Żużlowe szkiełko: Kochamy reprezentację
Reprezentacyjne szaleństwo ogarnęło bez wyjątku wszystkich. Czy tego chcemy, czy nie - piłka nożna przez ostatnie dni stała się sprawą narodową. Niedzielny wieczór i awans reprezentacji do Euro 2016 przyćmił wszystko i wszystkich, a społeczeństwu dał potężnego kopa.
Zimny początek jesieni i szaro-bura plucha stały się mniej dotkliwe, a i nowy tydzień wygląda optymistycznie. Nie wiem czy, jak to drzewiej bywało, produkcja wzrośnie, ale perspektywa kolejnego roku z emocjami finałów mistrzostw Europy i jeszcze Igrzysk Olimpijskich z Polakami w roli głównej to duża doza optymizmu na przyszłość.
Nieprzypadkowo zacząłem od wątku piłkarskiego, bo ten w bardzo poważny sposób przekłada się na kalendarz żużlowy kolejnego sezonu. Pomni doświadczeń sprzed lat trzech – polskie Euro i igrzyska w Londynie – już dziś, a właściwie już w niedzielny wieczór żużlowi działacze powinni uniknąć konfliktu interesów. Tak jak nie wierzyłem w obojętność kibica żużlowego na występy piłkarskiej reprezentacji kilka lat temu, tak nie wierzę i dziś. Kibic to kibic. Gdy we Francji na boisko wybiegnie „Lewy” i spółka on zasiądzie przed telewizorem, by obejrzeć mecz. Zupełnie nie po drodze będzie mu wyprawa na stadion w Zielonej Gorze, Gorzowie czy nawet Lesznie dajmy na to. To samo będzie gdy – mam taką nadzieję w dalekim Rio grać będą o olimpijski medal siatkarze czy piłkarze ręczni. Żużel zejdzie na dalszy plan i warto o tym pomyśleć już dziś.
Przed laty sprawę potraktowano po macoszemu i w trakcie wielkich imprez mieliśmy puste stadiony. Później na zasadzie „gwałtu rety” przekładano mecze, zmieniano godziny, bo okazało się, że kibic żużlowy to i piłkę reprezentacyjną chce obejrzeć, a i siatkówką, piłką ręczną, a nawet lekkoatletyką i pływaniem się interesuje. O tym „odkryciu” z 2012 roku warto pamiętać przy układaniu kalendarza międzynarodowego, ale przede wszystkim tego naszego ligowego. To przecież góra pieniędzy płynąca z frekwencji na stadionach.
Skoro już o reprezentacji. Ta nasza żużlowa pojechała w Lublinie. Z jednej strony to dobrze dla promocji dyscypliny, że biało-czerwonych mogą zobaczyć w nie tylko tam, ale i Krośnie, Pile czy Gdańsku. W tych ośrodkach to zawsze wielkie święto. Na tym pozytywy się kończą, bo rywale najczęściej są z łapanki. Nawet jeśli naprzeciw naszej husarii stają najlepsi na świecie to jadą… do tyłu. Zabawa, a może trochę cyrk. Światowa czołówka na stadionie Motoru dosiadła rezerwowych motocykli – te najprzedniejsze poleciały już do Australii – i tak trochę markując odbębniła zawody, kasując niezły szmal od organizatorów. Być może jeszcze przez rok - można przecież odkryć Świętochłowice, Poznań, Łódź i Kraków - ktoś będzie się nabierał, ale za chwilę takie mecze kibicom spowszednieją, a wartość reprezentacji zostanie zdewaluowana.
Może pomysł z Ligą Światową jednak ma sens? Walka o stawkę – każdy z każdym, mecz i rewanż – z Australią, Szwecją, Danią, Rosją, a może i Niemcami na ten przykład, to już nie byłyby przelewki. Śmiem twierdzić, że taka zabawa szybko przykryłaby czapką, tak Drużynowy Puchar Świata, jak i wszelkiej maści indywidualne, albo i parowe wynalazki. Reprezentacja w grze, a właściwie jeździe o stawkę to sprawa narodowa. Wprawdzie do piłki żużlowi daleko, ale próbować trzeba. W końcu kochamy reprezentację.
Autor jest dziennikarzem TVP