Zbigniew Wodecki spaceruje po Katowicach [ZDJĘCIA]
W lutym 2017 roku spacerowaliśmy po Katowicach ze Zbigniewem Wodeckim. 22 maja ten wielki artysta zmarł. Nie sądziliśmy, że będzie to ostatni spacer. Dziś wspominamy tamten dzień.
Chociaż urodził się w Krakowie, to drugim bliskim jego sercu miejscem są Katowice. Tu mieszka jego siostra, z tym miastem wiąże się też kilka istotnych punktów jego bogatej kariery artystycznej.
Luty 2017 Katowice
Nie denerwuje się już tak, gdy słyszy o sobie: „O, idzie Pan Pszczoła”. - Teraz częściej mówią do mnie „Panie Włodku” - uśmiecha się Zbigniew Wodecki. Od lat powtarza, że wykonuje głównie zawód kierowcy. - Robiąc po sto tysięcy kilometrów rocznie, więcej czasu spędzam za kierownicą niż na estradzie - wspominał zresztą w książce Wacława Krupińskiego „Zbigniew Wodecki. Pszczoła, Bach i skrzypce”. Jego ukochanym miastem, gdzie zresztą się urodził, jest Kraków, ale jest też miejsce, o którym w drodze do Krakowa często myśli bardzo ciepło. To Katowice.
Musiałem zostać muzykiem
Niejednokrotnie mówił, że ma w sobie też śląską naturę. Przede wszystkim lubi porządek. Nauczył go tego ojciec, Józef Wodecki, który urodził się w niemieckim Bottrop, a potem cała rodzina przeniosła się na Śląsk i zamieszkała w Łaziskach.
- Ślązacy to muzykalny naród. No i ten świetny język. Uwielbiam ludzi, którzy jeszcze mówią po śląsku. Cała moja rodzina ze strony ojca to Ślązacy, zresztą świetni muzycy. Ojciec miał pięć sióstr i jednego brata. Wszystko umuzykalnione, ja to jestem pikuś - mówi Zbigniew Wodecki.
Nie miał wyjścia, musiał zostać muzykiem. Talent artystyczny otrzymał w genach. Ojciec grał na trąbce, mama była śpiewaczką.
Józef Wodecki był pierwszym trębaczem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach.
- Potem dopiero ojciec przeniósł się do Krakowa i został pierwszym trębaczem Krakowskiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia - opowiada Zbigniew.
Wspominając koncerty ojca z katowicką orkiestrą, wśród miejsc, gdzie miała okazję zagrać, wymienia m.in. obecny Kinoteatr Rialto przy ulicy św. Jana.
Mikołowska, która szumiała
Niedaleko Rialta znajduje się kolejny punkt na „katowickiej mapie Zbigniewa Wode-ckiego”. To Teatr Śląski. Ważny dla niego osobiście.
- Jak byłem mały, to tu przyjeżdżałem. Ela, moja siostra, była potem solistką operetki krakowskiej. Miała 16 lat, gdy zaczęła w niej śpiewać. Potem przeniosła się do operetki gliwickiej. Siostra była kiedyś ode mnie starsza o 10 lat, teraz... jesteśmy w tym samym wieku - śmieje się Zbigniew Wodecki.
- Jako mały berbeć, latałem po tych garderobach. I jestem bardzo emocjonalnie związany z tymi miejscami. Z jednej strony operetka gliwicka, z drugiej strony w Teatrze Śląskim odbywały się próby. To wydawało mi się wtedy takie olbrzymie - wspomina dawne czasy.
- Zresztą całe moje dzieciństwo wyglądało tak, że albo siedziałem we foyer Filharmonii Krakowskiej, gdzie mieściła się Krakowska Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Telewizji, albo w garderobach. Patrzyłem na tych wszystkich artystów, którzy tu przyjeżdżali. Operetka była wówczas na bardzo wysokim poziomie. Dzięki temu dzisiaj znam chyba wszystkie arie operetkowe. To przepiękna muzyka - podkreśla.
Czy Zbigniew Wodecki pamięta, ile razy sam wystąpił w Teatrze Śląskim?
- W tym teatrze? Nie liczyłem. Ale finansowy by się ucieszył - śmieje się. - W ogóle moje początki były związane z Katowicami. M.in. Varietes Centrum, które znajdowało się naprzeciwko Hotelu Katowice - opowiada.
Złoty czas Varietes przypadał na koniec lat 70. i lata 80. Organizowano tu wówczas mnóstwo imprez, czasami nawet dwie dziennie.
- Śpiewał tu z nami m.in. Władek Kowal, Hania Banaszak, podobnie jak ja tu zaczynała… Varietes Centrum to był taki typowy lokal rozrywkowy, gdzie ludzie jeszcze ze sobą rozmawiali. Bo wtedy nie było dyskotek - podkreśla.
