Moim zdaniem
Zawsze wydawało mi się, że władze siatkówki, w odróżnieniu od kilku innych federacji, są jakby do przodu, co pozwala na szybszy rozwój tej dyscypliny w kraju. I tak pewne jest, lecz kiedy usłyszałem o regulaminie play offów w drugiej lidze zacząłem w to wątpić. To, że wymyślono tak zwanego ,,złotego seta”, po to by oszczędzić klubom trochę finansów związanych, w przypadku remisu w zwycięstwach, z organizacją kolejnego meczu, jest OK. Można się czepiać, że w ten sposób zespół, który był po rundzie zasadniczej wyżej w sumie traci handicap, ale niech tam. Nie wszystkim się dogodzi. Jednak kiedy usłyszałem, że nowosolska Astra, która przegrała z Gwardią Wrocław 1:3, u siebie zwyciężyła 3:0 musiała grać złotego seta, złapałem się za głowę. Okazało się, że nie liczy się lepszy wynik, ale to, że wygrana 3:1 lub 3:0 to w siatkówce zwycięstwo trzypunktowe i w takim przypadku trzeba grać złotego seta. To straszliwe dziwactwo, niesprawiedliwość i mówiąc zwyczajnie, głupota. Jak się domyślacie, faworyt uległ przegrał w tie breaku i ósmy zespół wyeliminował pierwszego... To nie koniec. Jeszcze bardziej zdziwiłem się kiedy usłyszałem, że wyeliminowane zespoły będą walczyć o miejsca V-VIII. Po co? Czy nie można tym ekipom przydzielić lokaty według zajętych w rundzie zasadniczej? Po diabła generować koszty klubów i robić mecze bez stawki. Znów ktoś nie pomyślał. Coś tego za dużo...
Mówcie sobie co tam chcecie, ale cieszę się, że wreszcie, także u nas, zaczyna się piłkarska wiosna. Tak, wiem że jesteśmy najsłabszym futbolowo regionem w kraju, co nie zmienia faktu, że ,,harata się w gałę” w większości miejscowości naszego dziwnego regionu. Niedawno natrafiłem gdzieś w sieci na archiwalne relacje filmowe zielonogórskiej przewodówki z sezonu 1995/96 kiedy Lechia awansowała do drugiej ligi. To była wówczas naprawdę druga liga, a do Zielonej Góry przyjeżdżał, między innymi, Ruch Chorzów. Równie ciekawe jak akcje były migawki z trybun na których regularnie zasiadało od trzech do czterech tysięcy widzów. Pokazałem moim młodym redakcyjnym kolegom te migawki, a ponieważ oni nigdy w swoim krótkim życiu nie widzieli tylu ludzi na zielonogórskim stadionie podczas meczu piłkarskiego patrzyli na nie jak na bajkę o żelaznym wilku. Dziś nie ma Lechii (rozwalenie tego klubu, obecnie z perspektywy lat okazuje się zupełnie bezzasadne) na stadion przychodzi 300 osób, futbol w mieście obchodzi garstkę ludzi (dobrze, że jeszcze są), walczymy na czwartym szczeblu rozgrywek (i tak jako najlepszy lubuski zespół), a jedyną perspektywą jest utrzymanie. Kiedy tak prezentowałem kolegom te kawałki ze starych, dobrych czasów przypomniałem sobie jak narzekaliśmy wówczas i pytaliśmy sami siebie: czemu tylko trzy tysiące ludzi ma ochotę oglądać mecz piłkarski? Czy Zielona Góra to antyfutbolowe miasto Skoro takie pytania padły przed ponad 20 laty, kiedy zespół grał na drugim szczeblu, a na stadion przychodziło regularnie po trzy tysiące kibiców, to o co pytać dzisiaj?
Nie mam pojęcia...