Widzę Łódź: Błędu obłaskawianie
Można sobie odgryźć czubek języka ze złości i wstydu, gdy trzeba się przyznać do błędu. Język - przydatna i miła rzecz, nic dziwnego, że zdarza się iść w zaparte. Sytuacja bywa bardziej bolesna, gdy błędna okazuje się decyzja już podjęta lub taka, do której podjęcia wydajemy się zobowiązani.
Lecz umiejętność wycofania się z błędnej decyzji częściej jest dowodem rozumności i wrażliwości niż uparte trwanie na zajętych pozycjach. Łódzkich decydentów stać było (za publiczne pieniądze) na bezkrytyczne wprowadzenie do naszego miasta prezentu z Poznania, nie stać ich natomiast (bo to trzeba zrobić na prywatne konto) na przyznanie, że takie „wpłynięcie” Transatlantyku było po prostu błędem. Cóż, cisza nad rozlanym mlekiem nie sprawi, że zamieni się ono w malibu... Przykład z szeroko pojętej rozrywki pokazuje zaś, że czasem zdrowo jest „postawić” się większości.
W Budżecie Obywatelskim najwięcej głosów zdobył projekt przywrócenia miastu Lunaparku. Atrakcji nigdy dość, ale sądzę, że głosujący opowiadali się za samą ideą odbudowania parku rozrywki, miejsce uznając za sprawę drugorzędną. Tymczasem w dopuszczonym do głosowania projekcie właśnie z miejscem nie trafiono. Coś nie zagrało na poziomie weryfikacji projektu i teraz zaprotestowali ci, którzy by mieli mieszkać obok Lunaparku, zaprotestowało lotnisko. I miasto odpowiedzialnie potrafiło realizację nie przemyślanego do końca głosu większości wstrzymać - okazuje się jednak, że w powtórnym głosowaniu ma być punkt, który narzuca budowę Lunaparku w oprotestowanym miejscu. A to już trąci terrorem - lękam się, że gdyby np. pojawił się projekt obywatelski wybudowania na dziedzińcu kamienicy, w której mieszkam skoczni narciarskiej, to głos mieszkańców miasta, których zawsze będzie więcej niż lokatorów, mógłby zadecydować o jej instalacji. Gdy „nie” zapobiega błędowi, warto się go trzymać. Konsekwencja nie równa się uporowi.