Ważą się losy rodziny z Mariupola
Choć matka ma prawo pobytu w Polsce, wnioski jej dzieci odrzucono. W pomoc zaangażowały się władze Gdańska, aktywiści z Trójmiasta i rzecznik praw dziecka.
Czarne chmury znów zawisły nad rodziną pani Ludmiły, która razem z trojgiem dzieci uciekła z ogarniętego wojną Mariupola. Kobieta dostała już zgodę na pobyt stały w Polsce. Boi się jednak, że będzie musiała wrócić na Ukrainę, bo prawa do pobytu nie zdobędą jej 7-letnia córka Polina, 10-letni syn Ilja oraz 20-letni syn Andrzej. - Urząd Wojewódzki odrzucił moje wnioski o pobyt czasowy dla młodszych dzieci - załamuje się kobieta. Tłumaczy, że jeszcze bardziej martwi się o los starszego syna - jeśli Urząd ds. Cudzoziemców znów odrzuci jego wniosek, grozi mu deportacja.
Nikt dzieci nie wydali
- Zdecydowałam się na wyjazd z Mariupola po tym, jak przyszli po mojego syna. Miał 17 lat. Chcieli go zabrać do wojska. Przestraszyłam się. Rok wcześniej zginął mój mąż - opowiada ze ściśniętym gardłem pani Ludmiła. - Gdy pewnej nocy bombardowali lotnisko, a my mieszkamy pięć kilometrów od niego, podjęłam decyzję, że wyjeżdżamy. Dom do dziś stoi pusty. Tylko sąsiadka zapala tam czasem światło, bo inaczej zamieszkają w nim żołnierze.
Pani Ludmiła, która z zawodu jest pielęgniarką, szybko znalazła pracę w Zakładzie Medycyny Nuklearnej w UCK w Gdańsku. Ilja i Polina zaczęli naukę w gdańskiej szkole podstawowej. Andrzej podjął studia, ale rzucił je, by pracować i pomóc utrzymać rodzeństwo.
Rodzina od początku próbuje zalegalizować pobyt w Polsce. Gdy Urząd ds. Cudzoziemców odmówił jej ochrony międzynarodowej, zwróciła się do mediów. Sądzi, że to dzięki temu błyskawicznie dostała pobyt stały (bo ma polskie korzenie). Obiecywano jej, że tak samo będzie z jej dziećmi.
- Tak jak mi kazano, złożyłam wnioski o pobyt czasowy dla młodszych dzieci. Ale okazuje się, że zrobiłam to za szybko. Że brakuje paszportów, których dzieci po prostu nie mają. Wnioski o pobyt Poliny i Ilji odrzucono - żali się Ukrainka.
Jarosław Ziętkiewicz z Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego jednak uspokaja. - Nie możemy udzielać mediom informacji o konkretnych cudzoziemcach. Ale nikt dzieci na pewno nie wydali - przekonuje. - Zapraszam tę rodzinę do kontaktu z nami. Zorganizujemy spotkanie z kierownictwem oddziału ds. legalizacji pobytu cudzoziemców i porozmawiamy, jak formalnie zadziałać, by pozytywnie rozwiązać tę sytuację. Wojewodzie na tym zależy.
Pozytywnej myśli zdają się też być pracownicy Biura Rzecznika Praw Dziecka. - Mimo nieuregulowanej sytuacji małoletnich, są one obecnie bezpieczne - nigdy nie wydano wobec nich decyzji o zobowiązaniu do powrotu - wskazuje Agata Jasztal. Dodaje, że gdyby tak się stało, rzecznik praw dziecka będzie interweniował.
Za dużo już wycierpieli
Słów pokrzepienia na razie nie słychać w sprawie starszego syna pani Ludmiły, Andrzeja.
- Sprawa o udzielenie ochrony międzynarodowej jest w toku. Urząd ma sześć miesięcy na wydanie decyzji. Termin mija w listopadzie 2017 r. - informuje jedynie Jakub Dudziak, rzecznik prasowy Urzędu ds. Cudzoziemców.
Rzecznik Morskiego Oddziału Straży Granicznej w Gdańsku twierdzi, że „nie może udzielać informacji dotyczących konkretnego postępowania osobom, które nie są stroną”. Już wcześniej natomiast informował, że „gdy cudzoziemiec otrzyma decyzję o odmowie udzielenia ochrony międzynarodowej oraz wyczerpie przysługującą mu ścieżkę odwoławczą, zgodnie z obowiązującym prawem musi opuścić terytorium RP”.
- To jest taki strach... Czuję, że z młodszymi dziećmi będzie dobrze, ale Andrzej jest dorosły i jego sprawą rozpatrują osobno. Wszystko może się wydarzyć. On nie może wyjechać i walczyć. On jest jak tata dla Poliny i Ilji. Za dużo już wszyscy się wycierpieli.