Za dwa tygodnie Niemcy pójdą do urn, ale i tak wygra Angela Merkel
Po dramatycznym spadku poparcia dla niemieckiej kanclerz, kiedy w 2015 roku szeroko otworzyła granice dla imigrantów wydawało się, że Angela Merkel nie ma szans na czwartą kadencję. Okazało się jednak, że to jej ugrupowanie pewnie kroczy po zwycięstwo w zaplanowanych na 24 września wyborach do Bundestagu.
Początek września tego roku w Berlinie był wyjątkowo upalny. Na pozbawionym drzew, betonowym Alexanderplatz w centrum wschodniej części miasta odpoczywały setki mieszkańców stolicy. Wśród nich Niemcy, Arabowie, Polacy, Turcy i przybysze z Afryki. Wspólnie tworzyli swój berliński Heimat, czyli małą ojczyznę. Składa się na nią multikulturowa mieszanka społeczna, typowa dla Niemiec początku XXI wieku. Ten specyficzny tygiel kulturowy został wzmocniony w ostatnim okresie przez politykę „otwartych drzwi” wobec uchodźców, prowadzoną przez kanclerz Angelę Merkel.
Na placu stało mnóstwo ulicznych lamp. Niemal na każdej wisiał wyborczy plakat. Czasami nawet kilka. Razem ukazywały poglądy polityczne Niemców w pigułce. Najwyżej znalazł się plakat CDU, na którym partia wzywa do wzmocnienia pozycji rodzin w społeczeństwie. Pod nią baner opowiadającej się za większą pomocą socjalną SPD. Obok lewica z Die Linke żąda budowy tanich mieszkań na wynajem. Dalej hasło Partii Piratów przeciw inwigilacji w Internecie. Potem plakat Alternatywy dla Niemiec (AfD) nawołujący do zatrzymania napływu uchodźców do kraju. Wreszcie hasło Marksistowskiej Partii Niemiec "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Do wyborów do Bundestagu pozostawały dwa tygodnie.
Kiełbaski wyborcze
Peter Schnell sprzedaje słynne niemieckie wursty tuż obok wyjścia z kolejki miejskiej S-Bahn przy stacji Alexaderplatz. Jego cały biznes to wózek na kółkach, gar do podgrzewania wurstów, tabliczka z ceną 1,7 euro za sztukę i pojemniki z dodatkami.
Pytam go o wybory do Bundestagu. Czy Merkel będzie kanclerzem po raz czwarty? Na kogo głosuje Berlin?
- Tu we wschodniej części miasta wygra na pewno lewica, ale nie ta lewica z SPD, a z Die Linke, w zachodnich dzielnicach prawica z CDU, czyli Merkel - mówi Peter i serwuje wielkiego bockwurtsa na kartonowym talerzu. Za chwilę posypuje go obficie przyprawą curry, stawia przed jednym ze swoich klientów i mówi, żebym obserwował co się zaraz stanie.
Na stole tuż obok parującej kiełbaski stoją wspomniane, plastikowe pojemniki. Jeden z keczupem, drugi z ostrą musztardą, kolejny z chrzanem. Klient pewnie chwyta za ten pierwszy i obficie polewa bockwursta krwistoczerwonym keczupem. - Zobacz! Ten facet to wyborca Die Linke, czerwony to kolor ich sztandarów - żartuje Peter. - Gdyby głosował na narodowców z AfD, na kiełbaskę położyłby śnieżnobiały chrzan, bo ta partia to nie lubiący kolorowych imigrantów narodowcy. Zostaje jeszcze żółta musztarda z czarnymi ziarnami gorczycy. Ta należy do wyborców CDU i Merkel, bo żółty i czarny są w niemieckiej fladze.
- Możesz mi wierzyć lub nie, ale polityka ma dużo wspólnego z jedzeniem - pozostawia mnie w niepewności Peter i podaje następnemu klientowi pachnącego bratwursta.
