Cała prawda o szeptuchach
Uzdrawiają przez modlitwę, nie chcą pieniędzy i próbują przekonać do siebie kler. – Podlaskie szeptuchy to fenomen w skali całego świata – opowiada Kamila Pankowska-Wróbel, która bada to zjawisko.
Przyjęło się, że starsze kobiety z Podlasia, które leczą modlitwą, nazywa się szeptuchami. Nawet we wsiach, w których mieszkają, bardzo rzadko tak się je nazywa. Mówi się babki, babuszki...
Same też tak siebie określają. Bardzo niechętnie używają słowa „szeptucha”. Nazwa wzięła się oczywiście stąd, że podczas uzdrawiania panie szepczą modlitwy. I faktycznie określenie „szeptucha” używane jest w czasach nam współczesnych, bo wcześniej – jak pan wspomniał – mówiło się „babki”.
Czy da się określić moment wprowadzenia nowego nazewnictwa? Może to było w latach 90., czyli w początkach demokracji?
Szczerze mówiąc, trudno powiedzieć. W źródłach nie spotkałam się z informacją, od kiedy mówi się o szeptuchach.
Czy są one wyłącznie podlaskim fenomenem? Uzdrowicieli można spotkać w całej Polsce.
Uzdrowicieli tak, ale nie szeptuchy. Tylko my je mamy. Chociaż muszę przyznać – co mnie ogromnie zdziwiło, gdy zaczęłam interesować się tematem – że w innych częściach kraju funkcjonuje określenie „szeptuch” czy też „szeptun”. Trafiłam na takie słowo w książce Włodzimierza Szturca „Rytualne źródła teatru. Obrzęd – Maska – Święto”. Opisany jest tam szeptuch mieszkający w czasach II wojny światowej w dolinach Beskidu Śląskiego. Kiedyś przyprowadzono do niego ciężko rannego partyzanta. Wprowadzony do izby pacjent został ułożony na sienniku. Starzec zdjął ze ściany żelazną motykę i zaczął uderzać nią o próg. Uderzenia były mocne i rytmiczne. Koledzy partyzanta wyszli z izby. Po kilku chwilach usłyszeli – nie wiadomo skąd – głośne szczekanie psa, którego w chacie starca w ogóle nie było. Zaraz wszystko umilkło. Przestraszeni partyzanci wbiegli do izby. Kolega przestał krwawić. Starzec leżał na ziemi, a z nosa leciała mu krew.
Nieraz mówi się, że na moje dziecko ktoś rzucił urok. Lekarz uroku nie zdejmie. A szeptucha może pomóc
Modlitwy, które są wypowiadane w intencji pacjentów, przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Ktoś jednak musiał być pierwszą szeptuchą czy szeptunem. Czy w źródłach mówi się o tym, kiedy to zjawisko zostało zapoczątkowane?
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że pojawienie się na świecie uzdrowicieli było dziełem Jezusa Chrystusa, który, jak wiadomo, leczył przecież chorych. Kiedy zmart-wychwstał, swój dar miał przekazać ludziom. Myślę jednak, że nie ma sensu sięgać aż tak daleko.
Bo twierdzenie, że to Jezus był pierwszym szeptunem, byłoby zbyt daleko idące.
Zdecydowanie. Nie odważyłabym się tak powiedzieć.
Kiedy szeptucha czuje, że już niedługo umrze, szuka kogoś, komu będzie mogła przekazać swój dar.
Najlepiej, gdyby była to najstarsza córka bądź wnuczka, a jeśli takich nie ma – najstarsza kobieta w rodzinie, nawet tej dalszej. Jeśli mimo wszystko nie udaje się znaleźć takiej osoby, może to być w ostateczności ktoś z sąsiedztwa.
Czy znaczy to, że zdolności mogą być przekazane każdemu?
Oczywiście, że nie. Przyszła szeptucha powinna skończyć 50 lat i być po menopauzie, bo wtedy – jak przeczytałam w jednej z publikacji na temat podlaskich uzdrowicielek – kobieta jest uważana za spokojniejszą i mądrzejszą. Musi to być też osoba o łagodnym charakterze i zdolna do wybaczania. Szeptucha ma bowiem nieść pomoc wszystkim, także swoim wrogom.
Jak wygląda wizyta u szeptuchy?
