Jak przetrwać tyle nieszczęścia
- Przez te ostatnie lata nie mieliśmy szczęścia w życiu. Dziś mamy tylko siebie - mówi właściciel spalonego domu w Zielonej Górze Nowym Kisielinie.
W miniony czwartek na ul. Odrzańskiej w Nowym Kisielinie strażacy próbowali uratować płonący dom. Przyczyną ognia było zwarcie instalacji elektrycznej. Budynek spłonął niemal doszczętnie. Zostały tylko mury. Dziś wiadomo, że nie nadaje się do użytku. - Gdy zjawiłam się na miejscu, było już sporo ludzi. Sąsiedzi i przygodni przechodnie ratowali co się da - opowiada Paulina Sinicka, jedna z córek właściciela domu. - Zostaliśmy w tym, w czym wyszliśmy rano do miasta.
Paulina, jej siostra Asia, brat Robert i tata, też Robert, w parę minut zostali pozbawieni dorobku życia. Paulina właśnie skończyła studia i szuka pracy. Asia jest na ostatnim roku studiów. Jej prawie gotową pracę licencjacką wraz z komputerem strawił ogień. - Byliśmy wszyscy w szoku. Teraz emocje trochę opadły - mówi ojciec Robert Sinicki. - Chciałbym zbudować nowy dom, bo ten trzeba rozebrać. Już do niczego się nie nadaje. Jednak skąd na to wziąć pieniądze?
Dom nie był ubezpieczony. Jak tłumaczy rodzina - firmy ubezpieczeniowe albo odmawiały asekuracji, tłumacząc to wiekiem i złym stanem budynku albo żądały tak wysokich opłat, że nie było ich stać na polisę.
- Od dawna prześladował nas pech. W 1997 r. na dom runęło drzewo. Dach odnowiliśmy przy pomocy sąsiadów - wspomina Paulina. - Później tata wylądował w szpitalu z zatorem płuc. Cudem z tego wyszedł. Gdy wydawało się, że kłopoty za nami, w 2008 r. na tętniaka mózgu zmarła mama... Dwa lata temu odeszła też babcia, która się nami opiekowała. A teraz jeszcze ten pożar.
Mój brat w szoku nie chciał opuszczać tego miejsca, spał w stodole, żeby pilnować tego, co udało się uratować
Tragedia rodziny poruszyła wszystkich. Na pomoc rodzinie Sinickich ruszyli przyjaciele, bliżsi i dalsi znajomi, a nawet zupełnie obcy ludzie. - Pierwszy, jeszcze tego samego dnia, pojawił się u nas proboszcz z pomocą. Dał Robertowi bieliznę. Mój brat w szoku nie chciał opuszczać tego miejsca, spał w stodole, żeby pilnować tego, co udało się uratować - opowiada ze łzami w oczach Paulina. - Później pojawili się inni ludzie. Sąsiad, pan Piotr Różański, podstawił kontener na śmieci i gruz, które trzeba wywieźć. Pomaga też w załatwieniu formalności w urzędzie związanych z rozbiórką ruiny.
- Znam ich od dziecka. Jak mógłbym nie pomóc - dodaje P. Różański. - Obiecałem im wylać fundamenty pod ich nowy dom.
Opisy tragedii rodziny Sinickich i prośby o pomoc pojawiły się w internecie. Właściciel restauracji Jazzgot Grzegorz Pyzikiewicz (lokal mieści się w budynku redakcji „GL”) zamieścił na swojej stronie na Facebooku apel. Przeczytano go już ponad 40 tys. razy. I szybko zebrano pierwsze artykuły, które przekazano pogorzelcom już w sobotę. Obcy ludzie deklarują swoją pomoc. - Odezwały się nawet firmy, które zapowiedziały przekazanie materiałów budowlanych. Trudno mówić jednak jeszcze o konkretach - powiedział G. Pyzikiewicz.
Znajomi założyli rodzinie na Facebooku stronę: Pogorzelcy Kisielin. Tam również, od 12 tys. ludzi odwiedzających stronę, popłynęły zapowiedzi pomocy.
- Teraz widzę, że świat jest pełen dobrych ludzi. Tyle osób wyciąga do nas rękę. Boże, nie wiem, jak im dziękować - mówi Paulina. - Zadzwonił do nas prezydent miasta. Teraz śpimy u znajomych i rodziny. Możliwe, że do końca tygodnia będziemy mieli lokum zastępcze. Najbardziej są nam potrzebne materiały budowlane i może jakiś kontener mieszkalny żeby na miejscu spać i powoli odbudowywać dom. Przydałyby się też jakieś narzędzia dla ludzi, którzy chcą nam pomóc.
Autor: Marek Białowąs