Wystarczył jeden cios. Ostrze noża trafiło w serce
- Nic nie pamiętam. Nie wiem, jak to zrobiłam. Może do końca życia się nie dowiem - przekonywała wczoraj sąd 49-letnia Jolanta S. Jest oskarżona o zabójstwo męża. Grozi jej od 8 lat do dożywocia.
Wczorajsze wyjaśnienia oskarżonej to jednak kolejna, inna wersja zdarzeń. Dotyczą one 20 grudnia 2015 roku, kiedy to w niewielkiej osadzie w gm. Brzeżno w powiecie świdwińskim doszło do tragedii. Z aktu oskarżenia wynika, że tylko jeden cios nożem wystarczył, by u Andrzeja S. doszło do tamponady serca i zgonu. Cios ten zadać miała Jolanta, żona mężczyzny. Dziś do zabójstwa się przyznaje. Wcześniej przekonywała, że był to wypadek.
- Mąż był pijany. Kopnął mnie w udo, gdzie miałam wcześniej siniaka. Rozpłakałam się. Sięgnęłam po miotłę i zaczęłam go dźgać - opisywała kobieta po zatrzymaniu. - Później syn zabrał męża do pokoju, żeby go położyć. Ale on wstał. Wzięłam nóż, którym chyba wcześniej kroił wątrobę dzika. Chciałam go odłożyć, bo mąż miał zwyczaj kłuć nim podłogę. I wtedy miałam skurcz ręki i rzuciłam przez przypadek nożem. Wtedy musiał trafić męża - to jedna z wersji. W innej Jolanta S. tłumaczyła, że stała oparta o futrynę, a mąż sam nadział się na nóż... „bo się chwiał i bujał”.
- Która z wersji odpowiada przebiegowi zdarzeń z 20 grudnia? - zapytał Robert Mąka, sędzia Sądu Okręgowego w Koszalinie, gdzie wczoraj rozpoczął się proces Jolanty S.
- Nie wiem, która wersja jest dobra... - odparła oskarżona.
- Dobra jest tylko ta, która odpowiada faktom - zaakcentował sędzia. Odpowiedzią była jednak tylko cisza.
A fakty? Feralnego dnia w domu małżeństwa S. spożywano alkohol. Nie była to zresztą sytuacja wyjątkowa. Przy stole z Andrzejem S. był sąsiad oraz dwaj synowie. Sąsiad zmarł zanim proces się rozpoczął, a synowie odmówili składania zeznań w sprawie. Przed barierką dla świadków stanął wczoraj 35-letni Grzegorz M., brat nieżyjącego uczestnika libacji. - Powiedział mi wtedy, że Jolanta dźgnęła Andrzeja - wspomniał.
- A jak rodzina S. żyła? - zapytał sędzia.
- No było u nich, jak w każdej rodzinie...
- W ocenie sądu nie w każdej rodzinie jest właśnie tak.
- No może było trochę niedobrze. Kłócić się kłócili... - odparł sąsiad.
O tym też mówiła oskarżona. - Nieraz i dwa, trzy tygodnie mąż pił. Pracować? Pracował w lesie, ale tylko, jak chciał - zaznaczyła. - Przemoc była. A to w głowę mnie uderzył. Miałam siniaki. Ukrywałam je, bo wstyd mi było. Nie chciałam, żeby ludzie się śmiali. Wyzwiska też były. Od ku... na przykład mnie wyzywał, jak zostałam w pracy na wigilii. „Gdzie się szwendasz?” - pytał. Ja w złości też go wyzwałam. Kulawiec na niego mówiłam, bo kulał - opisywała kobieta. Dodała, że sama miała stałą pracę. Była sprzątaczką w ośrodku wychowawczym dla młodzieży. Za namową sprzedawcy z miejscowego sklepu przestała jednak łożyć na męża i synów, by sami zaczęli pracować. - Przynosiłam do domu tylko pół chleba - podkreśliła.
Sąd zapytał o incydent z nożem, który miał miejsce kilka lat wcześniej. - Obierałam w korytarzu ziemniaki. Podszedł do mnie pijany, złapał za ręce i się tak po twarzy zarysował tym nożem. Ale zawiadomienia nie złożył - opisała 49-letnia Jolanta S. Do sprawy wrócimy.