Dzisiejszy dzień sprawiał wrażenie idealnego. Nieskalane żadną, choćby najmniejszą chmurką niebo wraz z nieprzerwanie grzejącym słońcem powitało mnie od razu, gdy tylko dzisiejszego ranka otworzyłam oczy. Przez okno do moich uszu dobiegały wesołe rozmowy dzieci bawiących się na placu zabaw, od czasu do czasu przeplatane pociesznymi śpiewami ptaków, a ja poczułam się jak w beztroskiej reklamie pasty do zębów albo proszku do prania, w których zazwyczaj przedstawiona rzeczywistość jest bez żadnej skazy i nikt nie ma powodów do zmartwień.
Zapewne większość nastolatków spędzała to upragnione, sobotnie popołudnie w gronie swoich przyjaciół i cieszyła się wyczekiwaną przez powoli wlokący się tydzień wolnością. Albo i nawet wręcz przeciwnie - siedzieli przez cały dzień w domu i delektowali się tym słodkim poczuciem chwilowego spokoju, od rana do wieczora oglądając swoje ukochane seriale i słuchając ulubionej muzyki.
Byłam też ja. Zmęczona i śpiąca, marząca o tym, żeby z powrotem zakopać się po czubek nosa w cieplutkiej kołdrze i powrócić do krainy Morfeusza. Tymczasem szykowałam się do wyjścia na spotkanie z kobietą, której nigdy wcześniej nie miałam okazji widzieć. Wszystko w ramach nieuniknionego projektu do szkoły, bo tak naprawdę bez rozmowy z kimś takim, jak ona, nie mogłam doprowadzić go do końca. Westchnęłam cicho, po raz ostatni spoglądając w swoje lustrzane odbicie. Czarna torba zwisała z mojego ramienia, prawie zlewając się z ciuchami w tym samym kolorze. Odgarnęłam czerwone, krótkie włosy opadające mi na twarz i oderwałam zmęczone spojrzenie od swojej sylwetki, wreszcie kierując się w stronę drzwi.
Pomimo że nie narzuciłam sobie zbyt szybkiego tempa, i tak dotarłam na miejsce szybciej, niż się spodziewałam. Jako, iż wyszłam z domu zbyt wcześnie, pozwoliłam sobie na krótki spacer, podczas którego ze słuchawkami w uszach całkowicie zatraciłam się we własnych myślach, krążących wokół najróżniejszych tematów. Zaczynając od muzyki, podążając przez nadchodzący sprawdzian z angielskiego i kończąc na wyobrażeniu sobie kobiety, z którą zaraz miałam stanąć twarzą w twarz. Nigdy wcześniej nie miałam z nią kontaktu, ale była ona znajomą mojej babci, co umożliwiło nam spotkanie. Zawahałam się w momencie, gdy moja ręka powędrowała do wbudowanego w ścianę dzwonka. Prawdę mówiąc, od kiedy pamiętałam, spotkania z ludźmi mnie stresowały, zwłaszcza, jeśli chodziło o osoby, które miałam zobaczyć po raz pierwszy.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy automatycznie i niemalże instynktownie nacisnęłam szary, plastikowy przycisk. Chwilę później dębowe drzwi powoli się uchyliły, a zza nich wyjrzała starsza pani i szeroko uśmiechnęła się na mój widok. Odwzajemniłam gest i widząc jej zapraszająco wyciągniętą dłoń, niepewnie postawiłam pierwszy krok w mieszkaniu.
- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie i ściągnęłam ciemne trampki, następnie podążając za nią do salonu.
W odpowiedzi dostałam delikatne skinięcie głową.
- Masz może ochotę na herbatę?
Tym razem to ja przytaknęłam i zajęłam miejsce na podstarzałej sofie, okrytej kocem w kratkę. Podczas gdy gospodyni przygotowywała nam obu coś do picia, ja rozglądałam się ciekawsko po mieszkaniu, wzrokiem badając każdy jego zakamarek. Nie było duże. Nawet nie spodziewałam się, że mogłoby takie być, mając na uwadze to, że pani Nadzieja mieszkała sama (nie wliczając w to dwóch kotów, które jej towarzyszyły). Poza tym na ścianach widniało wiele czarno-białych fotografii w ramkach, niektóre, leżąc na półkach, były rozsypane luzem.
Wzdrygnęłam się, czując, jak o moje nogi ociera się jakaś puchata kulka, którą okazał się być piękny, biały pers. Nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu, tak samo ciężko było zatrzymać moją rękę, która natychmiast znalazła drogę do pogłaskania jasnego jak śnieg futerka. Wydawało się być takie miękkie. Musiałam to sprawdzić.
- Chyba cię polubił. - Spokojny, nieco zachrypnięty, kobiecy głos sprawił, że na chwilę przestałam pieścić to pocieszne zwierzątko, co wywołało u niego cichy pomruk. - No więc od czego chcesz zacząć?
- Najlepiej od początku - zaśmiałam się, choć tak naprawdę nie byłam pewna, który temat poruszyć jako pierwszy. Po cichu liczyłam na to, że moja rozmówczyni jakoś zainicjuje dalszą rozmowę, starając się uniknąć niezręcznej ciszy.
Pani Nadzieja zanurzyła usta w nadal parującej cieczy, odczekała chwilę, a później zaczęła mówić.
- Słyszałaś może, moja droga, o czymś takim, jak akcja „Wisła”?
Zmarszczyłam brwi, szukając w głowie odpowiedniej definicji do tego słowa, jednak jedyne, co przychodziło mi na myśl, to rzeka płynąca przez naszą stolicę, ale, jak mniemam, nie o tym była mowa. Pokręciłam przecząco głową.
- Otóż, gdy po wojnie odzyskaliśmy utracone wcześniej ziemie, a na wschodzie osiedliło się wielu Ukraińców, szybko zaczęto obierać działania przeciwko nim - powoli wyjaśniła, nie przerywając przy tym ze mną kontaktu wzrokowego. - Starano się zlikwidować Ukraińską Powstańczą Armię poprzez rozsiedlenie składających się na nią ludzi na terenie naszego kraju, ale prawda była taka, że zabierano wszystkich.
- Panią też?
Nim zdążyłam się zorientować, pytanie samo opuściło moje usta. Poczułam, jak palą mnie policzki i skarciłam się w duchu za swoją śmiałość.
- Mnie też - odparła. Widząc jej pokojową minę, trochę się uspokoiłam i odetchnęłam cicho, słuchając dalszej wypowiedzi. - To było tak nagłe. Nikt się niczego nie spodziewał, oni po prostu wpadli do naszych mieszkań i kazali nam się pakować.
Dziewczyna po raz kolejny spojrzała w oczy swojemu ukochanemu, nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Oboje byli dla siebie wszystkim; cały światem albo i wszechświatem, pierwszą i - jak się wtedy wydawało - najprawdziwszą oraz najtrwalszą miłością.
Brunet zamknął swój skarb w szczelnym uścisku, całując ją jeszcze w czubek głowy na pożegnanie. - Do zobaczenia - powiedziała, gdy wreszcie udało jej się od niego oderwać.
Z wielkim zadowoleniem i poczuciem ciepła gdzieś w okolicach serca odwróciła się i radosnym krokiem skierowała w stronę domu.
Nic nie zwiastowało tego, co miało się wydarzyć.
Nawet pogoda. Choć może właśnie ten nagły spokój i harmonia w przyrodzie miały jakoś ostrzec ją przed nadchodzącą burzą.
Niczego nieświadoma blondynka przekroczyła próg domu, witając się skinięciem głowy ze swoją siostrą oraz matką. Nigdy nie miała okazji osobiście poznać swojego ojca, ale będąc otoczona takim ogromem miłości, jaki dostała od swoich najbliższych, nie odczuła tego szczególnie bardzo. Zawsze powtarzała, że nie zamieniłaby tego na nic innego, bo była po prostu szczęśliwa.
Usiadła w niewielkim salonie pomiędzy dwoma kobietami, a wypieki na twarzy nastolatki nadal uparcie trzymały się policzków. Jej rodzina zdążyła już się przyzwyczaić - do nieznikającego szczęścia, które udzieliło się także im. I właśnie dlatego wszystkie trzy niemalże od razu rozpoczęły przyjazną pogawędkę. Bez żadnego konkretnego tematu, zwyczajnie dowiadując się o tym, jak spędziły dzień.
