Niektórzy mówią, że to afera. Inni, że zemsta złodziei grobów. Jedno jest pewne - sprawa jest delikatna, bo związana z dziesiątkami tysięcy ofiar i miejscem martyrologii. Mowa o byłym obozie koncentracyjnym w Sztutowie.
Ulica Obozowa w Sztutowie prowadzi do bramy zamkniętej na kłódkę. Zza siatki wyrastają dwa wysokie wykopy ziemi zmieszanej z gruzem. Może z czymś jeszcze... Miejscowi widzieli, jak ziemię wyciągano łyżką ogromnej koparki. Widzieli także, jak w niedzielę ktoś kręcił się między byłymi magazynami zbożowymi. Wcześniej ulicą Szkolną w stronę bramy szedł człowiek z wykrywaczem metalu. Po co? Nie wiadomo.
Siatka ciągnie się w las. Im dalej, tym więcej dziur. Przez niektóre można bez problemu wejść na działkę po Niemieckich Zakładach Zbrojeniowych DAW, dawny teren obozu koncentracyjnego KL Stutthof, dziś przeznaczony pod cmentarz w Sztutowie. Miejsca, gdzie w czasie wojny zginęło około 65 tysięcy więźniów.
- Brak zabezpieczenia tego miejsca to skandal - mówi archeolog. Prosi bez nazwiska. Środowisko nie jest duże, a on zna wszystkich zainteresowanych. - W dodatku ta duża koparka... Formalnie wszystko jest w porządku, zwłaszcza jeśli program badania przewiduje użycie cięższego sprzętu. Jednak są stanowiska, gdzie nie powinno być o nim mowy. Znajomi, którzy pracują lat przy pracach konserwatorsko-archeologicznych w Oświęcimiu wszystko robią ręcznie, łopatką. W obozach koncentracyjnych każdy guzik, każdy gwóźdź wydobyty z ziemi jest świadectwem.
Zobaczyć człowieka
Przed dwoma laty tuż za ogrodzeniem Muzeum Stutthof kręcący zdjęcia filmowcy natrafili na przedmioty należące do więźniów. Sprawa zrobiła się głośna, poszukiwania przejęli archeolodzy. Ich znaleziska - drobiazgi, m.in. krzyżyk, termometr, zajączka-zabawkę, butelkę z perfumami - można dziś obejrzeć na wystawie „Odezwała się ziemia”.
- Spod ziemi wyciągnięty jest nie tylko przedmiot, ale także jego historia - mówi Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof. - Kiedy przyszedłem tu pracować, upamiętnienie ofiar miało charakter statystyczny: ilu było więźniów, ilu zginęło, jakiej byli narodowości. Dzisiaj skrupulatność archeologów przy poszukiwaniach pozwala na zobaczenie człowieka. Jego losów. A my mamy obowiązek opowiedzieć tę historię w kontekście współczesności. Pokazując przy tym, że mechanizmy, które stworzyły Stutthof nadal istnieją.
Minimalne pole manewru
Przed kilkoma laty w Sztutowie pojawił się problem, poniekąd ostateczny. Przykościelny cmentarz przestał mieścić kolejne pochówki i trzeba było szukać miejsca na nekropolię. Władze Sztutowa wybrały poobozową działkę, przylegającą do terenu muzeum. Przed powstaniem gminnego cmentarza trzeba było zlecić badania archeologiczne obozowej ziemi. Firma weszła na teren przyszłego cmentarza 11 września. Z koparką.
- Niedługo po rozpoczęciu prac archeologicznych zaczęły wpływać do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków sygnały, że na terenie dawnych zakładów DAW dzieje się coś niepokojącego -mówi Marcin Tymiński, rzecznik wojewódzkiego konserwatora zabytków. - Ze względu na newralgiczny charakter terenu dawnego obozu koncentracyjnego, została zlecona natychmiastowa kontrola.
Wyniki kontroli przeprowadzonej na terenie byłego KL Stutthof są już gotowe. Wnioski są krytyczne wobec ekipy archeologicznej. Urzędnicy WUOZ stwierdzili, że dotychczasowy sposób wykonywania prac archeologicznych przy pomocy wielkogabarytowego sprzętu budzi poważne wątpliwości.
Robert Krzywdziński, prowadzący firmę Dantiscum, twierdzi, że za doniesieniami do WUOZ i poinformowaniem dziennikarza o problemach z badaniami stoją osoby, które... szabrują wykopaliska. Ludzie, którym archeolodzy, podejmując pracę akurat w tym miejscu, weszli w paradę. - Nie popełniliśmy żadnych błędów - mówi Robert Krzywdziński. - Koparka została użyta do zdjęcia wierzchniej warstwy humusu, darni, trawy. Ponadto teren jest zabezpieczony, na ogrodzeniu powieszono tablice z napisem „Zakaz wstępu”, zatrudniliśmy też firmę ochroniarską. Działka jest monitorowana.
Tyle teoria. Praktycznie tydzień po kontroli WUOZ, na obszarze objętym pracami archeologicznymi nie spotkaliśmy żywego człowieka. Siatka mająca bronić dostępu do działki została w kilku miejscach zniszczona.
Gabinet dyrektora Muzeum Stutthof Piotra Tarnowskiego. Dyrektor niedawno wrócił z urlopu, dopiero docierają do niego informacje o wrzeniu wokół przyszłego cmentarza.
