Z depresją w aptece. Jakie lęki budzą leki
19 milionów. Tyle opakowań leków przeciwdepresyjnych kupili w 2015 roku Polacy. Bierzemy ich coraz więcej i więcej. Wiemy o nich jednak wciąż niewiele.
Te 19 milionów to ponad 1,1 mln więcej niż w 2014 roku i ponad pięć milionów więcej niż w roku 2008 (danych za rok 2016 wciąż nie ma).
W 2015 r. polscy lekarze wypisali około 7 milionów opakowań antydepresantów z kategorii SSRI (to jedna z kilku kategorii tych specyfików), cztery miliony więcej niż w 2008 roku.
Na leki przeciwdepresyjne w 2015 roku wydaliśmy 301,2 mln zł, o 22,1 mln więcej niż w 2014.
Według badań opublikowanych w tym roku w „The British Journal of Psychiatry”, antydepresanty stosuje ok. 7,5 mln Polaków. Rok do roku liczby te rosną.
Szybko gonimy pod tym względem europejską czołówkę, czyli Szwecję, Wielką Brytanię i Danię, gdzie do regularnego brania leków na depresję przyznaje się ponad 80 procent społeczeństwa.
To pod pewnym względem bardzo dobre wiadomości. Pod innym: bardzo złe.
Mroczna strona
Andrzej Bober (dziennikarz), Tomasz Jastrun (pisarz), Joanna Racewicz (dziennikarka TVP, prezenterka „Panoramy” w TVP2, prowadząca program „Po przecinku” w TVP Info), Kamil Sipowicz (historyk filozofii, poeta, autor książek, rzeźbiarz, malarz, dziennikarz) i Piotr Zelt (aktor).
Wszyscy oni mają coś wspólnego: zmagali się z depresją i byli twarzami kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”, która ruszyła w 2015 roku.
Depresja przestaje być tematem tabu. Na szczęście, bo według przewidywań Światowej Organizacji Zdrowia już w 2020 roku depresja stanie się drugim z najpoważniejszych zaburzeń zdrowotnych na świecie.
Jednym z najsmutniejszych efektów ubocznych może być zmniejszone odczuwanie miłości, tej romantycznej
- Dziś psychiatra nie jest kojarzony z kimś, kto leczy chorych psychicznie, świadomość społeczna w tym względzie znacznie się zwiększyła. Polacy wiedzą też coraz więcej na temat samych leków - mówi psychiatra Anna Wójcicka.
To właśnie ta dobra strona zwiększonego zainteresowania lekami przeciwdepresyjnymi - jeśli jako naród sięgamy po nie częściej, oznacza to, że chętniej i łatwiej przyznajemy się do depresji i nie jest to już temat wstydliwy jak jeszcze dekadę temu.
Ale o mrocznej stronie tych leków mówi się bardzo mało. Przede wszystkim o ich skutkach ubocznych.
Rowerowa podróż z lekami
Wyobraźmy sobie życie jako górską wyprawę kolarską. Jedziemy na rowerze przez Bieszczady i dość oczywiste jest, że raz możemy pedałować szybciej, raz wolniej, tu droga pełna jest dziur, tam mkniemy jak po stole, a przede wszystkim: mamy takie odcinki, na których trzeba wstać z siodełka, bo trasa wiedzie pod górę, i takie, że zjeżdżamy raptownie w dół.
Większość osób stosujących leki antydepresyjne przyznaje, że ich życie po lekach to raczej pedałowanie po równym terenie, pozbawione ekscytacji związanej z podjazdami i zjazdami. Spłycenie doznań to tylko jeden ze skutków ubocznych antydepresantów.
Wśród nich badania naukowe wymieniają dysfunkcje seksualne (mówiąc wprost: m.in. utrudniają erekcję). Niektóre zwiększają ryzyko udaru mózgu, powodują biegunki, zaparcia, bóle głowy, niestrawność.
Od 14 do 23 procent pacjentów przyznaje, że doświadczyło tych skutków ubocznych, które inaczej związane są z zespołem jelita drażliwego. Jednym z poważnych minusów długiego stosowania niektórych z tych leków mogą być symptomy podobne do choroby Parkinsona i dyskinezy.
Te ostatnie to charakterystyczne, niekontrolowane grymasy twarzy i ruchy kończyn.
Bardzo poważnym efektem niepożądanym leków antydepresyjnych może zaś być zwiększone ryzyko samobójstwa. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało.
Chodzi o to, że wcześniejszą praktyką psychiatryczną była stała, niekiedy miesięczna obserwacja pacjenta, który dostaje leki antydepresyjne, by poznać jego reakcję na przyjmowane tabletki. A to dlatego, że niektóre z nich najpierw zwiększają aktywność pacjenta, a dopiero później podnoszą poziom serotoniny w jego mózgu.
Czyli, mówiąc w skrócie: przez pierwszy okres przyjmowania leku pacjent, który do tej pory nie miał siły na cokolwiek, dostaje „zastrzyk energii”. Ale jego fatalny nastrój pozostaje. Tak więc depresja do tej pory niejako chroniła go przed samobójstwem, bo nie był w stanie fizycznie podjąć próby samobójczej. Teraz pacjent ma już dość siły. Na tyle, by skoczyć z budynku lub się powiesić.
Jednym z być może najsmutniejszych efektów ubocznych tego typu medykamentów może zaś być zmniejszone odczuwanie miłości, tej romantycznej. Najczęściej u mężczyzn. „Jest wiele powodów, by uważać, że leki SSRI tłumią nasze możliwości do zakochiwania się i pozostawania w miłości”, mówiła magazynowi „Wired” Helen Fisher z Rutgers University.
Poważnym i coraz częściej dyskutowanym tematem jest uzależnienie od antydepresantów. Opinia publiczna w Wielkiej Brytanii zaskoczona była niedawnymi artykułami, m.in. w dzienniku „Guardian”, w których psychiatrzy przyznawali, że „schodzenie z antydepresantów jest trudniejsze niż rzucanie heroiny”.
Choć niewielu polskich psychiatrów gotowych jest krytykować te leki. Dr n. med. Anna Wójcicka twierdzi, że w swojej praktyce nie spotkała się z omawianymi skutkami ubocznymi leków antydepresyjnych.
- Uważam, że owszem, należy uważać z nagłym odstawianiem leków SSRI i nie przepisywać ich osobom z myślami samobójczymi, a za groźniejsze uznaję łatwiej dostępne leki przeciwlękowe, które uzależniają szybciej - komentuje.
W lutym tego roku pismo „BMC Psychiatry” opublikowało analizę wielu dotychczasowych badań, prowadzoną przez Jamesa Christiana Jakobsena i jego współpracowników, z których wynikało, że wciąż nie do końca jasne jest, czy w depresji SSRI pomagają, ale i tak potencjalne pozytywne skutki to mała wartość, jeśli weźmiemy pod uwagę wiele opisywanych wcześniej skutków ubocznych. Lecz nawet jeśli nie zgodzimy się co do skutków niepożądanych, antydepresanty nie są takim zbawieniem, jak sądzimy. Bo nie wiadomo do tej pory, czy w ogóle działają.
Jak złapać równowagę
Czym właściwie jest depresja? W potocznym rozumieniu: trwałym smutkiem.
Według definicji „Biblii psychoterapii”, czyli DSM IV i V, to zespół objawów. Jednym z nich jest przygnębienie, ale także: bezsenność lub nadmierna senność, utrata wagi bądź zwiększenie masy ciała, mniejsze zainteresowanie codziennymi aktywnościami, jak praca czy rozrywki, utrata energii, słabsza koncentracja, samokrytycyzm, czarne myśli, w tym te samobójcze. To wszystko przez okres dwóch tygodni lub dłuższy. Wciąż otwarte pozostaje pytanie: co ją powoduje?
Obowiązującą w świecie psychiatrii odpowiedzią jest: nierównowaga chemiczna w mózgu. W skrócie: osoba chora ma mniejszy poziom serotoniny i czuje się źle. Trzeba go podnieść i po kłopocie! Niestety, nie takie to proste.
Bo przekonujących dowodów na potwierdzenie tej tezy do dziś nie dostarczono.
„W latach 80. XX wieku wszyscy mówili o nierównowadze chemicznej, ale kiedy pytałem o dowody, słyszałem coś w stylu: no wiesz, tak po prostu jest, w to wierzymy”, mówił w filmie dokumentalnym „Crazywise” Robert Whitaker, autor dwóch głośnych książek o psychiatrii.
Jeszcze głośniejszą była książka „Nowe leki cesarza” profesora psychologii Irvinga Kirscha. Dotyczyła między innymi jego badań z 2008 roku, które wykazały, że skuteczność leków antydepresyjnych jest porównywalna do efektu placebo. Inaczej mówiąc, równie dobrze możemy spożywać leki zrobione z cukru.
Kirsch przekonywał, że z jego doświadczeń wynika, że teoria o nierównowadze warta jest funta kłaków, a za zwiększoną popularnością antydepresantów stoją sprytne strategie marketingowe koncernów farmaceutycznych. Nie brak im na to funduszy, bo ich roczne dochody równają się rocznemu PKB Polski.
Zamiast leków Kirsch zalecał zaś psychoterapię - jest skuteczna, nie powoduje takich nawrotów jak leki (z jego badań wynikało, że leki działają na nie dłużej niż 5 lat, potem depresja wraca).
Farmakoterapia niekiedy jest konieczna, co przyznają też psychoterapeuci. Jednocześnie Polacy od psychoterapii chętniej wybierają leki. To rozwiązanie prostsze i szybsze, choć raczej na krótką metę.
W tej rowerowej podróży przez życie leki można przyrównać do kogoś, kto na trudnym podjeździe złapie nas za siodełko i popcha pod górkę.
Psychoterapeuta to raczej trener, który pomaga wypracować taką kondycję, byśmy popedałowali na podjeździe sami, nawet jeśli trzeba będzie odsapnąć na poboczu.