsce zajmuje się genealogią. Gdy patrzę ze swojej perspektywy wydaje mi się, że większość ludzi, których znam to genealodzy. Ale z drugiej strony wciąż nie wszyscy wiedzą, czym jest genealogia, nadal zbyt wiele osób nie zna nazwisk panieńskich swoich babć i prababć. Sam Melchior Wańkowicz ostrzegał „Nie podam ręki nikomu, kto nie wie, jak jego prababka z domu”. A niektórzy z genealogów amatorów potrafią przywołać nazwiska swoich przodków nawet dwadzieścia pokoleń wstecz, wiedzą czym zajmowali się ich dziadkowie i pradziadkowie, potrafią wyznaczyć stopnie pokrewieństwa pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny. Ustaleniem tych faktów zajmuje się właśnie genealogia – w wolnym tłumaczeniu z greki „nauka o rodzie, rodzinie”. Dla wielu osób genealogia jest odkrywaniem tajemnic przeszłości, pełnym magii zbliżeniem do naszych przodków, którzy choć odeszli, nadal w nas żyją, bo dzięki nim my pojawiliśmy się na świecie. Dlatego praca nad genealogią własnej rodziny nie polega jedynie na odnotowaniu powiązań rodzinnych i odtworzeniu faktów z historii rodziny. Jest próbą zrozumienia naszych przodków i ich świata. Stanowi najbardziej bezpośrednią nić wiążącą nas i naszą rodzinę z historią całego kraju, z dziejami świata. Jakże inny wymiar przybierze historia naszych powstań narodowych, gdy odkryjemy, że w jednym z nich brał udział nasz przodek.
Efekty odkrywania przeszłości mogą być różne. Nie zawsze radosne.
Trzeba też umieć przewidzieć i nastawić się na to, że wcale nie musi być tak pięknie. Kopiąc, ryjąc, szperając w metrykach możemy też odnaleźć „trupa w szafie”, „czarną owcę w rodzinie”, kogoś, do kogo nie przyznałaby się żadna familia, a kto może okazać się naszym krewnym z przeszłości. Więc może zaprzestać poszukiwań i dać sobie spokój?
By się nie rozczarować, gdy efekty poszukiwań rozmijać się będą z naszymi wyobrażeniami...
Z różnych przyczyn genealodzy zaprzestają nieraz poszukiwań. Jedną z moich koleżanek wykończyły nieślubne dzieci w rodzinie w prawie każdym pokoleniu. Drzewku brakowało gałązek i listków, rosła frustracja… Niektórzy nie chcą mieć do czynienia z chłopami, inni z kacapami, jeszcze inni z hulaszczym życiem przodków – bankrutów. Nie mamy wpływu na to, co znajdziemy i na to, kim byli nasi przodkowie. I jeszcze jednego uczą genealodzy: nie oceniajmy. Łatwo ferować wyroki, ale lepiej zrozumieć motywy, a jeszcze lepiej przyjąć przodka do rodziny…
Nie należy zrażać się w szukaniu prawdy o sobie? To żaden dramat, jeżeli okaże się, że nasi przodkowie nie byli szlachcicami, a… chłopami pańszczyźnianymi.
Dla genealogów nie jest to nieszczęściem. Wystarczy trochę poszperać w rodzinnych fotografiach i dokumentach, by zorientować się, kogo szukamy. Przodków o szlacheckim pochodzeniu łatwiej znaleźć w źródłach pisanych, bo to oni prowadzili nas przez historię i literaturę, to o nich więcej pisano, to po nich zostawały portrety, listy, najstarsze zdjęcia, to ich metryki chrztu czy zaślubin były obszerniejsze, bogatsze w tytuły i zasługi. Genealogia chłopska jest trudniejsza, wymaga długich godzin spędzonych na poszukiwaniach czy to w archiwach, czy w internecie. Nie jest tak efektowna, bo uboga w herby, książki, dyplomy, pamiętniki, a nawet fotografie. Z przeciętnego chłopskiego syna najczęściej zostają trzy daty: urodzenia i chrztu, ślubu oraz zgonu. I wielkim szczęściem będzie, jeżeli ktoś wypisujący metrykę będzie znał nazwisko rodowe jego matki. Ale radość z poznania każdego przodka jest tak samo wielka, tym większa, im dłużej go tropiliśmy i im silniejsze więzi emocjonalne nawiązaliśmy z nim w czasie poszukiwań.
