Był kapitanem, ale został odrzucony. Obraził się, ale zacisnął zęby. Za każdym razem powstaje jak Feniks z popiołów.
Ta krótka scena mogłaby być symbolem. 51 minuta meczu z Ukrainą, Kuba Błaszczykowski zdobył właśnie zwycięskiego gola dla reprezentacji i jak zawsze w takich sytuacjach podniósł ręce ku niebu. Akurat w tym czasie, gdy Robert Lewandowski podszedł pogratulować i przyjaźnie złapać za kark. Ich spojrzenia się nie spotkały. Jeden moment, który idealnie uchwycił skomplikowane relacje między dwoma liderami kadry - byłym i obecnym - oraz błogą radość Kuby z powrotu na szczyt.
To był znowu taki Błaszczykowski, jakiego reprezentacja potrzebuje - skuteczny w kluczowych momentach i zachęcający do walki wtedy, gdy nie idzie. Bo przecież na stadionie w Marsylii pojawił się dopiero po przerwie, gdy trener Nawałka uznał, że oczekiwanie na dobrą akcję Piotra Zielińskiego staje się coraz bardziej nieznośne.
I jeszcze jedna znacząca scena. Kto pierwszy pospieszył z gratulacjami, z ławki rezerwowych? Łukasz Piszczek, najbardziej zaufany kolega Kuby z reprezentacji. Fabiański miał trochę za daleko...
Waleczność wpisana w dna
- Mecz z Ukrainą po raz kolejny pokazał, że reprezentacja bez Kuby Błaszczykowskiego na prawej stronie trochę cierpi - mówi Marcin Żewłakow, były reprezentant Polski, dzisiaj ekspert TVP. - Po nieregularnych występach we Fiorentinie zastanawialiśmy się, czy jest piłkarzem, który może utrzymać poziom reprezentacyjny. Tymczasem on nie tylko to potwierdził, choćby wcześniej w sparingu z Serbią, ale pokazał jeszcze coś więcej - że może podnosić poziom drużyny w sytuacji, kiedy jest to szczególnie potrzebne. Gdy inni, na których liczyliśmy są skutecznie blokowani przez przeciwnika.
Marcin Żewłakow podkreśla, że taka waleczność jak w ostatnim spotkaniu, jest wpisana w DNA Błaszczykowskiego. - Kuba to piłkarz, który zawsze, gdy przyjeżdżał na reprezentację - wcześniej jeszcze z opaską kapitana na ramieniu - wyróżniał się inicjatywą, potrafił przełamać impas na boisku, dać sygnał zespołowi, że nie składamy broni. Był do tego pierwszy i cieszę się, że tej cechy nie stracił - mówi Żewłakow.
Błaszczykowski wraca jednak z dalekiej podróży. W ostatnim dziesięcioleciu nie było w kadrze piłkarza, który przeszedłby z nią więcej wzlotów i upadków. Choć tych drugich było trochę więcej. Błaszczykowski miał jechać już na mundial w 2006 roku, ale przeszkodziła mu kontuzja pleców. Dwa lata później kolejny pech. Leo Beenhakker zabrał go do Austrii na Euro, ale na miejscu okazało się, że tym razem udo nie wytrzyma dużego obciążenia. Na zgrupowaniu pojawił się za Kubę Łukasz Piszczek. Te długie momenty rozczarowania były przerywane zaledwie krótkimi przebłyskami jak w meczu z Czechami w 2008 roku, który Kuba wygrał praktycznie sam, strzelając decydującego gola, a wcześniej asystując przy bramce Pawła Brożka.
Kuba zawsze, gdy przyjeżdżał na kadrę wyróżniał się inicjatywą i walką
Gdy zawodnik Borussi przejął opaskę kapitańską pod koniec 2010 roku wydawało się, że może poprowadzić reprezentację do sukcesu na Euro organizowanym u siebie. Trójka z Dortmundu - wespół z Piszczkiem i Lewandowskim - była już wtedy znana w Europie i w wielu meczach sparingowych nie zawodziła. Nadzieje zamieniły się jednak w koszmar, a Błaszczykowski został zapamiętany nie jako bohater i strzelec gola w spotkaniu z Rosją, ale kapitan, który tuż po ostatnim przegranym meczu wylewa publicznie żale, bo zawodnicy nie dostali tyle biletów, ile chcieli. Staliśmy wtedy w strefie mieszanej i nie wierzyliśmy własnym oczom, jak kapitan reprezentacji nie potrafił zachować zimnej krwi w kluczowym momencie, choć przecież na boisku przyzwyczajał do tego nie raz.
Rozczarowanie było potężne, ale Kuba z pewnością nie przypuszczał, że to nie ostatni cios, który otrzyma w kadrze. Gdy w listopadzie 2013 roku drużynę narodową przejmował Adam Nawałka, zapowiedział, że kapitanem będzie zawodnik z największą liczbą meczów w reprezentacji. Czyli w praktyce Błaszczykowski.
