Widzę Łódź: Derby muzealne
Dobrze już wiemy, że Noc Muzeów jest fajna. Przynajmniej ci, którzy mogą i bez żalu wychodzą z domu. I ci, którzy potrafią wyzwolić się spod władzy telewizora sączącego celebryckie „odkrycia” na śniadanie oraz oko, ucho i inne części ciała polityków na kolację.
Maj nareszcie odpowiedział na wezwanie do wiosny i do muzeów ustawią się jedyne kolejki, w których warto stać, a których ciągle - od wielomiesięcznych w służbie zdrowia, przez wielogodzinne do wjazdu na Kasprowy Wierch (paradoksalnie, kolejką), po zawsze za długie do kas w marketach - w naszym kraju pełno. Wystawanie do miejsc, gdzie liczą się estetyka i sens nabierze dodatkowego uroku, bo miasto już przestanie nas zmuszać do ekscytowania się derbami niskoklasowych drużyn z 1 i 1/4 stadionu.
Swoją drogą to zadziwiające, że na stadion, który się nazywa miejskim i który wybudowano za moje, i pana, i pani pieniądze nie wpuszcza się chuliganów jednej drużyny, pozostawiając miejskie miejsca do dyspozycji wyłącznie chuliganom przeciwnej. Jakież to niedemokratyczne, i to w mieście, którego decydenci w dużej mierze - sądząc np. po wystąpieniach w mediach społecznościowych - emocjonują się kopaniem na podobnym poziomie, jak ci, którym dostęp do kultury sportu ograniczają.
Godne potępienia jest to tym bardziej, że określani mianem kiboli to jedyna grupa pasażerów, wobec których respekt odczuwa MPK, wycofując w dniu meczu z ich szlaku delikatne tramwaje niskopodłogowe. Przykład dla korzystających z komunikacji miejskiej: że się nie da z MPK logiką, to rzecz niezmienna, ale skoro nie udaje się i prośbą, to może trzeba strachem? Dobrze, że muzea, przynajmniej z racji zatrzymanego w nich czasu, uspokajają. Na to, by zaczęły „kręcić” lub choćby interesować włodarzy liczyć nie można, ale przynajmniej okaże się jedno: w tę niezwykłą noc odwiedzi je więcej kibiców niż niejedne derby. I o ile to przyjemniejsze i tańsze dla miasta!