Szok dla Martin Schulza
Czym są słynne wursty, które potrafią zdradzić polityczne poglądy Niemców? Świetnie opisał je Marek Krajewski, w swojej najnowszej kryminalnej powieści o przedwojennym, wrocławskim detektywie Eberhardzie Mocku, zatytułowanej "Mock. Ludzkie Zoo”. Czytamy tam, że pewnego wieczoru główny bohater książki przyszedł do restauracji hotelu "Złoty Orzeł” w niemieckim wtedy Breslau.
"Usiadł przy piecu i wypił trzy kieliszki wódki pod gorący serdelek o przyjemnie trzeszczącej skórce…” Wspomniany serdelek to właśnie niezmiennie wyglądający od ponad stu lat niemiecki wurst.
Większość Niemców z przedwojennego, niemieckiego Breslau, po 1945 roku wyjechała z polskiego już wtedy Wrocławia do Nadrenii Północnej-Westfalii. Osiedlili w głównych miastach regionu, szczególnie w Kolonii i Bonn. Cały land był przez wiele lat bastionem socjaldemokratów z SPD. I dlatego stamtąd chciał rozpocząć swój triumfalny marsz po władzę kandydat tej partii na kanclerza w nadchodzących wyborach Martin Schulz. Stwierdził nawet, że jeśli wygra w Nadrenii, to zwycięży w całych Niemczech.
Jakież było jego rozczarowanie, gdy w ostatnich wyborach w maju tego roku poniósł tam sromotną porażkę. Jego SPD dostała 31,2 proc. głosów, o prawie 8 proc. mniej niż we wcześniejszych głosowaniach. Zwyciężyła za to partia kanclerz Angeli Merkel. Chrześcijańskich demokratów z CDU poparło 33 procent wyborców, o prawie 7 procent więcej niż ostatnio.
A wydawało się, że Schulz jest receptą SPD na zwycięstwo. Po powrocie z wielkiej, europejskiej polityki, rozgrywanej w salonach Brukseli i Strasburga, wydawał się nieść, jak śpiewa niemiecki zespół Scorpions "Wind of Change”, czyli "Wiatr Zmian”. I tak rzeczywiście było zaraz po jego powrocie do Niemiec.
Jeszcze w styczniu br. SPD nie mogła odbić się od granicy 20-22 procent poparcia, które miała od dłuższego czasu. Zmieniło się to, kiedy w lutym Martin Schulz został mianowany na kandydata socjaldemokratów na kanclerza. Wtedy zadziałał tzw. „efekt Schulza”. Poparcie dla SPD zaczęło szybko rosnąć. W lutym i marcu br., po raz pierwszy od 2006 roku, było większe niż dla CDU/CSU. Piękny sen skończył się w maju, kiedy we wspomnianych wyborach w Nadrenii Północnej-Westfalii SPD poniosła dotkliwą porażkę. Jedną z jej przyczyn był mało wyraźny program socjaldemokratów, który nie różnił się zbytnio od ich głównych konkurentów z CDU. Obie partie współpracują zresztą na co dzień. Wspólnie poparły socjaldemokratę Franka-Waltera Steinmeiera i został on w lutym br. prezydentem Niemiec. Znamienna była też jedyna telewizyjna debata przedwyborcza Merkel- Schulz, do której doszło 3 września. Analitycy polityczni w Niemczech zgodnie stwierdzili po jej zakończeniu, że poglądy głównych kandydatów do fotela kanclerza nie różnią się wiele od siebie. Jak może być inaczej, skoro CDU/CSU i SPD tworzą koalicje rządową. Przekładając sytuację z niemieckiej debaty na polski grunt, to tak jakby wystąpili w niej Donald Tusk i Waldemar Pawlak, kiedy te partie razem rządziły Polską.
Kiedy działał "efekt Schulza" poparcie dla SPD gwałtownie wzrosło. Przez chwilę było nawet nieco wyższe niż dla CDU.
Alternatywa dla Niemiec i Erika Steinbach
W zbliżających się wyborach do Bundestagu niespodziankę może sprawić skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD), która może liczyć na poparcie nieco zapomnianej, ale ciągle wpływowej postaci, jaką jest Erika Steinbach. Ta była szefowa Związku Wypędzonych przez ostatnie 40 lat należała do CDU. W styczniu br. wystąpiła z tej partii i poparła AfD. Swój krok wyjaśniła wykupując w połowie sierpnia pół strony w gazecie Frankfurter Allgemeine Zeitung (FAZ). Napisała tam, że według niej od 2005 roku niemiecki rząd wielokrotnie podejmował decyzje niezgodne z prawem. Przykłady to przyjęcie miliona uchodźców, ratowanie euro i rezygnacja z energii atomowej. Jedyną siłą, która może odwrócić tę niekorzystną tendencję jest AfD, stwierdziła. Dlatego 24 września Steinbach zamierza oddać głos na tę partię. Alternatywa dla Niemiec w stabilnych politycznie Niemczech jest pewnym fenomenem. Ugrupowanie powstało przed ostatnimi wyborami do Bundestagu. Jego głównym hasłem była wtedy walka ze wspólną walutą euro, na fali kryzysu finansowego. Jednak to nie przekonało wyborców, Alternatywa nie przekroczyła pięcioprocentowego progu i nie weszła do Bundestagu. Od tego czasu AfD trzymało się na granicy pięciu procent i mogło nawet zniknąć ze sceny politycznej. I wtedy z pomocą przyszedł im kryzys uchodźczy. Od razu wypisali hasła walki z imigracją i inne hasła nacjonalistyczne na swoich sztandarach i dzięki temu zanotowali wzrost poparcia.
Co ciekawe, nawet w wielkomiejskim i wielokulturowym Berlinie, w ostatnich wyborach z września 2016 roku zanotowali doskonały wynik. Głosowało na nich 14,2 procent wyborców.
Tuż przy wyjściu z berlińskiego dworca ZOO spotykam młodą Niemkę. Pytam, czy wie o poparciu dla AfD w Berlinie i całych Niemczech. Dlaczego zyskali taką popularność? - Nie głosowałam na nich - mówi Katarina Fromin, która na ramionach i szyi ma mnóstwo ciemnych tatuaży, a w języku kolczyk. - Ale pod koniec września będą nowe wybory i są moimi faworytami. Ludzie mówią, że to nacjonaliści, ale to nieprawda. Chcą nas tylko ochronić przed imigrantami, którzy mogą być w końcu większością w Niemczech. Wszyscy pamiętamy przecież, co tu się stało!
Katarina pokazuje na miejsce corocznego jarmarku bożonarodzeniowego na Breitscheidplatz, obok którego stoimy. 19 grudnia 2016 roku doszło tu do zamachu terrorystycznego. Zginęło 12 osób. W odpowiedzi wskazuję na stojący za nami kościół Pamięci Cesarza Wilhelma. Zburzona w czasie ostatniej wojny, wysoka na 68 metrów ruina głównej wieży kościoła została pozostawiona, jako symbol antywojenny. Pytam czy nie boi się, że AfD to jednak niebezpieczni nacjonaliści, którzy mogą doprowadzić do wojny?
- To tylko straszenie - odpowiada Katarina. - Wojna to jakaś odległa sprawa, a w moim mieście jest coraz więcej imigrantów. To jest dla mnie problem na dziś. Dlatego możliwe, że zagłosuję na AfD.