Minęła godzina, może dwie, a śmiechom nie było końca.
Przynajmniej tak im się wydawało… Dopóki koniec nie nadszedł. Zadziwiająco szybko i niespodziewanie.
Najpierw był huk. Bardzo głośny i otępiający. Później męski, donośny głos wydał okrzyk, który pociągnął za sobą szereg innych rozmów.
Dziewczyny nie wiedziały, co zrobić. I tak właściwie nie mogły nijak zaradzić na zaistniałą sytuację, bo nie wiedziały, co się dzieje. Widok trzech dobrze zbudowanych mężczyzn w przejściu przyprawił je o zawroty głowy, a ich serca o mały włos nie wyskoczyły z klatek piersiowych.
Nadzieja złapała za rękę swoją siostrę, spodziewając się najgorszego. Choć nie potrafiła nawet stwierdzić, co może kryć się pod tym słowem.
- Pakować się. Macie godzinę.
- Ten chłopak… Spotkała go pani jeszcze kiedyś? - zapytałam niepewnie, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.
- Nie. Choć bardzo chciałam i przez pewien czas nawet próbowałam, ale po tylu latach walki wreszcie sobie odpuściłam. Czasami trzeba po prostu pogodzić się ze swoją przeszłością. - Mówiąc to, nikły uśmiech nie znikał z jej ust. Za każdym razem, gdy na nią zerkałam, czułam się skonfundowana i zmieszana, bo nie rozumiałam, dlaczego, wspominając tak wielką stratę, nadal potrafiła się uśmiechać. Chyba zauważyła moją minę, bo zaraz pociągnęła temat dalej.
- Ale to nic złego, dziecko. Życie jest zbyt krótkie, aby całe spędzić je w sposób inny, niż byśmy chcieli, więc głowa do góry. Znalazłam tutaj osobę, którą pokochałam równie mocno, poza tym miałam przy sobie rodzinę… Było ciężko, czasami nawet bardzo, ale dawaliśmy radę.
Poczułam się głupio, jak niewychowany i rozpieszczony dzieciak. Imię tej kobiety idealnie odzwierciedlało jej charakter, bo pomimo tak gwałtownej zmiany, nadal potrafiła doszukać się jakichś pozytywów i starała się podnieść po takim upadku, a ja… Ja miałam to, czego tylko zapragnęłam - dach nad głową, jedzenie, mogłam się uczyć - i nadal narzekałam, choć tak naprawdę nie miałam na co.
- Co było później? - Odchrząknęłam, ponownie kierując wzrok na jej twarz.
Przyjrzałam się dokładniej każdemu zakamarkowi. Wyglądała jak typowa staruszka, których każdego dnia mija się wiele na ulicy. Pomarszczona, zgarbiona, siwa... A jednak ona posiadała coś więcej.
Historię.
- Musieliśmy radzić sobie sami. Wysadzono nas w jakimś losowym miejscu i dopiero tutaj zaczęła się prawdziwa walka o przetrwanie. Byliśmy jednymi z ostatnich grup biorących udział w całej akcji, dlatego ciężko było nam znaleźć jakieś miejsce, w którym moglibyśmy się osiedlić. To, co pozostało, było w większości starymi, poniemieckimi budynkami.
Siedziała w kącie. Ściśnięta pomiędzy innymi ludźmi, którzy tak samo jak ona nie wiedzieli, co się dzieje i ku czemu zmierzają.
Jej twarz była bez wyrazu. Kamienna, trochę bledsza, ale jednocześnie smutna. Oczy nabrały blasku, jednak spowodowane to było wylanymi wcześniej litrami łez, które jeszcze nie opuściły jej na dobre. Długie blond włosy zmarniały i straciły blask, zaczęły sprawiać wrażenie szorstkich oraz brzydkich.
Ona sama przez moment zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem nie umarła. Rozstanie z miejscem, w którym dorastała, z domem, z przyjaciółmi i największą miłością było dla niej w tamtej chwili najgorszą tragedią, jaką mogła sobie wyobrazić. Nieodwracalną, jak koniec świata.
Bo tak to właśnie widziała, jakby jej świat runął i roztrzaskał się na milion kawałków, których nie była w stanie posklejać.
