We wrześniu i październiku 1939 roku na Bukowinie też walczono o Polskę...
Jednym z symboli września i października 1939 roku stały się Zaleszaczyki. Jednak tak naprawdę ta wątpliwa sława należy się Kutom, a właściwie tamtejszemu mostowi na rzece Czeremosz. Granicznej przeprawie łączącej II Rzeczpospolitą z Rumunią.
Wieczorem 17 września 1939 roku przed zaporami na polsko rumuńskiej granicy w Kutach zatrzymała się kolumna samochodów. Tuż przed północą ruszyły na drugi brzeg Czeremoszu… Przez szyby na most spoglądali m.in. prezydent Mościcki, premier Składkowski oraz naczelny wódz Edward Rydz--Śmigły. Jak przekonywano, wyjechali, aby zapewnić ciągłość sprawowania władzy. Marszałkowi zastąpił drogę płk Bociański, który, chcąc bronić honoru polskiego żołnierza, strzela sobie w serce na oczach zwierzchników.
Pułkownik Stefan Soboniewski, który miał posterunek na moście, w chwili, gdy przeprawę przekraczał Rydz-Śmigły, tak wspominał ten moment: „... zameldowano mi, że zbliża się kolumna samochodów Naczelnego Wodza. - Czy pan oszalał - krzyknąłem na jakiegoś komisarza policji, który mnie o tym powiadomił. Każę oddać pana pod sąd wojenny za sianie paniki. To się nie może zdarzyć. Hetman nigdy nie opuszcza swoich wojsk! Lecz to był rzeczywiście Śmigły”.
Stali tam, patrząc, jak uciekają ich dowódcy, przywódcy państwa, i pilnowali mostu. Gdy pytano ich, dlaczego nie uciekają, odpowiadali, że nie było rozkazu.
Większość uciekinierów wybierała właśnie tę przeprawę, a nie słynne Zaleszczyki, które leżały zbyt blisko ZSRR.
Zielonogórzanin Wilhelm Skibiński, Bukowińczyk, przy każdej okazji powtarza, że zaangażowanie Polaków z Bukowiny w pomoc rodakom uciekającym w 1939 roku przed Hitlerem i bolszewikami, jest jedną z niedocenianych kart nie tylko kresowej historii. Opowieści Bukowińczyków, przede wszystkim Lubuszan, o tamtych dniach zawarł w swojej książce.
- W pierwszych dniach wojny do konsulatu w Czerniowcach zgłosił się tłum młodych Polaków, którzy chcieli wstąpić do polskiego wojska - opowiada Skibiński. - Wówczas usłyszeli, że Polska jest mocarstwem i bez Bukowińczyków doskonale sobie da radę.
Nie wierzyliśmy
- Tak naprawdę nie wierzyliśmy w przegraną - wspomina pan Izydor Szady, z którym rozmawialiśmy kilka lat temu. Jego ojciec, Mikołaj, był pogranicznikiem na moście w Kutach. I stojąc na moście w Kutach, na szlaku do Zaleszczyk, nie wierzyli, że prezydent, wódz naczelny mogli opuścić ojczyznę. Przecież jeszcze Westerplatte walczyło...
Jednak wcześniej był dramatyczny obraz ciągnących do Rumunii uchodźców. I nie byli to przerażeni cywile. Znaczną część stanowili wojskowi. Limuzyny, autobusy, ciężarówki, wyładowane ludźmi i dobytkiem. Pan Izydor wspomina autobus pełen lotników, młodych chłopaków, którzy wręcz żebrali o coś do jedzenia. Mama pana Izydora, wraz z gromadą sąsiadek, ugotowała jakąś zupę z tego, co było pod ręką, a on pamięta, jak jeden z nakarmionych powiedział, że wreszcie przestanie boleć go z głodu głowa...
- Nie mogę tylko nadziwić się naiwności ojca i jego kolegów - smutno dodaje pan Szady. - Stali tam, patrząc, jak uciekają ich dowódcy, przywódcy państwa, i pilnowali mostu. Gdy pytano ich, dlaczego nie uciekają, odpowiadali, że nie było rozkazu. Pamiętam sprzeczkę ojca z matką, która nie rozumiała, dlaczego tkwi na tym moście, a my tkwimy przy granicy. Ale tak naprawdę nawet wówczas nie wierzyliśmy w przegraną, byliśmy wychowani w klimacie Polski jako mocarstwa, które nie odda nawet guzika. Ze ścian w szkole patrzyły na nas portrety Rydza-Śmigłego, Mościckiego... Oni byli jak jacyś antyczni bogowie. Uciekają? To niemożliwe, to z pewnością jakiś manewr strategiczny...
