Jechaliśmy na zachód siedem tygodni. Tak mówili rodzice, bo ja byłam za mała, żeby pamiętać tamtą podróż. Jak już dojechaliśmy do Jaworzyny, to czekaliśmy na skład do Dzierżoniowa, bo tam już brat miał gospodarstwo. Dostał je za wojnę, na której walczył. Ale składu nie było, więc tato z innymi załatwili bimber dla kolejarzy. I wtedy ruszyliśmy.
Urodziłam się w czasie wojny. Był styczeń roku 1940. Była nas szóstka rodzeństwa: cztery siostry i dwóch braci. Było bardzo ciężko wykarmić taką rodzinę, ale rodzice jakoś dawali radę. Najgorsze co pamiętam, to strach i lęk, jak strzelali i jak leciały samoloty i rzucały bomby. To był straszny huk i krzyk ludzi, bo byli zabici i ranni, a mnie jako małe dziecko któreś z rodzeństwa brało na ręce i uciekało.
Nasza wioska leżała w wąwozie. Obok płynęła rzeka. Wioska była duża, miała około 500 mieszkańców, nazywała się Chmielisko. Była podzielona na połowę, po obydwóch stronach były uliczki, ale pod tą górą też było parę budynków. To ludzie tam uciekali i w piwnicach się chowali. Jak samoloty przeleciały, to wracali do domów jak było do czego jeszcze wrócić. Jak nie samoloty, to czołgi i wojsko i tak rosłam w tym strachu. Jak przyszło jakieś wojsko to zabierali co było w domu i w obejściu, jak przyszli drudzy to tych gonili i ci musieli uciekać.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień