Zwłoki leżały dwa miesiące w... salce przy plebanii
Santok/Lipki Wielkie. - Mówili, że go zamknęli do więzienia i nikt go nawet nie szukał. A tu takie coś! Wszyscy jesteśmy w szoku - nie ukrywa pani Sylwia.
W niedzielę na terenie plebanii doszło do makabrycznego znaleziska. W magazynku leżało rozkładające się ciało mężczyzny. - Faktycznie doszło do takiego zdarzenia. Na terenie plebanii w Lipkach Wielkich w jednym z pomieszczeń gospodarczych znaleziono ciało człowieka. Zwłoki były w znacznym stadium rozkładu - informuje Maciej Kimet z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie. Na miejsce przyjechał prokurator, ciało zabezpieczono do sekcji.
Co prawda przy zwłokach był dowód osobisty, ale dopiero dzisiejsza sekcja ma potwierdzić, czy dokument należał do zmarłego. Ma ona też udzielić odpowiedzi na pytanie, czy śmierć nastąpiła w sposób naturalny, czy może zamieszane są w nią inne osoby. Mieszkańcy nie mają jednak wątpliwości. Uważają, że to ciało 50-letniego Mieczysława z Lipek Wielkich, który zaginął jakieś dwa miesiące temu. - Często gdzieś znikał, dlatego nikt nie był zaskoczony tym, że go nie ma - przyznaje pani Sylwia.
Mężczyzna znany był w lokalnym środowisku. W wiosce niemal każdy potwierdza, że miał problemy z alkoholem, ale groźny nie był. - Pewnie się zapił. Przecież co chwilę przyjeżdżała karetka, bo leżał pijany na ławce albo pod drzewem - wspomina pani Krystyna. Po zaginięciu Mieczysława plotek było wiele. - Różnie mówili ludzie. Jego koledzy uważali, że go zamknęli do więzienia za alimenty. Dlatego też nikt nawet nie podejrzewał takiej tragedii - opowiada Mirosława Porańczyk, sołtyska Lipek Wielkich.
Pewnie się zapił. Przecież co chwilę przyjeżdżała karetka, bo leżał pijany na ławce albo pod drzewem
Koledzy zmarłego mężczyzny spotkali go po raz ostatni 19 czerwca. - Gdy przez tydzień go nie widzieliśmy, poszedłem do proboszcza i poprosiłem, by posprawdzał salki na plebanii, bo często tam spał. Nie wiem dlaczego, ale proboszcz tego nie zrobił - mówi pan Krzysztof, szkolny kolega Mieczysława. Ksiądz kategorycznie zaprzecza jednak temu, by miał zbagatelizować tak poważne sygnały. - Sprawdziłem wszystkie pomieszczenia. A magazynek, w którym znaleziono zwłoki, był zamknięty na kłódkę, więc nawet tam nie zaglądałem. Może wszedł przez okno? - zastanawia się proboszcz Krzysztof Tomaszewicz.
Śledztwo trwa i policja nie ujawnia również tego, w jaki sposób mężczyzna dostał się do salki. Do tej samej, w której jakiś czas temu odbywały się lekcje religii dla dzieci. - Włos jeży się na głowie, gdy sobie pomyślę, że kiedyś chodziłam tam na religię. Teraz na pewno już bym tam nie weszła - zarzeka się pani Sylwia.
Pogłoski o tym, że proboszcz mógłby czegoś zaniedbać, rozwiewają sami mieszkańcy. Są wręcz zbulwersowani takimi pomówieniami. - Nasz ksiądz to dobry człowiek. Ciągle mu pomagał. Dawał mu pracę, opiekował się nim. A Mieczysław był jaki był, niestety. I tak skończył - dodaje pani Krystyna.