Po kilku miesiącach zmienił zdanie. Piłkarz Borussii był akurat kontuzjowany, opaskę dostał Lewandowski i z nowego zadania wywiązywał się bez zarzutu.
Nawałka konsultował sprawę zmiany kapitana m.in. z prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem, wreszcie przeciął spekulacje. Szefem na boisku zostanie napastnik Bayernu Monachium. Wytłumaczył to tym, że „Robert w trudnych meczach eliminacyjnych pokazał, że szybko stał się prawdziwym liderem zespołu. Grał odpowiedzialnie i z poświęceniem”. - Kuba to dojrzały zawodnik i myślę, że rozumie sytuację - mówił Boniek.
To był najtrudniejszy okres dla Błaszczykowskiego. Nie odbierał telefonów nawet od selekcjonera, odciął się od mediów, długo nie udzielał żadnych wywiadów. Wszystko co miał do powiedzenia zawarł w autobiografii napisanej wspólnie z Małgorzatą Domagalik. Wyrzucił w niej wszystko z siebie, także traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, gdy mama umierała na jego oczach ugodzona śmiertelnie przez ojca. Gdy już z powrotem zabrał głos, dalej przemawiała przez niego gorycz. - Muszę to wziąć na klatę, przeżyć i walczyć o swoje – mówił Błaszczykowski w jednym z wywiadów. - Zawsze tak do tego podchodziłem. Nigdy się nie poddawałem. I życzę wam tego samego, życzę wam więcej wiary w człowieka. Łatwo jest kogoś skreślić.
Po wyleczeniu kontuzji Kuba wrócił, ale już w innej roli. Schowany w drugim szeregu, przyjął nowe warunki gry. Po swojemu, zadziornie. I taka postawa się spodobała, bo drużyna sama wyczuła od środka, że były kapitan może jej pomóc. Tak jak w meczu z Gruzją, gdy Lewandowski po jego podaniu strzelił kolejnego gola albo w spotkaniu z Gibraltarem – kiedy Grosicki rzucił spontanicznie, że Kuba powinien strzelać karnego.
Błaszczykowski stanął na wysokości zadania i docenił gest. Znów mógł poczuć się ważną częścią ekipy.
Uparł się, żeby przyjechać na mecz kadry
Wtedy przyszło kolejne nieszczęście. W minionym sezonie Błaszczykowski został wypożyczony do Fiorentiny. Gdy przyszły powołania na mecze listopadowe, kończące dobry rok Polaków, trener Paulo Sousa kręcił nosem. Nie chciał, żeby Polak jechał na spotkanie z Islandią. Kuba się jednak uparł. Jak niepokorny chłopiec, który nie lubi jak coś mu się narzuca. Nigdy nie ukrywał, że reprezentacja jest dla niego najważniejsza, a mecz w niej to jak spełnienie marzeń. Przyjechał, ale po 12 minutach musiał zejść z kontuzją. Dwa miesiące przerwy, złość w klubie, pożegnanie z miejscem w drużynie. - Po kontuzji wszystko zmieniło się o 180 stopni - mówił.
Ale nie żałował. Zacisnął zęby i znowu walczył o swoje. Specjalnie dla niego Nawałka poluzował nawet żelazne zasady, że w kadrze grają tylko zawodnicy, którzy mają na co dzień miejsce w klubie. Błaszczykowski w Fiorentinie go nie miał, ale w ważnym momencie znowu selekcjonera nie zawiódł. W marcowym sparingu z Serbią okazał się najlepszy na boisku, strzelił jedynego gola. Znowu wrócił.
- Nie wszystko było ostatnio na jego korzyść - jeśli chodzi o hierarchię w drużynie, o jego status w niej - ale jak widać nie umniejszyło to w żaden sposób to sportowej wartości Kuby. Dlatego dzisiaj nie wyobrażam sobie dzisiaj reprezentacji bez niego - twierdzi Marcin Żewłakow. - Do tego, że o polskiej kadrze mówi się bardzo pozytywnie na Euro dorzucił nawet nie cegiełkę, a cegłę.
Przez strefę dla mediów Błaszczykowski przemknął w Marsylii niemal niepostrzeżenie. „Dziękuję, do widzenia” – wydusił z siebie tylko, poklepując po ramieniu zaskoczonego Grosickiego. Na konferencji prasowej we Francji pojawił się tylko raz, przed meczem z Niemcami. Bardziej z obowiązku niż z realnej potrzeby odpowiadania na pytania.
Będziemy mu mieć to za złe? Bynajmniej. Pod warunkiem, że Kuba będzie dalej strzelał w tej reprezentacji takie bramki jak z Ukrainą.
Autor: Remigiusz Półtorak