Wszyscy Polacy z Bukowiny w miarę swoich możliwości brali czynny udział w pomocy uchodźcom.
Polacy, Polakom
Na drugim brzegu była już Rumunia, ale tutaj mieszkali liczni Polacy, którzy od wieków, od średniowiecza, kultywowali tutaj polski język, tradycje, polskość… Tutaj „Polska” to nie było tylko puste słowo.
Jak wspomina Helena Żuk-Jankowska, konsulat polski w Czerniowcach powołał organizację „Wolna Polska”.
Pani Helena została przez nauczycielkę w polskiej szkole zwerbowana jako łączniczka. Zajmowała się uchodźcami, najpierw wojskowymi, później cywilami. Żołnierze zostali internowani w salach Domu Polskiego i na polskim boisku sportowym. Pracy było mnóstwo. Organizacja dokumentów przede wszystkim dla żołnierzy, którzy chcieli chwycić za broń we Francji. Z zamieszania korzysta wielu młodych Bukowińczyków, którzy zmieniają nawet swo-je nazwiska, aby brzmiały bardziej polsko. I tak - na przykład Żuk stał się Żukowskim. Później Buko-wińczycy organizowali przerzut kurierów...
- Wszyscy Polacy z Bukowiny w miarę swoich możliwości brali czynny udział w pomocy uchodźcom - mówi Wilhelm Skibiński. - Organizowaliśmy punkty informacyjne, żywność, wyrabialiśmy dokumenty. O tej pomocy mogą świadczyć wpisy do księgi pamiątkowej znajdującej się w Domu Polskim w Suczawie. A wśród nich Józefa Hallera, który jako pułkownik dowodził legionistami walczącymi na Bukowinie z zaborcami Polski, a w 1939 r., jako polski generał musiał uciekać z ojczyzny na zachód przez tę samą Bukowinę.
We wrześniu i październiku 1939 roku wokół konsulatu w Czerniowcach biwakował tłum uchodźców. Tutaj znajdowało się centrum kierujące pomocą niesioną przez organizacje polonijne: Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Legionistów, organizacje rzemieślnicze, Kościół. Tutaj także pojawiali się Polacy z Bukowiny próbujący pomóc rodakom.
Zobaczyliśmy niebo usłane samolotami, które na skrzydłach miały szachownice biało-czerwone.
Niebo usłane samolotami
Wiktoria Węgier opowiada, że 1 września 1939 roku szła do kościoła. Mijając dom koleżanki Eryki, której matka była Niemką, usłyszała: „Co na to powiesz Wikciu, że Hitler w niedziele będzie jadł obiad w Warszawie”. Pani Wiktoria opowiada także, jak 17 września 1939 roku była u cioci w Czerniowcach, gdzie usłyszała warkot lecących samolotów.
- Wybiegliśmy na dwór - relacjonuje. - Zobaczyliśmy niebo usłane samolotami, które na skrzydłach miały szachownice biało-czerwone. Krzyknęłam: To nasze polskie samoloty! Po obiedzie udaliśmy się na lotnisko, które mieściło się jakiś kilometr od mieszkania cioci. Tam spotkaliśmy polskich lotników, którzy opowiadali nam o wydarzeniach w Polsce.
18 września gimnazjum pani Węgier i wiele innych szkół zamieniono na koszary. Młodzież zatrudniona była do pomocy przy obieraniu warzyw, tłumaczeniu i innych czynnościach. Wojsko Polskie stacjonowało na boiskach sportowych i wielu możliwych miejscach, w Domu Polskim i innych szkołach. Polki zajmowały się przygotowaniem posiłków, które młodzież nosiła internowanym. Rodziny polskie przyjmowały uchodźców do domów...
Otwieram drzwi i wchodzi wysoki biskup, który się przedstawia jako biskup Okoniewski, ordynariusz Pelplina, pierwszy uchodźca z Polski...