Poszukują głównie ci, którzy mają w sobie ciekawość świata. Podobno okres pandemii temu sprzyja?
Czas pandemii niewątpliwie sprzyja podróżom w głąb siebie. Rzeczywiście, w ostatnich miesiącach w siedzibie Kujawsko-Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego, a więc w moim mieszkaniu, telefon kontaktowy odzywa się częściej. Dzwoni młodzież licealna i studenci, co mnie bardzo cieszy, bo jeszcze niedawno poszukiwaniem korzeni zajmowali się przeważnie ludzie dojrzali. Interesuje ich wszystko, co związane z przeszłością ich rodzin. Mają gorące, otwarte głowy i chcieliby mieć wszystko już. Ale to tak nie działa. Uspokajam ich i podaję wskazówki praktyczne. Należy pamiętać, że jeszcze niedawno archiwa były instytucjami raczej zamkniętymi dla szerszego odbiorcy, w tym genealogów i amatorów - miłośników historii. Dopiero po 1989 roku, jako wynik przełomu politycznego, widoczne stało się zainteresowanie przeszłością własnej rodziny. A więc szukajmy korzeni w archiwach albo w internecie. Może właśnie jakieś konkretne znalezisko wśród milionów metryk w internecie spowoduje, że młodzi zasilą szeregi genealogów i przekażą zdobytą wiedzę następnym pokoleniom, by dać im korzenie i skrzydła.
Poszukiwanie korzeni przypomina pracę detektywa, który idzie po śladach.
I tak jest. Każdy z nas, genealogów, zamienia się czasem w Sherlocka Holmesa. Myśli, dedukuje, jeździ po małych miejscowościach i wsiach, rozmawia z duchownymi różnych wyznań, z administratorami cmentarzy, błaga o wgląd do ksiąg, cieszy się z kawałka wyszarpniętego z notatnika papieru z datą zgonu przodka, czy miejscem pochówku, kupuje lupę, by rozczytać bazgroły w księgach metrykalnych, a potem dzieli się radością ze swoim przyjacielem Watsonem, który go zrozumie, a czasem naprowadzi na nowy trop. Magdalena Masłowska z Archiwum Państwowego w Warszawie mówi: „Poszukiwania genealogiczne to tak naprawdę wielka układanka, puzzle składające się z przynajmniej pięciu tysięcy elementów. Przechodzimy bowiem od jednej wiadomości do drugiej. Nie damy rady ogarnąć 200 lat historii naszej rodziny w ciągu jednego wieczora, jednak systematycznie zdobywając informacje, możemy takie drzewo genealogiczne zbudować”. Przy budowie drzewa przydadzą się holmesowska zdolność dedukcji, pojmowania zależności, krztyna inteligencji i dużo, dużo wytrwałości.
Od czego Pani zaczęła? Skąd się wzięła ta pasja? Miała Pani potrzebę przyjrzenia się swojej rodzinie, by lepiej poznać siebie?