Jeszcze przed rokiem w sondażach dla całych Niemiec AfD miała kilkanaście procent poparcia. Natomiast w wyborach do lokalnych parlamentów - Landtagów odnosiła sukces za sukcesem. Przypomnijmy tylko jej wyniki z marca 2016 roku: Badenia-Wirtembergia 15,1 proc. głosów, Nadrenia-Palatynat 12,6 proc., Saksonia-Anhalt aż 24,2 proc.! We wrześniu ub. roku głosowano w kolejnych landach. I znowu AfD wypadła znakomicie: Meklemburgia-Pomorze Przednia 20,8 proc. oraz wspomniany okręg Berlin 14,2 proc.
Propozycje partii w sprawie uchodźców
W kwestiach dotyczących imigracji najbardziej radykalne stanowisko zajmuje AfD, która jest za zamknięciem granic dla uchodźców oraz ustaleniem rocznych kwot osób deportowanych z Niemiec. Pozostałe partie opowiadają się za możliwością przyjazdu imigrantów i uchodźców. Różnią się jedynie sposobem ich weryfikacji i liczbą, która zostałaby rocznie wpuszczana do kraju. SPD proponuje rozwiązanie znane z Kanady, gdzie stosuje się specjalny system punktowy wobec imigrantów. To Bundestag miałby ustalać liczbę imigrantów, którzy następnie dostawaliby punkty wedle kwalifikacji, wieku i znajomości niemieckiego. Ten kto dostałby więcej punktów, miałby większe szanse na dostanie prawa pobytu w Niemczech.
Inne zdanie ma lewica z Die Linke, która nie popiera systemu punktowego. Według jej działaczy Niemcy powinny ułatwiać imigrantom proces asymilacji i pozostać społeczeństwem otwartym. Z kolei CDU opowiada się za niską liczbą napływających uchodźców, ale nie podaje konkretnego, górnego limitu, czego domagała się bawarska CSU. Kolejna partia to Zieloni, którzy są za systemem punktowym oraz zdecydowanie sprzeciwiają się wydalaniu uchodźców do Afganistanu.
Następny problem to integracja uchodźców w niemieckim społeczeństwie. W tej kwestii CDU/CSU jest przeciwne przechodzeniu podwójnego obywatelstwa z pokolenia na pokolenie. Imigranci i ich dzieci mogliby mieć niemiecki i zagraniczny paszport, ale następne pokolenie musiałoby zdecydować się na jedno obywatelstwo. Ponadto chadecja chce wprowadzenia pojęcia tzw. „kultury wiodącej”, którą rozumie jako zbiór pewnych umiejętności i wartości. Wśród nich - znajomości niemieckiego, pracowitości czy równouprawnienia mężczyzn i kobiet. Inne partie Zieloni, Die Linke i SPD nie promują hasła „kultury wiodącej” oraz popierają możliwość posiadania podwójnego obywatelstwa.
Po wyborach możliwa koalicja jamajska
Po najbliższych wyborach w niemieckim parlamencie znajdzie się prawdopodobnie aż sześć partii. Jeszcze nigdy po wojnie nie było ich tak dużo. Jakich koalicji możemy się spodziewać? Pytam o to grupę studentów spotkanych kilka dni temu pod Bundestagiem w Berlinie.
- Dla mnie najlepsze byłyby wspólne rządy SPD i DieLinke - uważa jeden z nich, Christopher, który mówi, że pochodzi ze wschodniej części miasta, podobnie jak jego rodzice i głosuje na lewicę z Die Linke. - Boję się, że inne partie mogą wprowadzić opłaty za studia, które według mnie powinny pozostać bezpłatne. Jestem też za budową przez państwo tanich mieszkań, na wynajem których stać będzie wszystkich Niemców.
Rzeczywiście wschodni Berlin, cała Brandenburgia i teren byłej NRD to bastion Die Linke, która regularnie zdobywa na tym obszarze ponad 20 procent głosów.
Jednak ostatnie sondaże dają tej partii w skali całego kraju wynik na poziomie 10 procent. Dokładnie tyle samo w sondażach dostają Zieloni, liberałowie z FDP i narodowcy z AfD. Cała czwórka ma stabilne poparcie i razem z CDU, CSU i SPD wejdzie do parlamentu. Pozostaje kluczowe pytanie kto będzie rządził po wyborach?
