Narzekacie, że nie możecie znaleźć miejsca parkingowego? Nie martwcie się, inni mają jeszcze gorzej - korespondencja z Nowego Jorku, w którym nawet burmistrz nie może zaparkować pod swoją posesją, a godzina parkingu kosztuje nawet 40 dolarów.
Na Manhattanie auto to luksus (a może właśnie zmora) - posiada je zaledwie 23 procent gospodarstw domowych. Na Bronxie - 43 procent.
To niewiele, ale i tak przez najsłynniejsze miasto Ameryki przejeżdżają trzy miliony pojazdów dziennie. Utworzono dla nich 85 tysięcy miejsc parkingowych z parkometrami. Ale można się przy nich zatrzymać na maksymalnie dwie godziny.
Ceny zależą od okolicy. Na manhattańskim Upper East Side, dzielnicy modnej, drogiej i znanej na całym świecie, trzeba zapłacić sześć dolarów za pierwszą godzinę, w innych dzielnicach - cztery i pół dolara.
W ciągu roku nowojorscy kierowcy dostają w sumie od dziewięciu do jedenastu milionów mandatów za przekroczenia dotyczące parkowania, co daje miastu dochód, bagatela, około 600 milionów dolarów.
Tysiąc dolarów abonamentu
Pomimo że sami nowojorczycy raczej samochodów nie używają (nawet jeśli je posiadają), to w godzinach szczytu znalezienie miejsca do zaparkowania na Manhattanie graniczy z cudem.
Także w weekendy. Parkingi uliczne (takie, za które płaci się w parkometrze) są w niedziele bezpłatne i zajęte głównie przez turystów oraz osoby przyjeżdżające tu na zakupy - a to oznacza setki tysięcy aut.
W przeciwieństwie do polskich miast, w tym do Krakowa, mieszkańcy Manhattanu nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową z racji zameldowania w takim miejscu. W stolicy Małopolski turysta za godzinę parkowania na gminnych ulicach zapłaci trzy złote (a mówi się, że wkrótce ma to być nawet ponad 11 złotych), tymczasem mieszkaniec strefy cały rok może parkować za jedyne 120 złotych (czyli 10 złotych miesięcznie).
Mieszkańcy Manhattanu o takich przywilejach mogą tylko pomarzyć.
- Z samochodu zrezygnowałam trzy miesiące po przeprowadzce z Pensylwanii na Manhattan, choć wcześniej nie wyobrażałam sobie życia bez mojego Chevy Tahoe - mówi pracująca na Downtown, a mieszkająca na samym czubku Manhattanu Olivia Johnson. - Wykończyło mnie nieustanne szukanie parkingu, korki i ceny za parkowanie - dodaje kobieta.
I ciągnie: Mój szef płaci ponad tysiąc dolarów miesięcznie za to, że trzyma samochód, którego praktycznie nie używa, na wielopiętrowym parkingu. Szkoda pieniędzy! Do pracy jeżdżę metrem, po drodze akurat mam czas na przejrzenie maili w komórce. Kilka razy w roku wypożyczam auto na weekend i to wychodzi wiele, wiele taniej niż opłacanie parkingu, ubezpieczenia, martwienie się o wszystko - wylicza Olivia.
- Zmienił mi się radykalnie punkt widzenia i teraz szczerze podziwiam sprawność policjantów, którzy wyrastają jak spod ziemi, gdy tylko jakiś nieszczęsny kierowca przekroczy czas parkowania albo stanie dosłownie kilka cali na zakazanym gruncie. Kiedyś to byli moi oprawcy- śmieje się kobieta.
Mandat wliczą w koszty
Nawiasem mówiąc, niektórzy kierowcy i właściciele biznesów - szczególnie dostawcy - twierdzą, że bardziej im się opłaca płacić za mandaty niż szukać nie wiadomo jak długo wolnego miejsca i narazić się na stratę klienta.
Po prostu: wliczają sobie mandaty w koszty prowadzenia biznesu.
Za zostawienie samochodu na strzeżonym parkingu w niektórych miejscach trzeba zapłacić 40 dolarów za godzinę, do tego dochodzi podatek.
Najtańszy mandat za nielegalne parkowanie (przy zepsutym parkometrze, bez dowodu wpłaty z najbliższego niezepsutego) wynosi 15 dolarów.
Najdroższy - za chwilowe zatrzymanie autobusu dalekobieżnego w celu zabrania lub wysadzenia pasażera w miejscu poza specjalnym parkingiem - aż 550 dolarów. Sporo.