Genealogią zainteresowałam się w 2006 roku. Zaczęło się od listów z Niemiec, które przychodziły do braci mojego męża, mieszkających na północnym wschodzie Polski. Pisał Ewald Schodruch, genealog, bardziej już Niemiec niż Polak, który poszukiwał kontaktu z rodziną Szczodruchów w naszym kraju. Ewald pochodził z Suwalszczyzny, która wraz z Mazurami stanowi gniazdo geograficzne nazwiska, które noszę. A my mieszkamy w Toruniu. Zdarzyło się tak, że jeden ze szwagrów odwiedził nas i pokazał mi list Ewalda. Była to prośba o przedstawienie się, podanie danych przodków itp. Był to jeden z listów, jakie pisują genealodzy w nadziei na odnalezienie nowego śladu. Odpisałam Ewaldowi i wkrótce pocztą otrzymałam pierwszy „Rodzinny arkusz genealogiczny”. Wypełniłam pierwszy w życiu taki kwestionariusz dla męża i teścia i odesłałam. Te arkusze stały się wkrótce podstawą mojej pracy genealogicznej. Znajomość z Ewaldem przerodziła się w przyjaźń. Połączyła nas pasja i nadzieja, że znajdziemy wspólnego przodka. To nam się nie udało. Jego nazwisko nie było zniemczonym naszym, tylko zupełnie innym, o innej etymologii i innych korzeniach. Ewald nauczył mnie wszystkiego, co sam umiał i chociaż nie korzystał z dobrodziejstw internetu, jego wiedza nie odbiegała wcale, od tego co potem czytałam na forum Genealogii Polskiej, a jeszcze później w literaturze genealogicznej. To wszystko upewniło mnie, że genealogia jest tym, czym chcę się zająć, co wypełni moje życie. I tak około 2006 roku zostałam genealogiem rodzinnym. Przyczyną narodzenia się mojej pasji, nie był snobizm, ale prosta chęć pomocy zdesperowanemu w pogoni za przodkami poszukiwaczowi korzeni.
I tak się potoczyły Pani losy?
Genealogia odmieniła moje życie, ukształtowała pasje: poszukiwanie przodków, indeksowanie, etymologia nazwisk, oraz działalność w Kujawsko-Pomorskim Towarzystwie Genealogicznym, którego jestem przewodniczącą od 9 stycznia 2009 roku. W każdej z tych działalności odniosłam większe lub mniejsze sukcesy. Odnalazłam przodków ze Świsłoczy dzięki portalowi Family Search i był to ogromy krok naprzód. Dzięki My Heritage poszerzyłam i pogłębiłam wiedzę o rodzinie męża. Trzy konary mego drzewa mają po 14 -15 pokoleń.
A od czego ma zacząć osoba, którą kręci przeszłość rodzinna?
Dzisiaj młodym adeptom genealogii radziłabym przed przystąpieniem do poszukiwań dotyczących historii rodziny w materiałach archiwalnych zapoznać się z publikacjami o tematyce genealogicznej oraz historycznej. Biblioteki gromadzą m.in. prasę lokalną, publikacje regionalne, monografie dotyczące miejscowości lub instytucji, stare książki telefoniczne i adresowe, słowniki biograficzne, które pomogą odnaleźć informacje o konkretnych osobach. Dobrze zacząć od zaznajomienia się z tłem historycznym badanej epoki, zwłaszcza z historią regionu, w którym mieszkali przodkowie, jego przynależnością państwową, administracyjną i kościelną. Pomogą one w zaplanowaniu kolejnych kroków badawczych. W pierwszym etapie poszukiwań należy zebrać i uporządkować własne dokumenty z archiwum domowego, takie jak akty urodzenia, chrztu, bierzmowania, konfirmacji, świadectwa szkolne, legitymacje, dyplomy, dokumenty związane ze służbą wojskową, studiami, pracą, małżeństwem, akta własności, wycinki z gazet (np. nekrologi), pamiętniki, kalendarze, modlitewniki i książki z dedykacjami. Zgromadzone dane powinno się uporządkować. Każdy genealog robi to na swój sposób: zeszyty rodzinne, karty, arkusze genealogiczne, segregatory – wszystko jest dobre, w czym sprawnie odnajdujemy dane o naszych przodkach. Zebrane wiadomości można zweryfikować po rozmowach ze starszymi członkami rodziny. Pamięć ludzka jest zawodna, więc dobrze jest notować lub nagrywać wypowiedzi seniorów rodu, pamiętając, że „nieudokumentowana genealogia to mitologia”. Koniecznie zapisujmy od razu źródła informacji. Niczego nie odrzucajmy, bo najdrobniejsza wzmianka może się kiedyś przydać. Aby nasza przygoda z genealogią rozpoczęła się na dobre, musimy dotrzeć około sto lat wstecz. Wynika to z faktu, że księgi utworzone więcej niż 80 - 100 lat temu trafiają do Archiwum Państwowego i są z reguły bardziej dostępne, niż te, które uzyskalibyśmy z urzędu stanu cywilnego. Wiele ksiąg z wielu archiwów i krajów zostało zdigitalizowanych i trzeba tylko je odnaleźć, a w nich swoich przodków. Uzbrójmy się w cierpliwość i pamiętajmy, że atrybutami genealoga są wytrwałość i ciężka praca, podczas której możemy mieć szczęście, albo „trafić na mur”. Teraz wszystko przed nami.