Ale zaraz potem rozglądała się po otaczających ją przerażonych twarzach i choć mogło to być niewłaściwe, w jakiś sposób poprawiało jej samopoczucie. „Nie jestem sama” - często to powtarzała. Przecież było setki, jak nie tysiące ludzi, którzy przeżywali to samo, co ona, więc zdecydowanie nie na miejscu byłoby, gdy tak nagle zaczęła zarzucać innych swoimi żalami i smutkiem.
W końcu pociąg stanął. Ludzie ucichli, nasłuchując czegoś, co dałoby jakąkolwiek wskazówkę na temat tego, gdzie są. Dopiero po dłuższej chwili ogromne drzwi wagonowe się odsunęły, a stojący za nimi ludzie w mundurach nakazali zabrać im swoje rzeczy i wyjść. Nazwa miejscowości brzmiała Świebodzice, nikomu z niczym się nie kojarzyła.
A później tak po prostu ich zostawili.
- Nie mogliście tam później wrócić?
W odpowiedzi dostałam cichy, przeciągły śmiech.
- Gdyby to było takie proste… - Kobieta westchnęła, posyłając mi przelotne spojrzenie. - Niektórzy próbowali i uciekali. Inni wysyłali pisma, ale z czasem okazało się, że nie mamy już do czego wracać. Nasze dawne posiadłości przeszły na własność państwa.
- Postawili was w sytuacji bez wyjścia - mruknęłam, myśląc na głos. - I co było dalej? No bo w końcu jest tu pani teraz ze mną, możemy o tym rozmawiać… Ale po drodze na pewno działo się jeszcze wiele innych rzeczy.
- Och, no oczywiście, że tak - odparła niemalże od razu. - U nas zawsze się coś działo. Na początku było wręcz tragicznie, ludzie nie chcieli się integrować. Znaczna większość różniła się narodowością, czasem ciężko było nawiązać choćby normalną rozmowę. Grecy, Ukraińcy, pozostała ludność niemiecka, z czasem pojawili się nawet Francuzi, którzy pod względem integracji z mieszkańcami mieli chyba najgorzej.
Przytaknęłam, zapisując to wszystko w swoim notatniku.
- Jednak… Ciężko było żyć w ten sposób przez dłuższy okres czasu. Dlatego małymi kroczkami wszyscy dążyliśmy do jedności, aż w końcu osiągnęliśmy sukces.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez długi czas. Tak naprawdę o tym, że jest już wieczór, zorientowałam się dopiero, gdy moja mama zadzwoniła do mnie z pytaniem, kiedy wrócę do domu. Przeprosiłam panią Nadzieję za zajęcie jej całego dnia, podziękowałam za gościnę i w zamian dostałam zaproszenie na kolejną herbatę w niedalekiej przyszłości.
Szłam powoli, samotnie krocząc po długiej ulicy. Przez cały czas na mojej klatce piersiowej ciążyło dziwne poczucie winy i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego. Przecież nie miałam żadnego wpływu na wydarzenia z przeszłości, nie mogłam na to zaradzić, nawet nie wiedziałam….
Ale może o to właśnie chodziło? Że nie wiedziałam? Traktowałam to jak coś nieistotnego, nie interesowałam się tym, co miało miejsce na długo przed moimi urodzinami. Nie czułam potrzeby zagłębienia się w ten temat, co - jak teraz zrozumiałam - było głupim i prostackim błędem. Jak ktoś może żyć bez świadomości tego, na czym stoi? Zupełnie nie wiedząc, dlaczego jest teraz tutaj, a nie gdzieś indziej? Bo nawet, jeśli te wszystkie wydarzenia nie miały ze mną bezpośredniego związku, to gdyby nie one, w tej chwili mogłabym być w zupełnie innym miejscu. Wszyscy ludzie budują swoją historię, każdy człowiek to jedna cegiełka tworząca coś niewyobrażalnie wielkiego i ważnego. Kolejny dzień to kolejna strona książki, jaką piszemy. I teraz to rozumiałam.
Przeszłość i historia to najpotężniejsze filary naszego istnienia. I każdy człowiek, który stąpa po tej ziemi, powinien o tym wiedzieć.
Autorka była uczennicą Publicznego Zespołu Szkół Integracyjnych w Świebodzicach