Niskie kary wlepia się za przekroczenie czasu parkowania w miejscach, gdzie parkować wolno w określonych godzinach, największe - za parkowanie w miejscach oznakowanych całkowitym zakazem. Tyle że ustanowiono aż 14 różnych mandatów za to wykroczenie i za każdy płaci się inną sumę. Możliwości jest więc sporo, ale mandat nigdy nie przekroczy 145 dolarów.
W czasie jednej ze śnieżyc, które przynajmniej raz w sezonie zimowym nawiedzają Nowy Jork, samochody zostały kompletnie zasypane i unieruchomione, ale i tak posypały się mandaty.
Trzeba było aż dużej akcji mediów lokalnych i działaczy społecznych, żeby je anulowano.
Burmistrz bez taryfy ulgowej
Turyści z okolicznych stanów często przyjeżdżają zwiedzać Nowy Jork swoimi samochodami. Miejsce parkingowe, w zależności od okolicy, może kosztować na Manhattanie nawet 200 dolarów za dobę.
Generalnie powyżej 95 Street robi się taniej, ale i dalej do wszystkiego, co turysta chciałby zobaczyć. Im bliżej środka Manhattanu, tym drożej. W dodatku nie ma specjalnych parkingów w pobliżu atrakcji turystycznych typu muzea czy galerie, co w Polsce jest raczej normą.
Nikt nie oczekuje też, że podjedzie pod samo Metropolitan, tak samo zresztą jak pod sklep czy dom.
Nawet burmistrz miasta nie ma możliwości wjechania swoim samochodem na teren posesji, w której mieszka z rodziną. Na krótko parkuje na jezdni, wraz z samochodami ochrony, a jeśli ma zostawić auto na dłużej - to korzysta z oddalonego o kilka przecznic wielopoziomowego parkingu.
Natomiast koło jednej z najliczniej odwiedzanych atrakcji turystycznych, czyli Times Square - w odległości około mili i więcej - jest sporo parkingów w cenach zróżnicowanych, od 30-50 dolarów za godzinę.
Okoliczni mieszkańcy lub turyści zatrzymujący się na dłużej mogą skorzystać z abonamentów miesięcznych, które, jeśli parkują w okolicy w miarę regularnie, wychodzą cenowo znacznie korzystniej.
Zawodowi przestawiacze aut
Na ulicach koło budynków można parkować w określonym czasie, na przykład od szóstej wieczorem do dziewiątej rano lub nawet całą dobę, ale z wyjątkiem dni i godzin, w których odbywa się wywózka śmieci i czyszczenie jezdni i trotuarów.
Jeśli ktoś akurat nie może sam zadbać o chwilowe przestawienie auta, wynajmuje chętnego, który to zrobi. Alternatywą jest nie tylko mandat, ale i szukanie odholowanego samochodu i opłacenie całej akcji.
Nawiasem mówiąc, mandat za parkowanie w dzień czyszczenia ulic na Manhattanie kosztuje 65 dolarów, w innych dzielnicach jest o 20 dolarów tańszy i wykroczenie to jest rzadziej spotykane. Tam, gdzie większość zabudowy stanowią różnego typu domy jednorodzinne, jak na przykład na Staten Island, każdy ma jakieś miejsce dla samochodu na terenie swojej posesji.
Na Manhattanie, zwanym centrum świata, jest to zwyczajnie niemożliwe.
Ale to już cena za życie w takim miejscu. I tak zazdrości ci pół świata.
Chyba że...
Jeśli kogoś znuży wyszukiwanie parkingu - zawsze może sobie kupić swój własny.
Agenci zajmujący się sprzedażą manhattańskich apartamentów nie lubią udzielać konkretnych informacji przez telefon, ale trochę można się dowiedzieć.
Najtańsza, jaką udało mi się znaleźć - i dość enigmatycznie opisywana - „przestrzeń do parkowania” ma kosztować 20 tysięcy dolarów.
Własne miejsce parkingowe w luksusowym apartamentowcu kosztuje 185 tysięcy. Płaci się oczywiście mniej niż za powierzchnię mieszkalną.
A w dodatku, jak podpowiada jeden z rozmownych pracowników agencji, nie trzeba przecież mieć samochodu, można swoje miejsce parkingowe podnajmować i inwestycja szybko się zwróci.
Haczyk polega na tym, że banki nie dają kredytów na zakup własnego, nawet najbardziej wymarzonego miejsca parkingowego - więc trzeba wyłożyć gotówkę.