Ela, siostra Zbigniewa Wodeckiego, cały czas mieszka w Katowicach. Przy węźle Mikołowska. - W związku z czym traktuję Katowice trochę jako moje drugie miasto. Często jak jadę do Krakowa, to przez Katowice właśnie - mówi artysta. Z uśmiechem przywołuje pewną anegdotę, związaną z miejscem zamieszkania siostry. - Dużo pracowała w tej operetce i rzadko wyjeżdżała za granicę. Kiedyś, gdy byłem nad Niagarą, zadzwoniłem do niej i powiedziałem: „Ela, posłuchaj, jak pięknie szumi Niagara”. Ona wtedy wystawiła swój telefon za okno, po czym powiedziała: „Posłuchaj, jak pięknie szumi Mikołowska”. I chyba faktycznie ta Mikołowska lepiej szumiała - dodaje.
Jedne z pierwszych nagrań i muzyczne przyjaźnie. Tak można w skrócie streścić stosunek Zbigniewa Wodeckiego do siedziby Radia Katowice przy ulicy Ligonia.
Perfekcjonista w radiu
- Do tej pory mam bardzo wielu kolegów z tamtych czasów, którzy są fantastycznymi fachowcami - mówi wokalista.
Wśród nich jest z pewnością Andrzej Prugar, szef techniczny Radia Katowice.
- Nagrywałem tutaj z Orkiestrą Rozrywkową PRiTV Jerzego Miliana. Andrzej nagłaśniał - tłumaczy Zbigniew Wodecki.
Kiedy przychodzimy do siedziby radia, by zrobić tu zdjęcie, wokalista od razu pyta w portierni o Prugara. Jest na miejscu. I nie ukrywa radości ze spotkania.
Zostajemy zaproszeni do izby pamiątek Radia Katowice, pełnej cudnych eksponatów.
- Noooo, to jest coś! - zachwyca się Zbigniew Wodecki, oglądając kolejne mikrofony, stare radioodbiorniki, magnetofony czy zdjęcia. Panowie zaczynają wspominać swoją współpracę sprzed lat.
To w tym radiu zostały zrealizowane utwory „Ballada o Jasiu i Małgosi” oraz „Basia, Basia, Basia”.
- Ta druga piosenka nagrywana była dla programu telewizyjnego z okazji Barbórki - po chwili przypomina sobie Zbigniew Wodecki.
- To dobra znajomość. Od pierwszego nagrania wpadliśmy sobie w oko, jeśli tak to można ująć - uśmiecha się Andrzej Prugar.
- Zbyszek to człowiek wyjątkowo skromny, zdolny i zawsze przygotowany do sesji. Zawsze, jak przyjeżdżał na nagrania, to wiadomo było, że wszystko pójdzie perfekcyjnie. I tak rzeczywiście było - podkreśla.
Zbigniew Wodecki to nie tylko artysta, któremu przez kilka dekad udało się wylansować mnóstwo przebojów, utrzymać na scenie muzycznej, ale także człowiek, który wciąż potrafi zaskoczyć swoją twórczością. Nawet jeśli jest to odkurzony po 40 latach debiut fonograficzny. Kiedy kilka lat temu okazało się, że zespół Mitch & Mitch zamierza na nowo nagrać pierwszą płytę Zbigniewa Wodeckiego z 1976 roku, chyba niewielu spodziewało się, że osiągnie ona taki sukces.
Wydarzeniem okazał się koncert Wodeckiego z „Miczami” podczas katowickiego OFF Festivalu w 2013 roku. Publiczność przyzwyczajona do bardziej alternatywnych dźwięków nagrodziła ich występ gromkimi brawami.
- Byłem ogromnie stremowany. Mitch & Mitch wyciągnęli dźwięki, o których już zapomniałem. Im się to bardzo spodobało. Ale byłem przerażony, że młodzi słuchacze teraz tego nie kupią. Okazało się, że niepotrzebnie się bałem. Ale dalej się boję, bo nie chce mi się wierzyć, że ludzie chcą tego słuchać. Bo to było pisane w czasach, gdy do studia trzeba było wejść z dobrą orkiestrą, a nie posługiwać się komputerem. Inaczej się tworzyło. Teraz jest wiele rzeczy gotowych, które można kompilować w różnego rodzaju kompozycje. Wtedy trzeba było się sprawdzić przed orkiestrą, dyrygentem, redakcją muzyczną w radiu - podsumowuje Zbigniew Wodecki.
Zbigniew Wodecki
(ur. 6 maja 1950 r. w Krakowie). Swoją przygodę z muzyką rozpoczął już w wieku 5 lat. Jako wokalista zadebiutował w latach 70. Wszyscy znamy jego niezapomniane przeboje „Zacznij od Bacha”, „Izolda” czy „Pszczółka Maja” albo „Chałupy”.
Zbigniew Wodecki zmarł 22 maja w jednym z warszawskich szpitali