- Jeśli są jakiekolwiek wątpliwości, powinni to zweryfikować profesjonaliści - twierdzi dyrektor Tarnowski. - Niech sprawdzą zgodność prowadzonych prac z wytycznymi konserwatora zabytków. Muszę podkreślić, że z gminą Sztutowo współpracuje się nam bardzo dobrze. Wójt, sprawny i doświadczony urzędnik, wykazuje duże zainteresowanie sprawami muzeum, planujemy nawet pewne przedsię-wzięcia w przyszłości, obejmujące budynki hal po DAW. A co do firmy prowadzącej badania archeologiczne na zlecenie gminy - nic na razie nie mogę powiedzieć. Jednak praca koparki w tym miejscu wzbudza moje wątpliwości. Jest tu wysoki poziom wód gruntowych, co jakiś czas ziemia „wypłukuje” eksponaty. Sam się zdziwiłem, gdy w wakacje chłopiec zwiedzający muzeum znalazł monetę francuską z czasów II wojny światowej, leżącą na ziemi.
Zgodnie z prawem wszystko, co zostanie wydobyte za płotem spod ziemi, musi trafić do Muzeum Stutthof. - Żadnej sensacji - odpowiada Robert Krzywdziński, pytany o dotychczasowe wyniki prac archeologicznych. - Jakieś hełmy, połamane radzieckie menażki, guziki muszą po zakończeniu prac trafić do muzeum.
Czy po rabusiach coś mogło się uchować? I czy kogoś interesują buty, drobne przedmioty, popielniczki wykonane w obozowych warsztatach?
Dyrektor opowiada o pracach archeologicznych, prowadzonych obecnie na terenie Lasów Państwowych przez firmę Signum. - Jeśli trafimy na coś cennego, to nie można eksploracji przełożyć na jutro - tłumaczy Piotr Tarnowski. - Bo natychmiast ktoś przyjdzie, wyciągnie z ziemi i będziemy mogli to kupić na E-bayu, Allegro lub Jarmarku Dominikańskim.
Choć to trudno zrozumieć, koneserów obozowych pamiątek nie brakuje. Bywa, że dyrektor, wchodząc na teren należący do Lasów Państwowych (zwany przez niego „lasem cierpienia”) spotyka człowieka z detektorem. - Czego pan szuka? - pyta uprzejmie. - Kim pan jest? - odpowiada pytaniem człowiek z detektorem. A kiedy słyszy, że dyrektorem muzeum, stwierdza krótko: - To nie jest pana teren. - I mówi prawdę - wzdycha dyrektor Tarnowski. - Wówczas odpowiadam: owszem, ale mam prawo wykonać telefon na policję.
Pamiątki po esesmanach w cenie
W samym muzeum też trzeba uważać. Przed kilkunastoma laty obywatel Niemiec usiłował ukraść drzwiczki od popielnika do pieca krematoryjnego. Zatrzymali go inni zwiedzający, tłumaczył, że drzwiczki chciał zamontować w kominku. Sprawa nie ma finału, „kolekcjoner” nie zgłosił się na rozprawę.
- Problem w tym, że my: pani, ja, większość społeczeństwa, nie myślimy, jak ludzie, którzy chcą mieć taką pamiątkę w domu - twierdzi dyrektor. - Teraz wszystkie przedmioty ruchome (pogrzebacze, łopatki) zostały przeniesione w bezpieczne miejsce. Zainstalowano monitoring.
Zbigniew Okuniewski, wiceprezes Towarzystwa Przyjaciół Sopotu i badacz historii Pomorza oraz wnuk gdańskiego kolejarza Leona Okuniewskiego, jednego z pierwszych więźniów obozu Stutthof, wspomina inną historię, związaną z obozowymi pamiątkami.
- Grupa ludzi, zajmująca się tego typu poszukiwaniami, trafiła na magazyn remontowy, znajdujący się na terenie KL Stutthof - mówi Okuniewski. - Wśród znalezionych przedmiotów były m.in. marki narzędziowe, narzędzia i kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset niemieckich hełmów. Część zgłoszono jako oficjalne znalezisko, część, powiedzmy, rozeszła się po ludziach.
Na FB i niektórych forach internetowych można znaleźć jeszcze dziś ślady po takich sprzedażach. Trafiam na nieaktualną już ofertę „Kup teraz na allegro.pl za 500,00 zł - Nieśmiertelnik SS Stutthof (5663490345)”. Ktoś pyta, czy mógłby dostać popielniczkę wypalaną przez więźniów. Jednak, wbrew pozorom, nie ma tego zbyt dużo.
- I więcej pani nie znajdzie -Zbigniew Okuniewski nie pozostawia złudzeń. - Na forach internetowych tego typu działy są zamknięte przed postronnymi. Proszę mi wierzyć, rynek jest tak chłonny, że zawsze znajdzie się świr, który będzie chciał kupić coś z obozu. Szczególnym zainteresowaniem kolekcjonerów cieszą się rzeczy po esesmanach. Trudno je zdobyć, bo ci uciekając z obozu, wyzbywali się wszystkiego, co mogłoby ich łączyć z tym miejscem.
Zdaniem wiceprezesa TPS, nadal ziemia Sztutowa kryje mnóstwo tajemnic. - Ci, co szukali złota, szabrowali, co zbyteczne potem rzucali do dołów - mówi. - I w nich można dziś znaleźć wiele cennych dla historyka rzeczy. Dlatego jeśli ktoś mówi, że kopiąc na terenie obozu nic nie znalazł, to wierzę w jego słowa tak, jak w przepowiednię, że asteroida w poniedziałek zniszczy ziemię.