Zapach spalenizny i siwy dym palonych kartonów
Gdy opuszczam granice województwa małopolskiego i staję przed obliczem faceta beztrosko palącego śmieci, doznaję obezwładniającego uczucia bezsilności. Budzi się mój lokalny patriotyzm, któremu wydaje się, że to, co w domu zabronione, zabronione będzie wszędzie.
Tymczasem wystarczy o kilka kilometrów przekroczyć rogatki królestwa smoka i obwarzanka, żeby poczuć ten sam smród, co u nas, z tym, że najlegalniej w świecie.
Siedzę więc teraz na tarasie w hotelu i wdycham siwy dym palonych kartonów. Wdycham na wakacjach PM 10 i PM 2.5, wdycham benzo(a)piren, produkowany przez człowieka, na co dzień rozkoszującego się krystalicznym powietrzem, który od święta, w ramach optymalizacji kosztów, hajcuje sobie odpady.
Żeby zupełnie nie zwariować, żeby nie hodować w sobie stresu, który jest w końcu jeszcze większym niż benzo(a)piren zagrożeniem dla życia, próbuję się z tym smrodem zaprzyjaźnić. Tłumaczę sobie, nieracjonalnie, że nawet z dymem, to powietrze jest i tak lepsze niż to domowe, tłumaczę sobie, że się zaraz spali, poleci i już tylko czysty azot z tlenem będę wdychał.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień