Na szczęście nie rozbiorą nowego stadionu Widzewa
Przeżyłem już tyle finansowych zakrętów łódzkich klubów, że kolejny mnie nie zaskakuje. W kolejny wiraż wchodzę więc z optymizmem. Wierzę, że będzie akurat tak jak w piosence Przemysława Gintrowskiego do filmu "Zmiennicy": "Serpentyny i pobocza wyczuwamy. Raz na ziemi, raz pod ziemią drogi kręte. Radio Taxi, proszę czekać... - zaczekamy, coś być musi, coś być musi, do cholery, za zakrętem".
Za finansowym zakrętem coś musi być i na pewno nie będzie to coś gorszego niż jest dzisiaj. Niżej upaść już nie można. Po upadku spółki Sylwestra Cacka powstał nowy Widzew i radził sobie nieźle. Chociaż nie w pierwszej, ale w czwartej lidze. Awansował do trzeciej i zaczęły się schody. Ujawniono, że klub ma kłopoty.
Nie są to jednak powalające kwoty. Na pewno długi zostaną pokryte, spłacone, szkoda tylko, że klub traci wizerunkowo. Nie jest taki kryształowy.
Obecne kłopoty to pikuś w porównaniu z problemami, które klub miał przed laty. Dyrektor Andrzej Wojciechowski musiał mocno główkować, by ominąć wierzycieli i znaleźć firmę, od której może wynająć autokar na mecz, od jakiego przewoźnika może kupić bilety lotnicze, w jakim hotelu może zarezerwować noclegi, bo malała grupa tych, którym klub nie zalegał z opłatami. Dużo większa była grupa, która na słowo Widzew dostawała nerwowych drgawek i prawie zawału serca. Klub bowiem jechał na mecz, spał, a później zwlekał z płatnościami bardzo długo.
Nie inaczej było z inwestycjami na stadionie. Dwanaście lat temu Andrzej Grajewski przyjechał na stadion Widzewa z brygadą budowlaną. Jak pisałem wtedy: "Budowlana ekipa przymierzała się do demontażu ogrodzenia między boiskiem a trybuną pod zegarem. Po interwencji działaczy i przyjeździe na stadion w trybie nagłym prezesa Władysława Puchalskiego, do rozbiórki nie doszło. Sprawa płotu niebawem jednak powróci, bo Andrzej Grajewski, który za niego zapłacił ok. 200 tys. zł, domaga się zwrotu pieniędzy".
Na szczęście teraz nikt nie będzie domagał się demontażu nowego stadionu, bo za jego budowę płaci miasto. Uff!
W Widzewie często lawirowano na cienkiej linie. Powstało nawet ciekawe powiedzenie:
"Nikt ci nie da tyle, ile Widzew obieca".
Piłkarzom obiecywano złote góry, a później... były kłopoty. Widziałem jak Maciej Terlecki kopał ze złości w drzwi gabinetu prezesa Andrzeja Pawelca w klubowym budynku na Widzewie. Domagał się wypłaty zaległości. Jesteśmy pewni, że na nowym stadionie przy al. Piłsudskiego takie sytuacje nie będą miały miejsca. Inny stadion, inne czasy, inni piłkarze, inne drzwi.