Biegnij, Fej biegnij
Słuchajcie, słuchajcie. Teraz krótko wam powiem o tajnikach tego zawodu. Generalnie, prawda, czas. Ten pośpiech, ten bieg, wszystko. Wiecie, jak jest. Szybkość to wolność. Każdy z nas tutaj biegnie, nie ma czasu na gry wstępne, raz-dwa, ad rem, fiuuu, ejakulacja i po wszystkim. I jedziemy dalej.
Dużo akapitów, żeby czytelnik się nie męczył. Bez zdań wielokrotnie złożonych i wyrazów wielosylabowych, ponieważ, jak dowiodły badania, są one męczące i tylko zawadzają - czytam jeszcze w redakcji fragment książki Michała Olszewskiego „#upał” i przeżywam déjà vu. Przecież już wyszłam z kolegium, wiem już, ile na nasze strony weszło unikalnych użytkowników i jaki kontent ich przyciągnął. Wiem, że trzeba się spieszyć i natychmiast wrzucać informacje do sieci, żeby jak najlepiej udało się je wypozycjonować.
Łapię się na tym, że jeszcze przed chwilą myślałam podobnie jak Fej, bohater książki Olszewskiego, dziennikarz i redaktor portalu „Miasto na gorąco”, który bez chwili przerwy szeruje, lajkuje, followuje, wznieca dyskusje sieciowe i nawet jak śpi sprawdza w komórce wiadomości, bo a nuż coś mu ucieknie, czegoś nie zdąży dogonić. Bez chwili przerwy musi być kreatywny, sypać pomysłami, bez których Promocjusz, czyli pracownik działu promocji, sobie nie poradzi i nie uda się zmonetyzować kontentu. Jego środowiskiem naturalnym są media społecznościowe (stąd pewnie pseudonim Fej), a żona, dwójka małych dzieci, kochanka to tylko dodatek do życia, które nie istnieje poza internetem.
Autor „#upału” znalazł świetną formę na opisanie zjawiska, które dotyczy nie tylko dziennikarzy, ale wszystkich, którzy wpadli w sidła sieci. Przez jego książkę pędzi się niczym w znakomitym filmie Toma Tykwera „Biegnij, Lola biegnij”. Tylko że tam tytułowa bohaterka gnała przez całe miasto w konkretnym celu, a Fej leci przez życie tracąc oddech i nie wiedząc tak naprawdę do czego to zmierza. Przyspiesza jeszcze bardziej, gnany strachem przed znalezieniem się w pokoju, gdzie siedzą starzy dziennikarze zanurzeni we wspomnieniach i archiwach.
Tempo narracji, podkręcone stosownym językiem, krótkimi, urwanymi zdaniami, absurdalnie schematycznymi newsami, krążącymi wokół niekończącego się upału w mieście, nagle zwalnia, a czytelnik dostaje w finale opowieści w łeb tak mocno, że trudno mu się otrząsnąć, choć o podobnym przypadku niegdyś donosiły media.
Polecam tę książkę szczególnie tym, którzy mają świadomość tego, że posunięta - jakby się mogło wydawać - do granic absurdu opowieść Olszewskiego jest bardzo prawdziwa i nie będzie miała końca, dopóki kontent będzie żarł, a klikalność zupełnie nie spadnie.