Stąd już prosta droga do stworzenia dokładnego drzewa genealogicznego?
Dzieci w czwartej klasie szkoły podstawowej rysują swoje pierwsze drzewo genealogiczne. Często od niego zaczyna się pasja. Drzewo służy uporządkowaniu naszej wiedzy i przygotowaniu się na zbieranie dużo większej liczby danych. Krewnych zacznie nam przybywać w tempie geometrycznym. Wprawdzie można zajmować się genealogią tylko za pomocą kartki papieru, ale jak będziemy mieli krewnych nieco więcej, może to być utrudnione. Dlatego pora zaopatrzyć się w genealogiczny program komputerowy.
I stworzyć wirtualne drzewo na miarę XXI wieku.
Ja cały czas używam darmowej wersji i nie widzę zupełnie potrzeby zakupu jakiegoś płatnego programu. Jest wiele darmowych aplikacji. Niektóre z nich mają polskie wersje językowe, inne nie. Najlepiej przejrzeć różne i sprawdzić, czy nam pasują pod względem funkcjonalności czy też grafiki. Korzystając z formatu GEDCOM, który jest standardem wymiany danych pomiędzy programami genealogicznymi, możemy dowolnie zmieniać nasze oprogramowanie bez obawy o utratę naszego drzewa. Jest to na tyle prosty program, że każdy bez trudu powinien sobie z nim poradzić. Przydatną funkcją jest również możliwość wygenerowania naszego drzewa oraz wydruku.
Wszystkie programy funkcjonują na tej samej zasadzie, zaczynamy od siebie i cofamy się w czasie do naszych najdalszych przodków. Oczywiście nie zapominamy o naszych bocznych liniach. Mimo całego sentymentu do grafiki drzewa, poddałam się programom komputerowym. Są czytelne, dokładne i mogą być też na swój sposób piękne.
Warsztat pracy genealoga zmienia się jak wszystko wokół?
Przygodę z genealogią zaczynałam, gdy raczkował internet i o programach genealogicznych w Polsce nie mówiono. Wszechobecny był papier. Każda osoba miała zakładaną kartę i opatrzona była numerem. Karty trzeba było uporządkować i podzielić na rody, rodziny wielkie i małe, koniecznie opisać itd. Wszystko to umieszczano w segregatorach, które mnożyły się w czasie poszukiwań. Teraz taki zbiór archiwaliów odsądzany jest od czci i wiary. Plastikowe koszulki, okładki, koperty i tony papieru są passe, bo nieekologiczne. Dziś zdjęcia powinny być zdigitalizowane, umieszczone w komputerze, a drzewo genealogiczne koniecznie w programie komputerowym. Więc teoretycznie warsztat pracy genealoga w XXI wieku to laptop z dostępem do internetu. Przyda się czasem długopis, lupa i notatnik, a na wyjazdy aparat cyfrowy. Ale wszystko przecież zmieści się w smartfonie. No więc o jakim warsztacie mówimy?
