Za tobą pójdę jak na bal
I raz, dwa, raz dwa trzy! Kurtyna w górę, światła w oczy, pióra w zadki! Podkręćcie odbiorniki, zwińcie dywan z podłogi, uprzedźcie sąsiadów, że tej nocy nie pośpią, bo oto rusza impreza roku! Party wyczekane, wychuchane, za które w spoconych pięściach kciuki trzymają liczne narody - oto rusza Eurowizja. Pół wieku tradycji. Pół wieku zabawy, które wydało nam Abbę, Celine Dion i Julio Iglesiasa.
I już, koniec gadania, bo ruszyli. Na pierwszy ogień: pani w błyszczącym kombinezonie wychodząca z brzucha plastikowego kotka machającego łapką - publika szaleje, to ubiegłoroczna laureatka. A zaraz za nią kandydaci do tegorocznego tytułu: odziana w lateks Cypryjka, ociekający seksem sekstet w marynarach, następnie australijska księżniczka na patyku (instalacja ta ma zapewne nawiązywać do tytułu wykonywanego przez nią utworu „Zero Gravity”) z koroną promienistą na głowie i - last but not least - portugalski Conan Osiris w zielonej szacie i zielonej masce na szczęce. A gdzieś w centrum tego brokatowego show, odziane w łowickie spódnice i haftowane czerwone kaftany, miarowo kiwają się polskie wokalistki, próbujące podbić serca telewidzów ludową nutą.
Tak, mili Państwo, parafrazując Dorotę Masłowską, „obejrzałam półfinał Eurowizji, żebyście Wy nie musieli”. Jak się okazało: od czasów mojego ostatniego kontaktu z konkursem, który datował się mniej więcej na rok 2000, niewiele się zmieniło: impreza nadal jest festiwalem kiczu. Jednak ten kicz nigdy nie był bardziej na miejscu niż teraz.
I nie chodzi tylko o bezpretensjonalną stylistykę lat 80., która właśnie powraca w pełnej krasie, ale też o fakt, że Eurowizja, pogardzana przez poważnych artystów i krytyków stała się przestrzenią, której „nikt nie traktuje poważnie, więc wszystko w niej wolno”. Na scenę wychodzą transseksualiści i transseksualistki, artyści o nienormatywnej urodzie i wadze, pseudodiwy, wyznawcy sadomasochizmu, rozbierańcy i przebierańcy, a kamery pokazują ich popisy, okraszone przebitkami na całujące się homoseksualne pary. Naprawdę, jeśli gdziekolwiek w przestrzeni publicznej istnieje równość, to istnieje ona na Eurowizji. I w czasach, kiedy kolejne miasta postulują „wolność od LGBT”, serce rośnie od patrzenia na takie widowisko. Chociaż czasem, dla zdrowia, warto wyłączyć twarzyszący obrazowi dźwięk.