Z kolei zielonogórzanin Eugeniusz Ilmak 12 września został zmobilizowany do armii. Rumuńskiej. Jego jednostkę rozlokowano w miejscowości Odobeszti, niedaleko stacji Maraszeszti, przez którą biegła linia kolejowa od granicy polskiej do Bukaresztu. Tak wspominał tamte dni: „Właśnie przez tę stację przejeżdżały transporty internowanych żołnierzy polskich przewożonych do obozów wojskowych. Początkowo pełniłem na stacji służbę tłumacza i to pomagało w unikaniu scysji między internowanymi i władzami rumuńskimi, gdyż Polacy nie zawsze godzili się na wyznaczony przez Rumunów kierunek. Charakterystyczny był dla tamtego okresu epizod, kiedy jeden z takich transportów wojskowych miano przez noc zatrzymać na bocznym torze naszej stacji. Skomunikowałem się z komendantem mojej kompanii, ażeby ten pociąg skierować na noc do Odobeszti. Komendant wojskowy tego miasta wyraził zgodę na zakwaterowanie przez noc polskich żołnierzy, których rozlokowaliśmy w prywatnych mieszkaniach, gdzie otrzymali od ludności cywilnej nie tylko wygodny nocleg, lecz i suto zastawione stoły. Oficerów polskich zaprosił komendant do miejscowego kasyna wojskowego, gdzie urządzono dla nich bankiet trwający do samego rana, a nasi oficerowie przyjmowani byli z wszystkimi honorami wojskowymi. Ja pełniłem wówczas rolę tłumacza. Rano zawagonowano z powrotem naszych wojaków do pociągu, rumuńska jednostka wojskowa zaopatrzyła ich w suchy prowiant i żegnani przez oficerów rumuńskich i ludność cywilną tej miejscowości odjechali w głąb Rumunii”.
Parada VIP-ów
Ks. Jan Nowacki był prefektem i wikarym przy parafii w Czerniowcach. Tak wspominał tamte dni: „W nocy z 17 na 18 września 1939 r. ktoś zadzwonił. Otwieram drzwi i wchodzi wysoki biskup, który się przedstawia jako biskup Okoniewski, ordynariusz Pelplina, pierwszy uchodźca z Polski... Ulokowałem biskupa i jego kapelana w moim pokoju. Zaraz po nim bez przerwy nadjeżdżali wojewodowie, oficerowie, a nawet generałowie Wojska Polskiego. Proboszcz czerniowiecki choć Niemiec, ks. prałat Jan Reitmajer, mówiący świetnie po polsku i bardzo życzliwy dla Polaków, polecił mnie i reszcie wikarych zatroszczyć się o gości z Polski”.
18 września ksiądz Nowacki zobaczył przez okna plebanii, że zatrzymał się obok duży samochód - kabriolet. Na tylnym siedzeniu zauważył prezydenta Ignacego Mościckiego oraz marszałka Rydza-Śmigłego, których znał tylko z portretów wiszących po bokach krzyża w salach wykładowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym studiował. Obok kierowcy siedział oficer w mundurze podhalańskim w kapeluszu z piórkiem. „Jestem ksiądz pułkownik Humpola, kapelan pana prezydenta. Czy mógłby ksiądz znaleźć jakieś przyzwoite locum dla prezydenta i marszałka?” - zapytał.
Ksiądz zorganizował nocleg w rezydencji metropolity prawosławnego..
- Zwykle piszemy o tych najważniejszych uchodźcach, a zapominamy o tysiącach najważniejszych osób w państwie, o generałach, o 50 tys. żołnierzy, którzy później walczyli na wszystkich frontach toczącej się wojny - dodaje Skibiński. - Jednak były jeszcze tysiące, dziesiątki tysięcy przerażonych ludzi. Co ja zapamiętałem. Także żołnierzy, którzy tłumnie przewijali się przez dom moich rodziców. A ja tylko marzyłem, aby przymierzyć czapkę z orzełkiem.
Dla wielu Bukowińczyków karą za wspieranie rodaków były więzienia i zsyłki do kopalń Donbasu. Niektórzy, jak chociażby pani Helena, wrócili dopiero w latach 50. Już w pierwszych dniach panowania radzieckiej władzy tylko w Czerniowcach aresztowano 40 osób. Po wielu słuch zaginął.
- Po zakończeniu wojny wielu bukowińskich Polaków wróciło do Polski, głównie do naszego regionu - kończy pan Wilhelm. - Wróciło, mimo że rodziny wielu z nich opuściło ziemie polskie przed wiekami...