Przede wszystkim pacjent musi przyjść na czczo. Każdy oczywiście traktowany jest indywidualnie. Nie ma jakieś wzorca leczenia. Niemniej jednak na początku wizyty szeptucha zwraca się do choroby w sposób – powiedziałabym – personalny. Mówi: „Wyjdź z tego ciała”. Później modli się w intencji pacjenta. Najczęściej mówi: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” oraz „Wierzę w Boga”. Szeptucha wydaje też pacjentowi jakieś polecenie, na przykład by swoją chorobę zamknąć w garść popiołu. Na zakończenie szeptucha mówi, że w razie potrzeby pacjent może przyjść ponownie.
Szeptuchy niechętnie jednak przyjmują, a wręcz odganiają ludzi.
To część ceremoniału. Robią to specjalnie, by z tłumu oczekujących zostali tylko ci, którzy są zdeterminowani, a nawet natarczywi.
Czy nadal do szeptuch chodzą tłumy?
Oczywiście ludzie są dziś bardziej światli i nie wierzą w zabobony, ale z moich obserwacji wynika, że zainteresowanie uzdrawianiem przez szeptuchy słabnie tylko nieznacznie. Przy domach tych kobiet parkują samochody z całej Polski: Krakowa, Warszawy, Poznania...
Użyła Pani słowa „zabobon”. Tak należy traktować to zjawisko?
Z jednej strony tak, ale jeśli ludzie twierdzą, że wizyty u szeptuch im pomagają, to może coś w tym jednak jest. Zresztą jeśli komuś nie pomaga medycyna, łapie się wszystkiego. Nieraz zresztą mówi się, że „na moje dziecko ktoś rzucił urok”. Lekarz uroku nie zdejmie, a szeptucha może pomóc. Sama u żadnej nigdy nie byłam, ale co i raz słyszy się na przykład o jąkającym się dziecku, które zostało zawiezione do babki z Orli i teraz mówi płynnie. Nie wiem, czy nie działa to na zasadzie placebo, ale nawet jeśli tylko poprawia samopoczucie pacjenta, to zawsze jest to dla niego jakaś ulga.
Niesienie pomocy i uzdrawianie to niejedyne zajęcia, jakimi trudniły się szeptuchy. Specjalistami od tego typu praktyk tradycyjnie zostawały takie osoby, jak młynarz, pastuch, leśnik, pasiecznik, piwowar, kowal, rybak, myśliwy, ksiądz (lub pop), grabarz, cieśla, garncarz, muzykant, krawiec – czyli osoby trudniące się nierolniczym charakterem pracy. Głęboko zakorzenione w świadomości lokalnej społeczności było traktowanie szeptuna za osobę obcą, przez co często oddzielano go terytorialnie od wioski. Bardzo często znachorki mieszkały za wsią czy też między wsiami.
źródło: Wikipedia
Rozmawiałem kiedyś o szeptuchach z batiuszką. Stwierdził, że korzystanie z pomocy babek jest wielkim grzechem. Bo trzeba pójść do cerkwi i samemu pomodlić się do Boga, a nie liczyć na czyjeś pośrednictwo.
Szeptuchy podkreślają, że ich dar pochodzi od Boga, a rytuał uzdrawiania oparty jest na modlitwie. Wszystkie te kobiety są też głęboko wierzące, a jedna śpiewa nawet w chórze cerkiewnym. Z drugiej strony Cerkiew stoi na stanowisku, że chodzenie do szeptuch to zabobon, a wręcz element tradycji pogańskiej.
Mimo wszystko jednak nie widać jakiegoś szczególnego piętnowania tego zjawiska wśród prawosławnego kleru.
Prawda jest taka, że szeptuchy wspierają cerkwie finansowo. Od swoich pacjentów przyjmują zazwyczaj wyłącznie jedzenie, nigdy pieniądze. Jeśli już, są to jedynie drobne monety, które zanoszą do cerkwi, by kupić świeczki stawiane w intencji chorych. Zdarza się jednak, że ludzie wkładają grubsze pieniądze do koszyczka z jedzeniem. Szeptucha z Orli przyniosła kiedyś uzyskane w ten sposób banknoty do tamtejszego proboszcza, który nie był jej zbytnio przychylny. Batiuszka wybrukował za to plac wokół cerkwi i od tego czasu już nic nie miał przeciw babce. Mówiąc ogólnie, otrzymywanie materialnego wsparcia sprawia, że prawosławni duchowni – choć oficjalnie potępiają – to w praktyce akceptują szeptuchy.