Gdzie jeszcze szukać śladów?
Przodkowie zostawili po sobie wiele śladów. Ich nazwiska można znaleźć praktycznie wszędzie. Zawsze tworzono spisy, listy i to tylko kwestia szczęścia, by na liście żołnierzy, mieszkańców regionu, zasłużonych dla miasta, nauczycieli, lekarzy, oskarżonych, uniewinnionych czy odznaczonych znaleźć znajome nazwisko. Genealodzy wierzą w swoich przodków i czekają na szczęśliwy dzień, by ich poznać bliżej. Internet… Można znaleźć w nim już prawie wszystko. Czasami warto tylko znać źródełko i poczekać, aż nadpłynie złota rybka. Tak czekałam na pojawienie się metryk ze Świsłoczy. Warowałam na portalu familysearch.com latami. Doczekałam się. Znalazłam upragnione metryki, prapradziadka profesora łaciny i greki w świsłockim gimnazjum, praprababkę wdowę oraz wielu przodów urodzonych, zmarłych, zaślubianych sobie, zapisywanych głównie jako „mieszczanie w miasteczku Świsłoczy zamieszkali”. Czasem wystarczy dokładniej poczytać wiadomości na portalach genealogicznych, by trafić na radosną wiadomość, dotyczącą rodziny. Po wysypie wirtualnych cmentarzy nie trzeba już jeździć na koniec świata, by ze zniszczonego grobowca z trudem odczytać sponiewieraną przez czas, a upragnioną datę. Wystarczy przeczesać grobonet.pl czy BillionGraves. Nie warto się martwić, bo podobno genealodzy po śmierci spotykają się z przodkami w niebie.
Genealogia zmieniła Panią?
Dziś genealogia jest moim sposobem na życie, na covidową nudę związaną z izolacją, jest odskocznią od obowiązków, świętem wśród jednakowych dni. Genealogia skutecznie zaspokaja moją ciekawość świata. To antenaci sprawiają, że nigdy nie czuję się ani sama, ani samotna, a każda nowa data w nowej metryce sprawia, że znika głód wiedzy. Wciąż poszukuję przodków i nie przestanę tego robić, mimo iż wiem, że część metryk przepadła w czasie Bieżeństwa 1915 i szanse na ich pozyskanie są prawie żadne, wiem też, że niektórych swoich przodków nie poznam nigdy. Mam jeszcze parę osób do odnalezienia, parę miejsc do przeszukania, więc szukam. I marzę: niech moja przygoda z genealogią trwa póki żyję.
Tak mówi w pełni zrealizowana genealożka?
Nie znam genealoga do końca zadowolonego z tego, co zrobił. Z reguły wie on, co jeszcze przed nim. I chociaż z dumą prezentuje swoje prace, a rodzina je podziwia, wie, że to wciąż za mało. Bardzo chciałabym przeniknąć mroki przeszłości i poznać swoich przodków, którzy pozostali na Białorusi. Cierpliwie czekam, aż jakiś przodek zechce dać się odnaleźć. Może utalentowany, może z interesującym zawodem, może bohater? W moim olbrzymim drzewie sporo jest ludzi znanych i ciekawych, nawet utalentowanych, ale nie ma bohaterów narodowych. I taki ktoś mi się marzy. Więc czekam, niejeden worek z metrykami do przejrzenia jeszcze przede mną. Bohater potrzebny od zaraz!
Ewa Szczodruch, z domu Czemiel, urodzona w Białymstoku, zamieszkała w Toruniu, absolwentka UMK, pedagog i psycholog. Nauczycielka z wykształcenia i powołania, genealog z zamiłowania. Przewodnicząca Kujawsko-Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego, członek Polskiego Towarzystwa Genealogicznego, Genealog 2009 roku, odznaka „Za zasługi dla archiwistyki” 2016 r. Potomkini chłopów z Podlasia i inteligencji ze Świsłoczy. Matka Krzysztofa i żona Henryka.