Wojna od piątku
Dzisiaj, 1 września, mamy piątek i również 78 lat temu w piątek 1 września 1939 roku rozpoczęła się druga wojna światowa. Tego dnia Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę. Następnie 17 września do wojny włączyła się komunistyczna Rosja. Państwo polskie zostało okupowane, a cały Śląsk na sześćdziesiąt siedem miesięcy stał się częścią Niemiec.
Do szeregu nieszczęść, jakie wojna ta sprowadziła na Śląsk, należało prześladowanie powstańców śląskich, segregowanie Ślązoków na grupy bardziej lub mniej zdatnych do zniemczenia oraz powoływanie do niemieckiej armii, do Wehrmachtu. A wspomnienia tego trudnego czasu towarzyszyły śląskim rodzinom jeszcze przez wiele lat po wojnie.
Niektórzy na Śląsku mają ciągle wrażenie, że z powodu tamtej odległej już historii, do dzisiaj jeszcze wiele rzeczy wytyka się Ślązokom. Przykładowo jest tak, gdy robi się polityczny użytek i gra się na emocjach całej Polski rzekomo kontrowersyjnymi „dziadkami z Wehrmachtu”. Ślązoki takie gierki odnoszą też do siebie. I nie należy się potem dziwić, że z powodu rozkołysanych emocji niektórych mieszkańców naszego regionu, dochodzi do alergicznych reakcji na hasła o gorszym sorcie czy zakamuflowanej opcji niemieckiej.
Ważne jednak, by wojenne dzieje widzieć nie tylko w wymiarze wielkiej polityki, ale spojrzeć na nie przez życiorysy zwykłych ludzi. I dlatego przedstawię dzisiaj to, co o swych wojennych losach opowiedział mi Stanisław Sitko z Marklowic: „W 1939 roku skończyłem szkołę podstawową i 1 września miałem iść pierwszy raz do szkoły handlowej.
Ponieważ jednak był to akurat pierwszy piątek miesiąca, to przed szkołą poszedłem z matką do kościoła na najwcześniejszą mszę św. I właśnie podczas jej trwania zaczęły wyć syreny i do kościoła wbiegł jeden z mieszkańców i krzyknął: - Uciekejcie, bo Niymce są już we Wodzisławiu!
I tak rozpoczęła się dla mnie ta wojna, a kilka miesięcy później wysłali mnie na przymusowe roboty, ale trafiłem na dobrych Niemców w okolice Głogówka. A jak skończyłem 18 lat, to natychmiast powołali mnie przymusowo do niemieckiej armii, gdzie jednak udało mi się uniknąć frontu wschodniego. Podczas wyjazdu na front zachodni mój pociąg wysadzili partyzanci, a ja odniosłem tylko zadrapanie.
Podczas kilkudniowych walk w Normandii zginęła prawie cała moja jednostka, a ja szczęśliwie ocalałem i poszedłem do amerykańskiej niewoli, gdzie jeździłem jeepem, a w kuchni dostawałem dodatkowe porcje. Ostatecznie wstąpiłem do I Korpusu Polskiego w Anglii, ale zamiast na front, posłali mnie na angielskie studia inżynierskie, gdzie pod względem edukacyjnym nadrobiłem stracony wojenny czas. Natomiast zaraz po wojnie wróciłem z Anglii na Śląsk, do domu”.