Żużlowe szkiełko: Ekspansja podwórek
Coś się dzieje. Dzieje się coś dobrego. Być może trochę niespodziewanie, a może czas już po prostu był najwyższy. Raz za razem co kilka dni z innego ośrodka płyną sygnały i komunikaty o żużlowych szkółkach. Kluby, byli bądź aktualni żużlowcy ruszają do naprawy polskiego żużla. Naprawy od podstaw. Może nie są to jeszcze żużlowe przedszkola – w piłce nożnej czy koszykówce – do takiego szkolenia trafiają czterolatkowie, a czasem i młodsi, ale start szkolenia na torze w wieku lat ośmiu robi wrażenie.
Pomysł znajduje naśladowców i zabawa w żużel zatacza coraz szersze kręgi. Ta zabawa czasem nic nie kosztuje, a czasem rodzic musi wysupłać niewielką kwotę. Do sukcesu droga daleka, ale każda inicjatywa jest cenna. Ważne, że początek został zrobiony. Oby chętnych było bez liku, bo dziś właśnie z tym jest największy problem. Nie jest tajemnicą, a czasy to wcale nie tak odległe, że kiedyś do szkółek z podwórka trafiali niemalże gotowi zawodnicy.
Najpierw rower i ściganie w lewo, trochę później simsony, jawki czy komarki i z podwórka szybko można było trafić na stadion. Dziś większość chętnych niekoniecznie kiedykolwiek siedziała na jednośladzie, a część – z roku na rok ta grupa jest niestety większa – nie wie co to podwórko. Żużlowe podwórka na miarę dzisiejszych czasów powstają i to dobry znak. Idzie wiosna, tylko trzeba cierpliwie poczekać.
Liga Mistrzów – ta nazwa nijak nie pasuje do speedway’a i mija się z rzeczywistością – zawita do Berlina
Każdy pomysł jest dobry. Żużel aktywizuje się nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Reaktywowana, a kilkadziesiąt lat temu wymyślona nad Wisłą rywalizacja o mistrzostwo świata par doczekała się oficjalnego powrotu do kalendarza FIM. Będą tytuły, będą medale, ale cykl organizować będą nie nasi promotorzy tylko brytyjscy. Taka nie pierwsza to już historia, gdy żużlową śmietankę – wypromowaną i w którą zainwestowane zostały pieniądze polskich firm i miast - spija kto inny. Nie zrażeni decyzjami międzynarodowej federacji szukamy i proponujemy dalej.
Liga Mistrzów – ta nazwa nijak nie pasuje do speedway’a i mija się z rzeczywistością – zawita do Berlina. To już było gdzieś u progu obecnego tysiąclecia na czasowym torze, w strugach deszczu wygrał Tomasz Gollob. Może teraz się uda? W stolicy Niemiec lotnisk jest kilka i można polecieć. Można polecieć we wszystkich kierunkach. Finansowe eldorado dla sportów wszelakich mamy w krajach arabskich i Chinach. Można próbować. Pieniądze szejków w polskim żużlu to brzmi jak bajka.
Nie udało się z Rosją, choć przez moment na wschodzie było na bogato, może uda się w Katarze, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, albo Omanie. To ma sens, podobnie jak pomysł, by do żużla przekonać Chińczyków.
Na piłkę, a właściwie na piłkarzy wydają miliony, więc rozrywkę kochają. Kto pierwszy, ten lepszy. Z polskich podwórek na chińskie tory? Brzmi niepoważnie i trochę futurystycznie. Takie mamy czasy. Piłkarski mundial będziemy mieli w grudniu w halach zbudowanych na pustyni, to i żużel może być za Wielkim Murem. Już dawno temu w podwórkowej zagadce Chińczyk na Jawie jeździł po trawie.