- Faworytem jest na pewno CDU i najprawdopodobniej po 24 września utworzy tzw. wielką koalicję z SPD - mówi dziennikarz polityczny Dietrich Schroeder z „Markische Oderzeitung”, jednej z największych gazet w Brandenburgii, z którym rozmawiam w redakcji we Frankfurcie nad Odrą.
- Ale dużo zależy od wyników czterech mniejszych partii - dodaje. - Do parlamentu wróci przecież FDP, która po wojnie wiele razy tworzyła rząd ze zwycięzcą wyborów, niezależnie czy było to SPD czy CDU. Może tym razem kanclerz Merkel wróci do tego sprawdzonego koalicjanta?
Sytuacja po wyborach w Niemczech będzie raczej korzystna dla CDU. O udział w przyszłym rządzie może bardziej martwić się istniejąca od 1875 r. i nawiązująca do tradycji Bernsteina i Lassalle’a SPD. Wejście do parlamentu czterech mniejszych partii da bowiem kanclerz Merkel możliwość dużego wyboru i nie będzie skazana jedynie na socjaldemokratów.
Oprócz wspomnianej wielkiej koalicji lub wspólnych rządów z FDP, może powstać też tzw. koalicja jamajska. Nazywana jest ona w ten sposób od kolorów wchodzących w jej skład partii. Dla CDU/CSU zarezerwowana jest w tym przypadku czerń. Dla partii Zielonych - zieleń, a dla FDP - żółć. Wspólnie te barwy składają się na kolor jamajskiej flagi.
Zmiany w partyjnych elektoratach
Niemiecki Instytut Badań nad Gospodarką (DIW) podał najświeższe informacje dotyczące wieku, wykształcenia i pochodzenia geograficznego wyborców poszczególnych partii. Okazuje się, że największe przemiany zaszły wśród wyborców SPD. W roku 2000 przeciętny wyborca tej partii miał 48 lat, w 2016 roku już 52,8 lat. Starsze są też osoby głosujące na CDU. W tym przypadku ich wiek wzrósł z 51,7 do 52,8 lat, podaje niemiecka agencja Deutsche Welle. Zresztą postarzeli wyborcy wszystkich partii w Niemczech. Najbardziej głosujący na Zielonych z 40 do 48,1 lat.
Wśród zwolenników SPD zwiększył się odsetek emerytów (z 26 do 36 proc.). Natomiast robotnicy, którzy w 2000 roku stanowili jeszcze 44 proc. wyborców SPD, teraz stanowią tylko 17 proc. Jednocześnie z 48 do 68 zwiększyła się grupa pracowników umysłowych, która popiera tę partię.
Po wyborach może powstać egzotyczna koalicja, w której skład wejdzie chadecja, Zieloni oraz liberałowie z FDP
- SPD nie może już nazywać się partią robotników - analizuje powyższe dane Alexander Kritikos, dyrektor naukowy DIW, cytowany przez agencję DW - Struktury wyborców SPD i CDU coraz bardziej upodobniają się do siebie. Różni je tylko kilka szczegółów. I tak na przykład socjaldemokracja ma więcej zwolenników w dużych miastach, a chadecja na obszarach wiejskich.
Bardzo ciekawe dane dotyczą również zamożności wyborców poszczególnych ugrupowań partyjnych. Najbogatsze są osoby głosujące na liberałów z FDP. Średni dochód netto w ich gospodarstwach domowych wynosi 3901 euro. Zwolennicy chadecji mają do dyspozycji 3388 euro, Zielonych 3379 euro, a SPD 3010 euro. Wyborcy skrajnie prawicowej AfD dysponują przeciętnie 2913 euro. Najbiedniejsze są osoby głosujące na lewicę z Die Linke, które dysponują średnio 2462 euro na miesiąc.